Rozdział 24

352 35 4
                                    

Nie wiem ile dni upłynęło odkąd wróciłem ze szpitala. Nie miało to dla mnie znaczenia. Szwy na plecach częściowo ograniczały moje ruchy i naprawdę musiałem na siebie uważać. Reszta na szczęście wyglądała lepiej. Obeszło się na paru niegroźnych rozcięciach i tyle. Straciłem dużo krwi, więc kazali mi pić i leżeć. Nie miałem siły stosować się do którejkolwiek z tych zasad, ale Louis dbał by wszystko było tak jak chciał lekarz. Właśnie Louis... Prawie w ogóle nie rozmawialiśmy. Za każdym razem jak tylko zaczynał jakiś temat to ja od razu go ucinałem. Nie miałem ostatnio ochoty na niczyje towarzystwo, nawet jego. Chciałem być sam dla siebie. Wiem, że w pewien sposób go raniłem, ale miałem nadzieję, że chociaż w najmniejszym stopniu mnie rozumiał. Nie chciałem i na pewno nie robiłem tego celowo. Zostałem po raz kolejny zraniony i to była normalna reakcja obronna prawda ? Musiałem poczekać aż ból zmniejszy się na tyle, by dało się z nim żyć i dopiero wtedy mogłem ryzykować ponownym zranieniem, bo ono na pewno nadejdzie, a ja tym razem chciałem być na to gotowy. Tylko czy na takie ciosy można się przygotować ? Zacząłem się zastanawiać czy zasługiwałem na miłość tego radosnego chłopaka, bo nigdy do niej nie przywykłem, chociaż tak bardzo jej pragnąłem. Dlatego, że była przeze mnie tak pożądana to chciałem być wszystkim, żeby nie zostać odtrąconym. Chciałem być dla niego wszystkim, ale nie wiem czy byłem go godzien. Co zrobić, gdy to nie da mi szczęścia i co zrobić, gdy ja nie będę w stanie dać mu szczęścia ? To zawstydzające pytania i pewnie nawet nie powinienem ich rozważać, ale ból był zbyt duży, a chęć odcięcia się od wszystkiego tak wielka. Pragnąłem przestać czuć, a to oznaczałoby koniec miłości, koniec nas. Zaczynając to wszystko, automatycznie się na to godziłem. Przecież każda miłość, a zwłaszcza ta pierwsza, ta największa i najsilniejsza niesie za sobą rozczarowanie i pustkę. Ale czy po tych wszystkich stratach dam radę walczyć, kiedy już nie miałem na to siły i kiedy nie widziałem żadnego horyzontu, żadnego końca ? Czułem się fatalnie bezbronny i zagubiony we własnych uczuciach.

-Harry, zjedź coś. –mruknął Louis, sprawdzając moja temperaturę.

Od ciągłego płaczu miewałem czasami dużą gorączkę. Brunet robił mi wtedy okłady z zimnej wody i podawał różnego rodzaju leki uspakajające. Czy działały ? Nie, ale chciałem, żeby on wierzył, że jest inaczej, że jest lepiej, że zaczynam czuć się dobrze. W odpowiedzi pokiwałem przecząco głową. Chciałem, żeby wyszedł, żebym znowu został sam i mógł pomyśleć. Potrzebowałem cierpieć w samotności.

-Mówisz już tak od kilku dni. –szepnął. –Musisz jeść, słyszysz ? –był wyraźnie załamany, ale ja dalej milczałem, zaciskając mocniej powieki.

-Chociaż ze mną porozmawiaj... -błagał.

-Nie mogę. –odparłem obojętnym tonem.

-Harry, porozmawiaj ze mną. –krzyknął.

-Nie mamy o czym Louis.

-Nie radzisz sobie. –rozpłakał się. –Męczysz się. Życie zaczyna cię męczyć. Daj sobie pomóc. Wyglądasz jak wrak człowieka. Drastycznie schudłeś. Nie sypiasz i nie jesz.

-Zostałem sierotą Louis. –cichy szloch wydobył się z moich ust, ale żadna łza nie spłynęła po policzku. W ostatnich dniach po prostu za dużo ich wypłakałem.

-Cholera, posłuchaj mnie. Przez ludzi nie warto być smutnym. Jedni przychodzą, drudzy odchodzą. Należy się do tego przyzwyczaić. Nikt nie będzie z nami na zawsze. I wiem, często boli jak ludzie odchodzą... ale to była ich decyzja. Zdecydowali, że odejdą i trzeba to zaakceptować. Nie możemy nic z tym zrobić, więc jaki sens ma bycie smutnym ? Wiem, że nie da się po prostu przestać kimś przejmować, ale trzeba próbować. Trzeba pokazać komuś takiemu, że zjebał, zostawiając kogoś tak zajebistego. Trzeba mu pokazać, że wcale nie był nam aż tak potrzebny, nawet jeśli był. Jebać to... Niech myśli, że to on zjebał. Niech wie co stracił. –krzyknął.

Szansa upadłego aniołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz