5. Bal dobroczynny

709 40 2
                                    

Wreszcie nastał piątek. Dzień wcześniej umówiłem się ze Stacy, że przyjadę po nią o 13. Punktualnie stawiłem się pod domem dziewczyny. Zadzwoniłem do drzwi.
- Hej piękna. - przywitałem się.
- Hej Will.
Otworzyłem jej drzwi. Blondynka wsiadła i pojechaliśmy na zawody. Na szczęście nie były daleko, więc po trzech godzinach byliśmy na miejscu.
- O której zaczyna się turniej? - spytała, gdy wysiadła z samochodu.
- Za trzy godziny, ale ja muszę się jeszcze rozgrzać. Może się przejdziemy? Mamy jeszcze trochę czasu.
Wyciągnąłem rękę, ale dziewczyna jej nie chwyciła tylko wyprzedziła mnie i poszła dalej. Dogoniłem ją i razem ruszyliśmy do centrum.
To było miasto jak miasto. Tyle, że to miejscowość nadmorska. Stacy od razu ruszyła nad morze. Kiedy tylko znaleźliśmy się na plaży zdjęła sandałki i podeszła do brzegu.
- Dawno nie byłam nad morzem. - odezwała się, gdy do niej podszedłem. Patrzyła przed siebie.
- Mamy niedaleko stąd domek. Jeśli byś chciała, to możemy kiedyś przyjechać na weekend, albo na wakacje.
- Naprawdę? - spojrzała na mnie. Widziałem błysk w jej oku.
- Oczywiście. - uśmiechnąłem się.
Spędziliśmy jeszcze chwilę na plaży. Ładna pogoda temu sprzyjała. W końcu jednak musiałem się zbierać. Pokazałem Stacy, gdzie odbędzie się pokaz, a następnie pożegnałem się i pocałowałem w policzek.
- W końcu jesteś. - przywitała mnie Lucy, gdy wszedłem do sali. - Zawsze jesteś pierwszy.
- Nie mów, że zaczęłaś się martwić. - prychnąłem. Poszedłem się rozgrzać.
W końcu zaczęło się. Widziałem jak inni są zdenerwowani, a ja odkąd pamiętam byłem ostoją spokoju. Prowadzący zaprosił pierwszą osobę, później siedem kolejnych.
- Will Carter. Zapraszamy! - zrobiłem głęboki wydech i wszedłem na scenę. Od razu odszukałem wzrokiem Stacy. Uśmiechała się do mnie. Kiedy usłyszałem znajomą muzykę nie zastanawiając się ruszyłem w wir tańca. Wystarczyły pierwsze nuty piosenki, żeby cały świat przestał istnieć. Jednak dzisiaj miałem coś przed oczami - jej oczy. Towarzyszyły mi przez całe cztery minuty piosenki. Kiedy skończyłem usłyszałem gromkie oklaski. Spojrzałem na blondynkę. Na jej buzi widziałem szeroki uśmiech.
Zszedłem ze sceny. Po mnie wystąpiły jeszcze dwie osoby i Lucy.
- To już wszyscy uczestnicy. Teraz dajmy jury czas na naradę.
Dziesięć minut później prowadzący wyszedł na scenę z kopertą w ręce.
- Mam już wyniki. Chcecie je poznać? - cała widownia krzyknęła "tak". - W takim razie... Trzecie miejsce zajmuje... - nie ja. - Drugie ... - także nie ja. - Pierwsze... Will Carter!
Wyszedłem na scenę. Znów pojawiło się dobrze znane uczucie. Kolejne zwycięstwo na koncie. Widziałem jak Stacy się uśmiecha.
- Gratuluję. - powiedział prowadzący, po czym wręczył mi puchar. - Już teraz zapraszamy państwa na kolejne zawody, które odbędą się...
Zszedłem ze sceny. Natychmiast podeszła do mnie Lucy.
- Czy ja zawsze muszę ci gratulować?
- Po prostu jestem za dobry.
Odebrałem jeszcze kilka gratulacji i poszedłem się przebrać.
- Nie zostajesz na imprezie? - spytała Lucy, gdy wychodziłem.
Westchnąłem. Zdecydowanie wolałbym zostać na zabawie...
- Niestety... Muszę wracać. Jutro jest bal dobroczynny...
- Ooo... Współczuję.
Stacy czekała na mnie przy samochodzie.
- Gratuluję. Byłeś świetny. - powiedziała z uśmiechem na twarzy. Uścisnąłem ją.
- Idziemy coś zjeść? Znam fajne miejsce.
Po później kolacji ruszyliśmy w drogę powrotną. Po godzinie spojrzałem na dziewczynę. Zasnęła oparta o szybę.
- Stacy? - lekko szturchnąłem dziewczynę. - Jesteśmy.
Stacy natychmiast podniosła głowę. Zaśmiałem się.
- O rany! Przepraszam... Przespałam całą drogę.
- Wpadnę jutro o 19.
- Do jutra. - powiedziała wysiadając z samochodu. Zaczekałem aż weszła do domu  i wróciłem do siebie. Rzuciłem torbę przy wejściu, postawiłem puchar na półce i opadłem na łóżko. Sen przyszedł bardzo szybko.
***
- Jak ci poszło? - spytała mama, gdy zszedłem na śniadanie. Zrobiłem sobie kanapkę ze serem i nalałem soku do szklanki.
- Wygrałem.
- Gratuluję, synu.
No i to było na tyle. Nigdy zbytnio nie interesowały ich moje osiągnięcia. Kiedy tylko wszedł tata zaczęli rozmawiać o dzisiejszym balu... Dlatego szybko zjadłem śniadanie i wróciłem do siebie. Czekałem aż nadejdzie ta godzina...
W końcu, po wielu godzinach oczekiwania, ubrałem mój jedyny garnitur. Do tego czerwony krawat.
- Synu... Pokaż jak wyglądasz. - mama zatrzymała mnie zanim zdążyłem wyjść.
- Przecież będziesz mnie widzieć. Spieszę się. - wyszedłem. Wcześniej zamówiłem taksówkę, więc wsiadłem i podałem adres Stacy. Kiedy dojechaliśmy kazałem taksówkarzowi zaczekać, a sam poszedłem do drzwi. Otworzył mi starszy mężczyzna. Pewnie ojciec Stacy.
- Dobry wieczór.
- Ty pewnie jesteś Will. Wejdź. Zawołam Stacy. - wszedłem do środka. Chwilę później dziewczyna pojawiła się na schodach. Mam nadzieję, że nie patrzyłem się na nią z otwartą buzią. Sukienka leżała na niej jeszcze lepiej niż w sklepie. Kreację dopełniła sandałkami na obcasie. Nawet pozwoliła sobie na lekki makijaż - pomalowała rzęsy, a na usta nałożyła lekko różową szminkę. Włosy spięła w jakąś fikuśną fryzurę. Wyglądała bosko.
- Cześć Will. - dziewczyna się zaśmiała.
- Hej, piękna. Wyglądasz prześlicznie... Mam coś dla ciebie. - wyjąłem pudełeczko z kieszeni i podałem dziewczynie. Szybko rozpakowała pakunek.
- Jest piękny, ale...
- Żadnego ale. Mogę? - spytałem wyjmując naszyjnik z pudełka. Stacy odwróciła się i zapiąłem łańcuszek. - Gotowa?
- Jasne. - chwyciła torebkę i ruszyliśmy na przyjęcie.
Kiedy dojechaliśmy moi rodzice już byli w środku.
- Musisz kogoś poznać. - powiedziałem podchodząc do rodziców. - Mamo, tato, poznajcie Stacy. Stacy, to moi rodzice.
- Miło mi poznać. - mama wyciągnęła rękę, a dziewczyna ją uścisnęła. Mój tata zrobił to samo.
- A teraz wybaczcie, ale musimy porozmawiać z Simonsami. - moi rodzice oddalili się. Na każdym przyjęciu musieli zamienić choć jedno słowo z każdym gościem. Właśnie obok nas przechodził kelner, więc wziąłem od niego dwa kieliszki szampana i podałem jeden Stacy.
- Will. - podeszła do nas Stella. - A ty jesteś?
- Stacy. - odpowiedziała dziewczyna.
- Możesz zostawić nas samych? - spytała Stella. Spojrzałem na nią zdziwiony i wolną ręką złapałem rękę blondynki.
- Stacy nigdzie się nie wybiera. Ale byłbym wdzięczny gdybyś ty znalazła sobie kogoś innego do rozmowy.
Na szczęście brunetka się obraziła i odeszła.
- Nie pytaj. - spojrzałem na Stacy. - To moja była. Chyba nie może się pogodzić, że ją zostawiłem...
- To było naprawdę dziwne...
Wypiliśmy szampana, a muzyka zaczęła grać.
- Zatańczymy? - wyciągnąłem rękę do dziewczyny.
- Ja nie tańczę...
- Stacy... - powiedziałem przeciągając ostatnią sylabę. Podała mi rękę, a ja poprowadziłem ją na parkiet. - Nie patrz na nogi. - powiedziałem widząc, że opuszcza głowę. - Patrz mi w oczy. - zrobiła to bez wahania. Rzuciliśmy się w wir tańca. Dziewczyna naprawdę potrafi tańczyć...
Przetańczyliśmy pół nocy. Wtedy zabrałem Stacy na ogród. Wszyscy bawili się w środku, więc byliśmy tu zupełnie sami.
- Cieszę się, że tu ze mną jesteś. - powiedziałem stając naprzeciwko niej. Zacząłem się powoli zbliżać, ale dziewczyna się odsunęła. Wtedy przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. Dopiero po chwili odpowiedziała mi tym samym. Całowaliśmy się tak długo, aż zabrakło nam tchu. Powoli się odsunąłem składając jeszcze jeden szybki pocałunek na jej ustach.
- Will... - Stacy szeptała. - Mówiłam ci. Należymy do dwóch różnych światów...
- Ale to nie znaczy, że one nie mogą się skrzyżować.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.
- Jeśli powiesz, że nic nie czujesz kiedy jesteśmy razem, że nie przyspiesza ci serce, kiedy mnie widzisz, że nic nie czułaś kiedy się całowaliśmy... - mówiłem głaszcząc ją po policzku. - Wtedy dam ci spokój i nigdy więcej mnie nie zobaczysz.
- Ja...
- Wystarczy tylko jedno słowo.
- Will... To nie jest dobry pomysł.
- Nie możesz. - dziewczyna opuściła głowę. - Wiedziałem.
Chwyciłem dziewczynę za rękę i pociągnąłem na huśtawkę. Było już dość chłodno, dlatego zdjąłem marynarkę i nałożyłem na jej ramiona. Następnie objąłem ją i przyciągnąłem do siebie tak, że opierała głowę na moim ramieniu.
- Jesteś pewien? - spytała po chwili. - Nie bawisz się moimi uczuciami?
Pocałowałem ją w czubek głowy.
- Aż tak źle mnie oceniasz?
- Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Znam takich jak ty i nie mam dobrych wspomnień...
- Dzięki tobie się zmieniłem. Zaufaj mi.
- Nie powinniśmy wrócić do środka?
- Nie sądzę, żeby ktoś zauważył naszą nieobecność. Ale jeśli chcesz... - zacząłem wstawać, ale dziewczyna zatrzymała mnie.
- Nie. Zostańmy tutaj. - zaśmiałem się i posadziłem ją sobie na kolanach. Następnie zacząłem głaskać po policzku, by w końcu ją pocałować.
- Nie rozumiem cię. - powiedziała, gdy się odsunęła.
- Dlaczego? - spojrzałem jej w oczy.
- Stella... Ona jest moim zupełnym przeciwieństwem. Jest odważna i pewna siebie. Skoro tu jest, to podejrzewam, że jej rodzice należą do crème de la crème. To kolejna różnica... - przerwałem jej kolejnym pocałunkiem.
- Właśnie dlatego się z nią rozstałem. Jesteś zupełnie inna. Ale gdybym chciał dziewczynę, jak Stella, to nadal bylibyśmy razem.
Stacy przytuliła się do mnie.
- Will! Will!! - to matka. - Tu jesteś. - dziewczyna natychmiast zeszła z moich kolan. Speszyła się? - Co wy tu robicie? Do środka.
Westchnąłem zniechęcony, ale chwyciłem Stacy za rękę. Tym razem się nie odsunęła, więc razem ruszyliśmy powoli za moją mamą. Zanim weszliśmy do sali dziewczyna oddała mi marynarkę. Zajęliśmy nasze miejsca.
- Mówiłeś, że nikt nie zauważy, że nas nie ma. - szepnęła.
- Nic się przecież nie stało. Z resztą... Moi rodzice dobrze wiedzą, że nie znoszę tych balów, więc raczej nie zdziwiło ich, że wyszedłem.
Zostaliśmy jeszcze trochę, aż w końcu oboje mieliśmy dość, więc zakomunikowałem rodzicom, że się zmywam.
- Może jednak wpadniesz do mnie? - spytałem, kiedy wysiedliśmy z taksówki pod domem dziewczyny. - W końcu mam wolą chatę.
Weschnęła i pocałowała mnie.
- Do zobaczenia, Will.
- Do zobaczenia, słońce.
Postanowiłem, że wrócę do domu pieszo. Chciałem się jeszcze przewietrzyć. Pewnie jutro czeka mnie wykład o tym, jak powinienem się zachowywać w towarzystwie. Moja wina, że ci ludzie są tak nudni? Że te ich wszystkie przyjęcia sprawiają, że umieram z nudów?
Wziąłem szybki prysznic i położyłem się. Jednak sen nie chciał przyjść. Ciągle miałem przed oczami Stacy...
Wymknąłem się z domu zanim rodzice zdążyli wstać. Poszedłem nad jezioro. W drodze zobaczyłem blonynkę razem z rodziną. No tak... Przecież dzisiaj niedziela, a każdą spędzali w gronie rodzinnym. Ale jedno mnie zdziwiło. Gdzie oni szli? Podszedłem do nich. Stacy wyglądała na bardzo zdenerwowaną, kiedy mnie zobaczyła.
- Dzień dobry. - przywitałem się.
- Witaj Will. - odezwała się jej mama. Wszyscy byli uśmiechnięci od ucha do ucha. My już dawno nie spędzaliśmy razem czasu... - Co u ciebie?
- Wszystko dobrze. Dziękuję.
- To jest Will? - spytała starsza pani Stacy.
- Tak, babciu.
- Masz jakieś plany na dzisiejszy dzień? - spytał tata Stacy.
- Szczerze mówiąc, to nie.
- Może pójdziesz z nami? - odezwała się siostra dziewczyny.
- A mogę spytać, gdzie państwo się wybieracie?
Wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni. Tylko Stacy opuściła głowę.
- Do kościoła.
Teraz ja byłem zdziwiony.
- A ty, chłopcze, nie wybierasz się? - spytała babcia blondynki.
- Nie byłem w kościele odkąd skończyłem dwanaście lat.
Pamiętam to, tak jakby to było wczoraj. Wtedy mój ojciec pierwszy raz wyjechał poza miasto. Dokładnie w niedzielę. Od tamtego dnia przestaliśmy chodzić do kościoła.
- Chodź z nami. Oczywiście jeśli chcesz. - tym razem odezwała się mama Stacy. Spojrzałem na dziewczynę. - Może zostawimy was samych. Tylko nie spóźnij się! - reszta rodziny odeszła w stronę świątyni.
- O co chodzi? - podszedłem bliżej i chwyciłem ją za ręce. - Nie chcesz, żebym z wami poszedł?
- Jeśli chcesz, to ja nie mam nic przeciwko. Ale to nie o to chodzi.
- W takim razie o co? Dlaczego tak się zdenerwowałaś?
Westchnęła.
- Ludzie zawsze odsuwali się ode mnie, kiedy dowiadywali się, że chodzę regularnie do kościoła. Dlatego zaczęłam pomijać ten fragment życia. Miałam nadzieję, że się nie dowiesz.
- Nie ufasz mi? Stacy... Ja chcę znać prawdziwą ciebie. Nie musisz niczego przede mną ukrywać. Jak widzisz nadal tu jestem. I do tego mam zamiar iść razem z tobą.
Dziewczyna uśmiechnęła się i razem dołączyliśmy do reszty rodziny.
Zupełnie nie wiedziałem co robić - nie modliłem się przez osiem lat! Czułem się dziwnie, ale widziałem, że Stacy jest szczęśliwa.
- Może wpadniesz do nas na obiad? - zapytała Stacy, gdy wyszliśmy na zewnątrz.
- Myślałem, że to dzień rodzinny.
- Jesteś prawie jak rodzina. - odezwała się mama Stacy, a dziewczyna się zarumieniła. - Jesteś zawsze miłe widziany w naszym domu.
- Nie daj się prosić. - powiedziała dziewczyna.
- Bardzo chętnie. - powiedziałem uśmiechnięty.

Moja Pasja - Moje Życie: TaniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz