Rozdział 6

143 10 0
                                    

Farara wreszcie 6 rozdział. Wena przyszła pod lrysznicem ( don't ask) oto on. Nie wiem ile tu błędów, ale mam nadzieje, że mało. Prosze o gwiazdki i komentarze. Konstruktywna krytyka mile widziana.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie dość, że to najgorszy dzień mojego życia to jeszcze ciągnie się w nieskończoność. Jest dopiero trzecia lekcja a ja czuje się jakbym tu siedziała całą wieczność. Widok Marcela podrywającego dziewczyny, które się z niego śmiały zwyczajnie mnie boli. Nie dlatego, że jestem zazdrosna, ale one miały go za biednego nieudacznika a teraz...wdzięczą się i mrugają przed nim sztucznymi rzęsami. Staram się nie przyglądać takim sytuacjom, ale to nie jest proste. Na przerwie siedze pod ścianą lub w toalecie. Czytam książkę albo odrywam się od świata za pomocą słuchawek. Stałam się Marcelem a on mną. Jest popularny, naśmiewa się z innych. Siedzi przy stoliku z dziewczynami, które kordyś nawet za nową kolekcje od Gucci'ego by się do niego nie odezwały. A ja..nie przychodze na stołówkę. Zbyt wiele osób się na mnie patrzy. Wbrew pozorom nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi. Gdy wreszcie usłyszałam ostatni dzwonek prawie wybiegłam z sali biologicznej. Otworzyłam szafkę i zmieniłam buty. Na podłodze znalazłam kartkę. Podniosłam ją z nadzieją, że to od Marcela, że nie zmienił się aż tak. Nadzieja matką głupich, a ja przecież jestem idiotką. Kartka była od jednej z dziewczyn, które dziś mijałam.
' Zranienie Marcela to najlepsze co mogłaś zrobić. Jednak bycie suką wyszło co na dobre. PS. Szkoda, że nie wygrałaś, ale Marci to super ciacho'. Niedobrze mi sie zrobiło jak to czytałam. Zgniotłam świstek i wrzuciłam do kosza. A następnie wyszłam ze szkoły. Myślałam, że dziś już nic gorszego mnie nie spotka, a jednak. Przy moim samochodzie zaparkował Marcel, który opierał się o maske swojego drogiego wozu i rozmawiał z Larą. Widząc jej uśmiech gdy otwierał drzwi wiedziałam, że teraz straciłam wszystkich, na których mi zależało. Widząc, że na nich patrze chciała coś powiedzieć, ale pokręciłam głową i wsiadłam do samochodu odjerzdżając. Nie mogłabym jej teraz słuchać. Wiedziałam też, że nie pójde jutro do szkoły bo nie zniosłabym tego. Gdy weszłam do domu zadzwoniła Lara. Nie mogła tak szybko dojechać do siebie, więc nadal była z Marcelem. Odrzuciłam połączenie. Ten dzień nie może być gorszy. Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Chciało mi się płakać. Byłam bezsilna. A to chyba najgorsze uczucie na świecie albo jedno z wielu.
Straciłam przyjaciółke oraz wspaniałego i mądrego faceta. Ze swojej winy. Mogłam powiedzieć mu o konkursie albo nie wchodzić w to wszystko.
Z mojego planu zostania w domu nici. Zapomniałam, że mam test z chemii i muszę iść do szkoły. Rano nie zjadłam śniadania. Nie byłam głodna. Do szkoły przyjechałam troche przed dzwonkiem. Przebrałam buty i ruszyłam w stronę klasy, pod którą przyszłam równo z dzwonkiem. Na moje szczęście pierwsze trzy lekcje były typowo humanistyczne czyli bez Marcela ani Lary. Dopiero po przerwie na lunch , na której nic nie zjadłam, zaczynały się przedmioty ścisłe.
Na matematyce usiadłam na końcu tak by nikt nie mógł ze mną lub za mną usiąść. Notowałam i rozwiązywałam zadania nie rozglądając się po klasie. Na chemii również usiadłam na końcu.
- test ma 100 pytań. 98 z nich ma odpowiedzi a, b, c. Jedno jest dla 'chętnych'- pani profesor nakreśliła w powietrzu cudzysłów. - macie 45 min powodzenia. - dokończyła i rozsiadła się z kawą w fotelu. Uczyłam się. Wiem to. To były najczęstrze kłamstwa jakie powtarzałam. Większość odpowiedzi strzelałam. A inne po prostu zostawiałam. Po upływie 30 min zrobiło mi sie słabo. Wstałam powoli i zamrugałam by wyraźnie widzieć. Może powinnam zjeść chciaż śniadanie- już pani skończyła?- usłyszałam głos pani profesor, który dobiegał do moich uszu w zwolnionym tempie. Pokiwałam głową powoli i oddałam test. - wszystko w porządku?- zapytała nauczycielka. Znów pokiwałam głową i odwróciłam się by wrócić chwiejnym krokiem na miejsce. Przez 15 min okłamywałam się, że nic mi nie jest. Gdy usłyszałam dzwonek podniosłam się i ruszyłam do drzwi. Wychąc mijałam Marcela, który kończył test. Chciałam coś powiedzieć, ale zrezygnowałam z tego. Chłopak jakby czytał mi w myślach podniósł na mnie wzrok. Patrzył na mnie ze smutkiem i litością, a to było ostatnie czego potrzebowałam. Jednak dało mi malutką iskierkę nadziei, że jest tam gdzieś stary Marcel, a może to tylko zwidy albo nawet halucynacje. Zanim udałam się na ostatnią lekcje, jaką był wf , wrzuciłam do szafki Marcela kartkę. Nie napisałam na niej dużo. ' wiem, że jest tam Marcel, którego znam i kocham' nie podpisałam się. Taka wiadomość mogła być tylko ode mnie. Słowo kocham...długo zastanawiałam się czy je napisać, ale nie potrafie inaczej usprawiedliwić bólu, który czuje gdy patrze na niego.
Pomimo pory roku pogoda jest ładna dlatego wyszłyśmy na dwór pobiegać na bierzni i zagrać w piłkę. Widząc mój stan Pan Jackson kazał mi jedynie chodzić powoli po bierzni. Tak też zrobiłam, ale nawer to było trudne. Oczy same mi sie zamykały a nogi robiły jak z waty. Gdy miałam mroczki przed oczami stawałam i mrugałam oczami dopóki nie przeszło. Potem przez chwile czułam się dobrze, więc z chodzenia przeszłam s trucht. Włożyłam słuchawki do uszu, na które pozwalał nam pan pod warunkiem, że były podłączone do mp3 i zaczęłam biec. Nie oglądałam się za siebie ani na boki. Widziałam tylko czerwone podłoże, po którym biegłam coraz szybciej. Myślałam o wszystkim co dziś się zdarzyło. Marcel, jego wzrok, kartka i różne odpowiedzi, które moge dostać. W pewnym momencie myśli było za dużo. Moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa i poleciałabym na ziemie gdyby nie ogrodzenie, którego się przytrzymałam. Na szczęście pan Jackson nie widział całego zajścia i zwyczajnie kazał nam iść do szayni. Po szybkim prysznicu ubrałam się i ruszyłam w stronę szafki. Jedyne co dziś zjadłam a raczej wypiłam to woda. Przez cały czas chodziłam głodna, ale gdy tylko spojrzałam na jedzenie odbierało mi apetyt. Byłam na prawde słaba.
W szafce nie znalazłam odpowiedzi. Możei lepiej. Nie wiem jak bym zarwagowała. Nawet jakby Marcel napisałby, że nie jest sobą i sie zmieni. Wyszłam ze szkoły ledwo trzymając się na nogach. Parking był prawie pusty. Stał na nim tylko samochód pana Jacksona, mój i Marcela. Na prawde starałam się dojść do mojego auta, ale słabo mi to wychodziło. Nogi znów miałam miękkie i nie mogłam nimi poruszać. Po pewnym czasie kolory zaczęły się rozmazywać aż obraz zrobił się czarny. Zdążyłam się tylko przygotować na bolesne uderzenie, które jednak nie nadeszło.
Obudziłam się w swoim łożku. Nie wiem jak się tu znalazłam i ile spałam. Byłam zmieszana. Na głowie miałam zimny ręknik, który miał chyba zbić gorączke. Spojrzałam na zegarek 1:00 am. Próbowałam wstać, ale usłyszałam, że ktoś w hodzi do mojego pokoju. To nie mogła być mama bo dziś miała nocną zmiane. Wstrzymałam oddech i zamknęłam oczy gdy blask żarówki mnie oślapił. Po kilku sekundach otworzyłam oczy przyzwyczajając się do światła.
- jak sie czujesz?- duża dłoń wylądowałam delikatnie na mojm czole. - przynajmniej gorączka spadła.
- Marcel- tylko tyle potrafiłam w tej chwili wyszeptać.

ZauważonyWhere stories live. Discover now