"Normalność wcale nie jest taka dobra, jak się wydaje."
~Luke, "Dary Anioła".
Siedziałam z Charlie, moją najlepszą przyjaciółką pod słońcem, na drugiej już tego dnia lekcji języka francuskiego. Dochodziło południe, a ja nie marzyłam o niczym innym jak tylko o ucieczce z tej piekielnej klasy. Nawet sobie nie wyobrażacie, jaką torturą były dla mnie te zajęcia. Mimo wszystko jednak musiałam tam siedzieć. Dlaczego? Bo byłam zbyt przejęta swoimi ocenami, żeby tracić choć minutę z tego wykładu.
- Przysięgam, że długo tu nie wytrzymam - westchnęłam pod nosem, tak aby usłyszała to tylko Charlie. Gdyby moje słowa wychwycił pan Winkler, nasz belfer, jak nic kazałby mi siedzieć do wieczora i powtarzać do znudzenia te same głupie zasady gramatyczne.
- Lucy, zamknij się. Próbuję coś zrozumieć - skarciła mnie przyjaciółka, uśmiechając się pod nosem. Ona nie miała takich zmartwień jak ja, od zawsze uwielbiała francuski.
Zrezygnowana spojrzałam na zegarek - do końca zostało tylko kilka minut. Musiałam to wytrzymać.
- Panno Stone, zapraszam do tablicy - odezwał się nagle nauczyciel, a ja momentalnie zbladłam.
- W sensie, że ja? - zapytałam głupio, mrugając dwa razy. Nie myślcie sobie, że jestem jakaś głupia, co to, to nie. Po pierwsze, jestem ruda, a rude są genialne, serio. Co ważniejsze, chodziło mi tak naprawdę o grę na czas. Do dzwonka niewiele zostało, a ja nie chciałam sterczeć pod tablicą, ryzykując tym samym zdobycie kiepskiej oceny.
- Jeszcze jeden taki komentarz, panno Stone, a nie będzie musiała pani podchodzić do zadania. Sam je rozwiążę, za to jedynkę dostanie pani - mruknął Winkler.
Nie miałam innego wyboru, jak tylko wstać i z miną skazańca podejść do tej okropnej tablicy. Oczywiście wystarczył jeden rzut okiem, aby stwierdzić, że zadanie zdecydowanie przewyższało moje zdolności. Nie rozumiałam nawet jednej czwartej polecenia. Czarna magia, dosłownie.
- A więc, panno Stone, od czego pani zacznie? - zapytał belfer, uśmiechając się złośliwie. Szczerze mnie nie znosił, ale mogę dodać, że ja jego też.
- Nie jestem pewna... - zaczęłam, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
- Vous avez pas appris, Mlle Stone?* - zapytał, a ja zmarszczyłam lekko brwi. Nie miałam pojęcia, czego dotyczyło pytanie, więc odpowiedzieć też nie umiałam.
Na moje szczęście w tej samej sekundzie zadzwonił dzwonek, wybawiając mnie tym samym od zadania. Mojej radości w tamtej chwili nie wyrażą żadne słowa.
Z uśmiechem zabrałam plecak i wybiegłam z klasy. Następną lekcją miała być matematyka - i chwała jej za to - dlatego od razu skierowałam się w stronę klasy sto dziewięć. Wspinając się po schodach, nawet nie zauważyłam męskiej sylwetki naprzeciwko mnie, przez co z impentem wpadłam na czyjąś pierś.
- Gdzie tak pędzisz, rudzielcu - zaśmiał się Will, mój drugi najbliższy przyjaciel, zaraz po Charlie.
Szczerząc się głupio, podniosłam na niego wzrok.
- Uciekam właśnie najdalej jak się da od mojego ulubionego przedmiotu.
- Lucy, Lucy, Lucy - mruknął, kręcąc pobłażliwie głową. - Jak ty się dogadasz z tymi Francuzami, co?
No tak, następnego dnia miała przyjechać wymiana francuska. Około dwudziestu, albo trzydziestu uczniów z zagranicznej szkoły. Teoretycznie umieli mówić po angielsku, ale nasi kochani nauczyciele wprowadzili do czasu ich przyjazdu dodatkowe godziny mojego "ulubionego" języka. Uwierzcie, dziesięć godzin francuskiego w tygodniu to nie jest szczyt moich marzeń. W każdym razie ja i Charlie zgodziłyśmy się przyjąć na ten czas jedną Francuzkę do naszego pokoju. Miała na imię Abigaelle i była w naszym wieku. Sama namawiałam Willa, żeby też przygarnął jakiegoś chłopaka, ale do tej pory nie powiedział mi jaką podjął decyzję.
CZYTASZ
To bez sensu *na urlopie*
RomanceNazywam się Lucy Mackenzie Stone, ale możecie mówić mi po prostu "Lucy". Od sześciu lat mieszkam w jednym z brytyjskich internatów, gdzie niedawno zaczęłam kolejną klasę. Myślałam, że jestem tu szczęśliwa. Myślałam, że niczego mi nie brakuje. Przec...