"Solą życia jest miłość."
~Kancelarya, "Zabiorę cię właśnie tam".
Wolnym krokiem wróciłam pod drzwi mojej sypialni.
Will dosłownie zapadł się pod ziemię, podczas gdy w moim pokoju siedział sobie jak gdyby nigdy nic przystojny, półnagi Gabriel, który miał sprzątać stołówkę. Tak, wszystko w porządku. Oczywiście.
Wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze przez usta, przekręcając klamkę drzwi mojej sypialni. Wszystko pod kontrolą, powtarzałam sobie w myślach. Wszystko. Pod. Kontrolą.
Cholera.
Nic nie było pod kontrolą.
Widok jaki zastałam w pokoju nie powinien był mnie zbytnio zaskoczyć. Spodziewałam się, że Gabriel nadal będzie siedział na moim łóżku. Ludzie, spodziewałam się nawet, że będzie bez koszulki! Ale to?
Chłopak leżał jak gdyby nigdy nic z rękoma za głową i przeglądał właśnie jakąś książkę. Był boso (nie żeby jego stopy były teraz w centrum mojego zainteresowania, ale wiecie, o co chodzi). Kosmyki włosów swobodnie opadały na jego czoło, nie zasłaniając jednak jego pięknych, niebieskich oczu.
Na chwilę oderwałam od niego wzrok skupiając całą swoją uwagę na książce, którą z uśmiechem przeglądał. Po sekundzie dotarło do mnie, że to jednak nie była zwykła książka a mój osobisty album ze zdjęciami. Błagam, obym się myliła...
Szybkim krokiem przeszłam przez pokój, zwracając na siebie tym samym uwagę Gabriela.
- Myliłem się - powiedział, unosząc kącik swoich ust w górę. - Ślicznie ci w beżu, za to w zielonym wyglądasz przepięknie.
Zerknęłam na nieszczęsny album, bo jak się właśnie okazało, to rzeczywiście był on. Nawet nie chciałam myśleć, ile Gabriel zdążył zobaczyć. Matko, przecież tam był zdjęcia od początku mojej nauki w internacie... Co za wstyd.
- Uduszę cię - westchnęłam, sięgając po kompromitujący mnie przedmiot, jednak jednym zgrabnym ruchem chłopak zwinął mi go sprzed nosa. - Hej! Oddawaj to!
- Byłaś taka słodka jako dziesięciolatka. Z resztą nadal jesteś - wyszczerzył się do mnie, chowając album za plecami. - Daj mi obejrzeć do końca.
- Nie ma mowy - warknęłam, wspinając się na łóżko. Chciałam za wszelką cenę odebrać mu moją własność. Czy miałam szansę? Oczywiście, że tak! To znaczy, chyba tak...
- Dlaczego? - Wygiął usta w podkówkę, wytrącając mnie z równowagi. Cholera! Powinnam poważnie przemyśleć wizytę u lekarza i zacząć łykać jakieś tabletki na koncentrację. - Proszę, Lucy, nie bądź taka.
- Jaka?
- Uparta - mruknął, siadając tuż obok mnie na łóżku. Nasze kolana się stykały, co wcale nie ułatwiło mi skupienia... Zaznaczam, że on wciąż nie miał na sobie koszuli!
- A co będę z tego miała?
- A co byś chciała?
Jednorożca, pomyślałam. Albo biletów na koncert Chopina.
- Sama nie wiem - szepnęłam, widząc jego szczery uśmiech. - To żadna przyjemność patrzeć na moje stare zdjęcia. Nie lubię się kompromitować.
- Może jednak cię przekonam - odparł, po czym puścił mi perskie oko. Przysięgam, że moje serce mogło w każdej chwili albo się zatrzymać, albo eksplodować.
CZYTASZ
To bez sensu *na urlopie*
RomansaNazywam się Lucy Mackenzie Stone, ale możecie mówić mi po prostu "Lucy". Od sześciu lat mieszkam w jednym z brytyjskich internatów, gdzie niedawno zaczęłam kolejną klasę. Myślałam, że jestem tu szczęśliwa. Myślałam, że niczego mi nie brakuje. Przec...