"Ale jeśli coś ma być zrobione dobrze, to trzeba to zrobić samemu."
~Caroline Forbes
Obudziłam się naprawdę wcześnie rano. Abigaelle i Charlie jeszcze smacznie spały, a ja zerkając na zegarek uznałam, że chyba mi odbiło. Była niedziela, szósta rano, a ja siedziałam, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Z westchnieniem zabrałam z szafy swoją kosmetyczkę i ruszyłam do łazienki. Wiedziałam, że już nie zasnę, nie z Charlie rzucającą się po całym łóżku u boku.
Ta noc nie należała do najłatwiejszych, oj nie.
Nie wnikajcie w szczegóły. Po prostu uwierzcie na słowo.
Wzięłam prysznic i korzystając z okazji, że nie było za mną kolejki, umyłam też włosy. Myślcie co chcecie, ale zwykle chcąc rano umyć włosy trzeba było wstać właśnie o takiej porze. Owszem, kabin prysznicowych było kilka, ale uczennic naszej szkoły o wiele, wiele więcej.
Tak więc owinięta białym ręcznikiem, z turbanem na głowie ruszyłam z powrotem do naszego pokoju. Niestety - a może stety? - nie dotarłam do celu, bo na mojej drodze stanął nie kto inny jak sam Gabriel...
- Dzień dobry - przywitał się, podchodząc do mnie z uśmiechem na ustach. Prawdopodobnie też dopiero co wyszedł spod prysznica, bo wilgotne włosy sterczały mu na wszystkie strony. Mimo to był ubrany, w przeciwieństwie do mnie.
Zażenowana spuściłam wzrok, nie bardzo wiedząc co zrobić.
- Dziewczyny już wstały? - zapytał. W jego głosie nie doszukałam się cienia kpiny czy złośliwości.
Nieśmiało podniosłam głowę, próbując zachować resztki swojej godności.
- Jeszcze nie. Charlie jest strasznym śpiochem, więc będzie spać, dopóki siłą nie zerwę jej z łóżka.
- Myślę, że z Abigaelle będzie podobnie - zachichotał Gabriel, przyglądając mi się. Pod jego ciekawskim spojrzeniem, po raz kolejny poczułam jak moje policzki robią się czerwone, dlatego czym prędzej czmychnęłam do sypialni.
No cóż, powinnam się chyba cieszyć, nie? Pierwsza wtopa zaliczona.
Dziewczyny nadal spały spokojnie, kiedy szykowałam sobie świeże ubranie. Za oknem panowała gęsta mgła, ale wedle termometru nie było już tak zimno jak wczoraj. Otworzyłam więc szafę i wyjęłam z niej zieloną sukienkę za kolano. Cieszyłam się, że w weekendy nie musieliśmy ograniczać się do standardowych koszul z godłem szkoły i niewygodnych spódnic. Lubiłam ubierać się po swojemu.
Po założeniu wybranego stroju, usiadłam przy biurku i otworzyłam zeszyt od matematyki. Rachunki od zawsze mnie kręciły, sama nie wiem dlaczego. Liczenie było moim ulubionym zajęciem. To i słuchanie muzyki klasycznej.
Logika była moim sprzymierzeńcem. Lubiłam przewidywalność i racjonalność, a niekończące się ciągi liczb mnie uspokajały.
Wiem, że to naprawdę brzmi strasznie, ale, cóż, taka była prawda. Każdy ma jakieś swoje dziwactwa, prawda? Moim było niewytłumaczalne zamiłowanie do cyferek.
* * *
- Która jest godzina? - zapytała sennie Charlie, przeciągając się na łóżku.
Nie odrywając nosa z nad zeszytu, kątem oka zerknęłam na zegarek.
- Za parę minut będzie równo dziesiąta - mruknęłam.
- Naprawdę? Wow, nowy rekord. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak wcześnie się obudziłam - zaśmiała się, wstając.
Nie zwracając na nią uwagi, po raz trzeci zabrałam się za obliczanie tego samego zadania. Uparłam się, że nie przestanę, dopóki nie uzyskam prawidłowego wyniku.
CZYTASZ
To bez sensu *na urlopie*
RomanceNazywam się Lucy Mackenzie Stone, ale możecie mówić mi po prostu "Lucy". Od sześciu lat mieszkam w jednym z brytyjskich internatów, gdzie niedawno zaczęłam kolejną klasę. Myślałam, że jestem tu szczęśliwa. Myślałam, że niczego mi nie brakuje. Przec...