15. Ivy piętrzy fale

1.2K 140 16
                                    

Zapięta na trzy guziki, wzorzysta koszula falowała pod wpływem nacisku parnego powietrza, ilekroć stawiał stopę na powierzchni puchatego dywanu. Nienawidził hoteli, głównie dlatego, że spędzał w nich stanowczo za dużo czasu, ale tym razem nie mógł sobie odmówić wizyty w jednym z nich. Mimo, że nikt ani nic go tego nie zmusiło. Jego postawna sylwetka przecinała długi korytarz piętnastego piętra z zawrotną szybkością - niemal biegł, a jego znane skórzane buty boleśnie wbijały się w fakturę szarej wykładziny zostawiając na niej dość wyraźne ślady. Przyglądał się uważnie każdym drzwiom, które mijał i zaciskając dłonie w pięści odliczał sekundy do znalezienia upragnionego numeru.

Wreszcie, kiedy po długiej wędrówce jego oczom ukazał się srebrny numerek, którego tak zachłannie szukał, wcale się nie uśmiechnął. Bo, choć ogarniało go poczucie ulgi, to nie była to ulga z rodzaju radosnych. Był to jedynie początek trudnej przeprawy, którą zgotował sobie na własne życzenie.

Bardzo dawno temu obiecał sobie, że nie będzie wtrącał się w nie swoje sprawy. Przez miękkie serce i zwyczajną, dziecinną naiwność napytał sobie biedy zbyt wiele razy, aby w końcu nie zmądrzeć. Niestety, czasami jeszcze wrodzona dobroć wygrywała ze zdrowym rozsądkiem i jako obrońca uciśnionych, reagował tam, gdzie oni nie potrafili lub nie byli zdatni się bronić.

Tak było i tym razem. Niczym rycerz w lśniącej zbroi stał naprzeciwko ciemnej powłoki i oddychając głęboko dodawał sobie otuchy. Wiedział, że nie czeka go miła pogawędka o świetnej pogodzie i nowych tajnikach diety bezglutenowej, ale prawdziwa konfrontacja kompletnie różnych zdań. Zawsze to przecież tak wyglądało.

Zadudnił mocno w wiśniowe drewno i spuszczając wzrok odczekał, aż usłyszy jakikolwiek szmer po drugiej stronie. Niebawem, coś się poruszyło, aby po kilku sekundach z ewidentną niechęcią doczłapać do klamki i pociągnąć za nią z leniwym, aczkolwiek wciąż sporym impetem.

- Do cholery, mówiłem, że nie potrzebuję dzisiaj... - zamarł w pół zdania z wyrazem zdziwienia wypisanym na nieogolonej twarzy. Tego na pewno się nie spodziewał. - Harry? - zapytał, zupełnie jakby potrzebował dodatkowego potwierdzenia, że to co przed sobą widzi, to nie jakiś hologram czy też inny wynalazek współczesności.

Ale on rzeczywiście stał naprzeciwko. W kwiecistej koszuli, którą miał na sobie już kilka razy wcześniej, czarnych, klasycznych rurkach i tych starych, przechodzonych butach, których nie chciał się pozbyć. I w dodatku wydawał się mocno zdeterminowany, aby uciąć sobie z nim pogawędkę.

Louis szczerze nie pamiętał, kiedy ostatni raz zamienili słowo kompletnie do tego nieprzymuszeni. Zazwyczaj ich kontakt kończył się kwaśną atmosferą, albo co gorsza - kolejną idiotyczną kłótnią o jakąś głupotę. Nie potrafili ze sobą rozmawiać jak to bywało za czasów, kiedy ze sobą pomieszkiwali. Nie potrafili nawet oddychać tym samym powietrzem.

Dlatego, tym bardziej był zdziwiony wizytą Stylesa w swoim pokoju hotelowym. Mógł przecież spodziewać się każdego - sprzątaczki nie umiejącej wymówić sylaby po angielsku, zdenerwowanego menadżera na skraju załamania po wtórnej imprezie w jednym z klubów, a nawet samej boskiej Ivy, która co prawda miała właśnie robić zdjęcia do sesji dla magazynu Love, ale po niej można było spodziewać się absolutnie wszystkiego. Ale w życiu nie przewidziałby Harry'ego.

- Mogę wejść? - Cicha prośba okraszona kochaną przez miliony nastolatek chrypką, wytrąciła Tomlinsona z kompletnego pustostanu w jaki wpadł. Wręcz natychmiastowo odzyskał zmysł odnajdywania się w danej sytuacji i odsunął się nieco, aby zrobić przejście byłemu przyjacielowi.

- Wybacz moją dezorientację jak i obecnie panujący burdel, ale jak podejrzewasz, nie spodziewałem się tak arcyważnego gościa w swoich skromnych progach - powiedział z nutą cynizmu i pchnął drzwi, które zatrzasnęły się z hukiem.

WELCOME IVY  - 1DOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz