rozdział szósty.

110 17 11
                                    

   — Herbaty? — zapytała spokojnie. Weszli do całkiem sporej przyczepy, ale i tak musiał się schylać. Jenny pewnie nie mogłaby dotknąć sufitu, nawet stojąc na palcach.

   — Tak, z prądem, jeśli masz. — Rozejrzał się niepewnie i w końcu zdecydował się usiąść na ciemnym tapczanie.

   — Nie piję alkoholu — rzuciła przez ramię, nalewając wody z butelki do czajnika.

   Michael przyglądał jej się, dziwnie zafascynowany, jak podłącza urządzenie do prądu. Po raz pierwszy widział ją tak pewną tego, co robi. Nie trzęsły jej się ręce. Może jej królestwo dodawało sił. On za to czuł się coraz bardziej niepewny. Co on właściwie tutaj robił?

   Gdy chuderlak postawił przed nim obtłuczony kubek z gorącą herbatą, wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki piersiówkę wódki. W każdej coś takiego miał, jakby co.

   Jenny spojrzała na niego jak na kosmitę, gdy wlał całkiem spory łyk do kubka, przez co poziom herbaty zatrzymał się na krytycznym poziomie. Clifford zagapił się na niego, próbując odkopać w umyśle nazwę tego zjawiska. Me... Meni..? Za dużo czasu minęło od skończenia liceum. A jeszcze więcej od ostatniej chemii. Siorbnął bez przekonania.

   Dziewczyna siedziała bez słowa, wpatrując się w herbatę. Dłońmi oplatała naczynie, a minę miała taką, jakby o czymś intensywnie myślała. Słyszący całkiem wiele o anorektykach, Michael założył, że liczy kalorie.

   — Czemu nie pijesz alkoholu? — zapytał nagle, a jego ochrypły głos rozległ się po cichej przyczepie.

   Spojrzała na niego, a Michael postarał się nie zachłysnąć.

   — Jestem nieletnia..? — odpowiedziała pytaniem. — Mam siedemnaście lat.

   — Okej.

   Michael myślami wrócił do swojej siedemnastki. Był chudym wyrostkiem trądzikiem, słuchającym punku. Rok później nadal go słuchał, ale za to musiał się już golić, a siłownia dała efekty. Przyciągał coraz więcej dziewczęcych spojrzeń, z kolorową fryzurą czy nie. A jednak zależało mu tylko na jednej.

   — A chodzisz do szkoły?

   — Ta... — Skuliła się. — Wiesz co, nalej mi też trochę tej wódki — dodała ciszej.

   Bez słowa dolał jej z parę łyków. Oboje przez chwilę wpatrywali się w kubki.

   Nagle Jenny zachichotała histerycznie.

   — Me... nisk... wy... pukły — wyksztusiła i zaczęła płakać.

***

   Michael obudził się, a raczej został gwałtownie obudzony przez kierowcę autobusu, który skończył trasę. Czując niesamowity ból głowy wyczołgał się z pojazdu, chroniąc oczy przed światłem lamp i przenikliwe zimno. Cholera jasna, nie miał pojęcia, gdzie był. W dodatku w głowie kac mieszał się z lekkim rauszem, dezorientując go. Nie przeszkadzało mu to jednak mieć wyrzuty sumienia z powodu faktu, że upił chuderlaka. Takich chudych najszybciej trafia blackout. Zdziwił się, że sprzedawczyni w monopolowym sprzedała mu wtedy kolejną wódkę, chociaż oboje byli tak wstawieni, że nic nie zapamiętają. Już teraz powoli tracił wspomnienia.

   Zmusił się do poszukania informacji na przystanku o autobusie na jego zadupie. Ku jego satysfakcji, nie było tak źle: widocznie pijany dostał się do swojego autobusu, tylko trafił na koniec linii nocnej. Pięć, sześć przystanków może przejść.

   Z początku bawiło go liczenie własnych kroków i śmiał się wesoło, gdy minął go nocny autobus, bo przez niego nadepnął na linię płyt chodnikowych. Raz pomachał za pojazdem, ale nie wypatrzył odpowiedzi, przez co stał się smutny i zrobiło mu się jeszcze zimniej.

   Potem zaczął myśleć. Szurając glanami betonie myślał sensie życia i śmierci, miłości i nienawiści. Porównywał Sabrinę z Marlene. W głowie zamigotała mu na czerwono myśl, że zachowują się zbyt podobnie. Co prawda Sabina była o wiele razy bardziej naturalna... Za to wnętrze mogła mieć silikonowe.

Włócząc nogami dał radę dotrzeć do swojego przystanku. Usiadł ciężko na ławce i zasnąłby, gdyby nie przejeżdżający furiat na motorze bez tłumika, oby go pokrył permanentny trądzik i hemorodoidy, pomyślał Michael, gwałtownie wyciągnięte z drzemki. Wstał, skierowawszy się w stronę swojego bloku.

   Jakoś przed bramą zwymiotował na kwiatki sąsiadki. Dobrze, że była noc, inaczej gotowa była dzwonić po policję. Kwiatki są przecież ważniejsze od żywych ludzi cierpiących na przepicie.

   Ciężko dogramolił się pod drzwi. Jakoś dotarł pod swoje drzwi, ale gdy sięgnął po klucze ogarnął, że nie ma kurtki.


Safety Pin // M.C.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz