rozdział drugi.

188 20 2
                                    

   Obudził się wcześnie rano z czymś, co kraje wschodniej Europy chętnie nazywają chorobą narodową.

   Warknął w poduszkę, gdy dźwięk dzwonka do drzwi się powtórzył. Kto do kurwy nędzy nachodzi ludzi o świcie? Co za kutasy tak się dobijają, kiedy normalni ludzie odsypiają?

   Nie miał najmniejszego zamiaru zareagować i na szczęście dano mu spokój.

   Komórka pokazywała godzinę jedenastą i cztery procenty baterii. Michael zaklął, gdy zobaczył cztery nieodebrane połączenia.

   Wykręcił szybko numer. Trzy sygnały.

      — Halo?

      — Pani Agnes? Tu Michael... — wychrypiał, jednocześnie zdecydowanym ruchem odrzucając kołdrę. Zimno zakuło go w gołe nogi.

      — Znowuś zaspał? — zapytał retorycznie znajony mezzosopran, wwiercający się w czaszkę i bębenki. Skacowany chłopak skrzywił się.

      — Tak, ale przysięgam, będę za dwie godziny...

      — Emmet o ciebie pytał od rana.

   Odłożyła słuchawkę. Clifford spojrzał na telefon, który po chwili zapikał i zgasł. Wymamrotał wiązankę przekleństw i jak zombie zwlókł się z tapczanu.

   Taki wyrzut w głosie pracodawczyni nie zwiastował niczego dobrego.

***

   Autobus się oczywiście spóźniał, a niech go szlag.

   Michael Clifford palił niecierpliwie papierosa na przystanku, rozglądając się co chwilę. Cholera, chciało mu się szczać, przez tego jebanego kaca miał takie pragnienie, że wypił na raz chyba dwa litry wody z kranu. Nie była wybitnie czysta, ale miała temperaturę na pograniczu zera. I gasiła ogień w gardle.

   A walić to, pomyślał i rzucił niedopałka do kosza, po czym udał się w krzaki, które znajdowały się jakieś sto metrów dalej. Przystanek był blisko dzikich pól, raczej nikt nie będzie miał mu tego za złe...

   Jedynie jakaś dziewczyna o ogniście rudych włosach popatrzyła na niego zszokowana. Szybko się obróciła, ale i tak dostrzegł jej rumieniec.

   Skrył uśmiech. Jaka pruderyjna. A po stroju - czarnych rurkach, glanach i skórzanej kurtce - nie było tego widać. Niby mimochodem ocenił całą postać, jakieś 7/10, z bliska pewnie będzie bardziej interesująca.

   Oczywiście - mógł się mylić. Zdecydowana większość dziewczyn malowała się tak, że wyglądały wręcz nie do poznania bez makijażu. Michael słyszał o przypadku, gdy świeżo poślubiona żona skruszyła gruz na twarzy, mąż zarządał rozwodu.

   Oszustwo, pomyślał wtedy Michael. Kobiety to podłe oszustki.

   Właśnie zapinał rozporek, kiedy dostrzegł nadjeżdżający autobus. Noż kurwa..!

   Natychmiast puścił się pędem na przystanek. Dziewczyna obróciła się i jakby do niego pomachała, ale on miał wystarczającą zachętę w postaci obniżonej wypłaty. Nieświadomie przyśpieszył.

   Wypuścił wstrzymywane powietrze, kiedy wskoczył na pierwszy schodek autobusu. Oddechu nabrał, gdy opadł na pierwsze lepsze siedzenie. Zorientował się, że telefon zostawił w mieszkaniu, ale mało go to obeszło. Ważne, że miał bilet.

   Rudowłosa laska siedząca na przeciw niego uśmiechnęła się nieśmiało. Z bliska... Z bliska to dałby 8/10, z tym uśmiechem to nawet 9/10. Cholera, chyba była bez makijażu, oczywiście oprócz niesamowitych zielonych oczu z czarną obwódką.

   Dlaczego nie?

   Uspokoił oddech i mrugnął do niej, odwzajemniając uśmiech.

***

   Godzinę po wyjściu z domu miał na kawałku papieru zapisany numer telefonu nieśmiałej, rudowłosej Sabriny. Stał też pod domem rodzinnym Emmeta.

   Układał wymówkę.

   W końcu po paru minutach stania ma przenikliwym zimnie zadzwonił. Drzwi niemal natychmiast się otworzyły i stanęła w nich gosposia.

   Widocznie lokaj miał wolne.

      — Jak tam, Katy? — Uśmiechnął się czarująco do blondynki o wodnistych oczach i nogach modelki.

      — No jakoś. — Strzeliła balonem z gumy do żucia. To chyba cud, że jej nie wywalili. Mama Emmeta nienawidziła gumy do żucia. Może nie była taka głupia na jaką wyglądała.

   Mierzyli się chwilę spojrzeniami. W końcu Katy spuściła wzrok i odeszła, zostawiając drzwi otwarte. Uznał to za zaproszenie i wślizgnął się do środka.

      — No wreszcie. — Zamarł w drodze na górę, gdy usłyszał znajomy głos. — Masz szczęście.

   Odwrócił się, nakładając na twarz uśmiech numer siedem o tytule co złego to nie ja!

   Brunetka, która spokojnie mogłaby być zaliczona przez większość jego męskich rówieśników jako milf, stała z założonymi rękami. Z wysokości piątego stopnia wydawała się nieduża, ale gdyby zszedł, spokojnie byłaby wyższa od niego.

   Clifford nie lubił, gdy ktoś patrzył na niego z góry.

      — To... Ja już pójdę do dzieciaka - powiedział i uciekł na górę.

   Pani Agnes tylko pokręciła głową.

   Skradał się przy drzwiach nie tylko po to, żeby zrobić Emmetowi niespodziankę, ale i nie nakryć go na jakiejść krępującej sytuacji jak ostatnio. Mimo że małym, dzieciak był facetem.

   Zamarł, gdy usłyszał dźwięki jego kochanej Cathriny, która grała wbrew sobie jakąś piosenkę Taylorowej.

      — We, are never never...

Safety Pin // M.C.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz