rozdział pierwszy.

267 31 11
                                    

   Trącane struny gitary uspokajały Michaela Clifforda. Dzieciak miał talent i gitarzysta czuł dumę, że wreszcie coś w życiu mu wyszło. Moll przeplatał się z durem, kojąc rozkołatane nerwy. Chłopięcy głosik przed mutacją nie bardzo pasował to More Than Words Extreme, ale bicie było perfekcyjne, jakby grał oryginalny rockman.

   Michael przyłapał się na podśpiewywaniu drugiego głosu.

      — No...! — Klepnął się w uda, podnosząc z tapczanu Emmeta, powstrzymując się przed przyjacielskim walnięciem go w plecy. Jeszcze by mu coś złamał. - Bardzo dobrze ci idzie, musisz tylko popracować nad trzymaniem strun. Słyszałem parę dysharmonii.

      — Ja po prostu nie sięgam, no! Michael! — zaprotestował uczeń i rozkaszlał się gwałtownie. Clifford jak zawsze w takich sytuacjach za wolno reagował, zanim zdążył się choćby ruszyć, atak minął, a Emmet rzęził jedynie przez parę sekund. Potem natychmiast kontynuował wymówki, jakby nic się nie stało. — Nie moja wina, że nie rosnę!

      — Sorry stary, takie jest życie. Zresztą to chodzi o siłę palców, a nie ich długość.

   Gitarzysta schował do pokrowca instrument chłopca, czule głaszcząc gryf. Cathrine trafiła w dobre ręce, ale mimo wszystko była jego drugą gitarą. Piękną, smukłą, wypieszczoną. Ukochaną.

   Co ten brak pieniędzy robi z ludźmi. Obdziera ich ze wszelkiej nadziei i marzeń. Nadzieja to suka.

   Miłość to suka.

   Marlene to też suka.

   Westchnął głęboko, tak głęboko, jak rozczarowani faceci tylko mogą.

      — Michael? - Dzieciak wyrwał go z zamyślenia.

      — Co?

      — Dziś przychodzi do mnie nowa pielęgniarka.

   Chłopiec podrapał się po łysej główce. Clifford spojrzał na niego zaciekawiony.

       — I..? - Michael spojrzał na niego z przekąsem, nie wypowiadając uformowanej w jego głowie sarkastycznej wypowiedzi na temat kobiet. A może raczej seksistowskiej? No cóż, i tak był seksistą i nie krył się z tym.

      — No i... Mama prosiła, byś był grzeczny.

      — Że co?!

   Mama Emmeta co prawda traktowała Clifforda prawie jak swojego syna, jadali razem, rozmawiali dużo i zawsze mógł liczyć na pomoc (jakąkolwiek) od ,,cioci Agnes'', takie teksty były jednak nowością. Gitarzysta bywał niemiły dla poprzednich pielęgniarek, zwłaszcza dla takiej jednej, co właziła co chwila z byle powodu. Trzaskała drzwiami, przeszkadzała... A co gorsza, dośpiewywała pod nosem jakieś swoje melodie NIE MAJĄC SŁUCHU MUZYCZNEGO!

   Zresztą, to Emmet jej kazał wtedy wyjść, nie on.

      — Mamie bardzo spodobała się ta pielęgniarka i ,,chciałaby ją zatrzymać na trochę dłużej''. — Dzieciak wzruszył chudymi ramionami. — Więc masz być grzeczny.

      — Phi. — Michael bawił się małą agrafką przyczepioną do spodni. Może faktycznie był niegrzeczny (niegrzeczny! Zły Michael!!), ale tylko jeśli one zaczynały. — Postaram się.

      — No! — Malec uśmiechnął się szeroko. — Przyjdziesz jutro? — zapytał, widząc, że chłopak sięga po kurtkę.

   Jutro jest piątek.

      — Taa... Ale tylko na godzinę - odpowiedział, rozmyślając o sześciopaku piwa w lodówce. — I jakoś przed południem, bo potem nie mogę.

   No, w końcu masz plany. Trzeba się urżnąć. Jutro w końcu jest ten dzień.

   Rocznica.

   Pomachał Emmetowi w drzwiach, który na jego oczach opadł na poduszki i zasnął. Michael zawsze uważał, że jego lekcje mogą być zbyt męczące dla dziesięciolatka, ale ten zawsze zaprzeczał i nie mógł doczekać się, aż Michael przyjdzie.

   Zamknął cicho drzwi i wymknął się z rezydencji, jak intruz, którym był.

***

   Clifford starał się ignorować lodówké. Dziś musisz być jeszcze trzeźwy, jutro... Jutro już będzie ten dzień. Piątek, wolne.

   Opadł na tapczan stojący na przeciw telewizora, który dawno nie działał, ale jakoś nie miał siły się go pozbyć. Jakoś kojarzył się z mamą, która zawsze miała rację i nosa do dziewczyn. Szkoda, że nie miała go do facetów.

    Michael dźwignął się z tapczanu i poszedł do łazienki. Obrzucił krytycznym spojrzeniem swoje odbicie: owalną twarz z szarozielonymi oczami, które otaczały jasnoniebieskie cienie.

   — Ogól się, brzydalu — burknął do odbicia. Odpowiedziało mu brzydką miną. — Taa, już brzydszy nie będziesz.

   Świetnie, gada do siebie.

   Prysznic nie poprawił mu specjalnie humoru. Wpadał w ten nastrój, kiedy zapomnieć pomagał mu jedynie alkohol.

   Błysnęło mu w głowie, że jutro nie przyjdzie przecież do dzieciaka z kacem. Lekcja nie miałaby sensu.

   Sięgnął po butelkę wódki, strategicznie leżącej koło tapczanu.

   Oj tam, zdąży się ogarnąć.

   Pierwszy łyk był za miłość.


Safety Pin // M.C.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz