rozdział dziewiąty.

102 15 10
                                    

   Cukrzyca.

   Hipoglikemia.

   Glikagon, insulina.

   Artykuł na Wikipedii czytał już drugi raz i za chuja nic z tego nie rozumiał (od. aut. ja też ;-;). Tyle, co wywnioskował, to że jeśli Jenny zjadła za mało - mdlała. Nic więcej.

   Cukrzyca to pojebana choroba.

   Wstał od biurka, na którym stał wiekowy komputer. Miał wysłać maila do kolejnych zainteresowanych rodziców (Brianna, lat 11), a skończył na Wikipedii. Cholera jasna i psia krew!

   Naszła go ochota na pogranie na konsoli. Gdyby tylko nie był zmuszony jej sprzedawać... Z jego "wykształceniem", motywacją do ustatkowania się i problemem alkoholowym na bank znajdzie dobrze płatną pracę, na pełen etat oczywiście.

   Siadł z powrotem i z jękiem ukrył twarz w dłoniach.

   Jego chwilę załamania nerwowego przerwało pukanie do drzwi. Jakoś udało mu się do nich dotrzeć, ale gdy je otworzył, zamurowało go.

   — Michael..? — zapytała zaskoczona Jenny.

   No oczywiście, ze wszystkich osób jakie on znał, to musiała być właśnie ona... Fatum? A może karma?

   — Stalkujesz mnie, czy co? — zapytał ostrzej niż zamierzał. — Oczywiście, że to ja.

   — M... M-m-mieszkasz z Ash...tonem?

   — Nie.

   Zarumieniła się na krwistoczerwono. Michael nie spodziewał się, że że w żyłach tej bladej chudziny płynie aż tyle krwi.

   — A-ash to m-mój brat...

   — Nie obchodzi mnie to, Jenny.

   Zadrżała, a Michael doszedł do wniosku, że jest na nią zły. A wszystko przez te odwiedziny w szpitalu. Jenny była cholernym tchórzem.

   — To... Ja już pójdę. — W końcu przestała się jąkać i spojrzała na niego, nie na drzwi za nim.

   Odetchnął się od framugi, na której się nonszalancko opierał i pochylił się nad jej twarzą. Z zadowoleniem zauważył, że jednak potrafi się bardziej rumienić.

    — Nadal tu stoisz — szepnął. Jenny przygryzła wargę, przez co zerknął na jej usta. Kurwa, gdyby nie była taka chuda... — A miałaś iść.

    — Ja... Zaraz...

    — Dojdziesz? — Nie mógł się powstrzymać.

     — Jezu, ale z ciebie prostak — wyszeptała, marszcząc brwi.

     Michael pochylił się jeszcze bardziej, wręcz wbrew sobie, i już miał...

    — Jenny? — Na klatce rozległ się męski głos.

   Momentalnie odskoczyli w przeciwne strony. Zdążyli tylko na siebie zerknąć, zanim dziewczyna pobiegła do... Jego sąsiada, zanim on zatrzasnął swoje drzwi.

    Jenny była cholernym tchórzem... Ale on jeszcze większym. Właściwie, to co się właśnie odjebało?

***

    Gwizdał sobie pod nosem, idąc do klienta z gitarą na plecach. Nie miał pojęcia, na czym będzie polegać ułomność dziecka tym razem. Znów zespół Downa? A może tym razem białaczka zamiast popularnego u dzieci palaczy raka płuc? Jeśli to będzie kolejny durny rodzic, którego dziecko ma złamaną dłoń... Michael spochmurniał, przypomniawszy sobie matkę, której nie mógł wybić z głowy, że do grania na gitarze potrzebne są sprawne obie dłonie. Jakby to nie było oczywiste.

   Blok okazał się być bardzo podobny do jego, więc na luzie zadzwonił przez domofon. Wpuścili go od razu.

   Mieszkanie było na parterze, za co podziękował w duchu Bogu, bo nie miał zamiaru się dziś dofitnesowywać. Słyszał gwar rozmowy, ale jego nos czuł coś, czego Michael nie miał okazji jechało od ostatatniej wizyty mamy: obiad. Koło drzwi opierały się o ścianę dwie długie deski. Zapukał.

      — Jestem Michael — odezwał się, gdy kobiecina w fartuchu otworzyła drzwi.

      — Wchodź, wchodź, bo mi zaraz obiad się przypali... — Popchnęła go do środka i pobiegła do źródła zapachów z energią, jakiej nie spodziewałby się po takiej tuszy.

   Stał chwilę na korytarzu, bezradnie rozglądając się. Słyszał w pokojach obecność innych ludzi i kojarzyło mu się to z mrówkami w mrowisku. Nie lubił mrówek w ilościach przekraczających cyfrę jeden.

   Coś pociągnęło go za koszulę. Spojrzał w dół i ujrzał małą dziewczynkę ssącą kciuka. Gapiła się na niego wielkimi niebieskimi oczami. Uśmiechnął się do niej, na co pociągnęła go jakby w swoją stronę. Wyciągnął dłoń, dziecko złapało ją ufnie i zaprowadziło do drzwi (chwiejąc się), które były na końcu korytarza. Przypominały skuloną w rogu postać...

   Nacisnął klamkę i wszedł do środka. Zauważył wózek inwalidzki i westchnął w duchu.

Safety Pin // M.C.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz