Rozdział 19.

4.7K 280 98
                                    

- To nie tak, że tobie nie ufam ale uważam, że powinnaś po prostu uważać. - powiedziała moja mama podając tacie sałatki ziemniaczanej.

- Przecież uważam. Cały czas. Nie masz powodów do niepokoju. - powiedziałam zirytowana.

- Włosi bywają czasem bardzo natarczywi. - powiedział Ben siedzący u mojego boku. Poczułam jego dłoń na udzie. Powoli zaczął podjeżdżać opuszkami palców do góry.

- Natarczywi powiadasz? - powiedziałam posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. To trwało już od dłuższego czasu. Oboje podpuszczaliśmy się co jakiś czas to proponując coś, dotykając się w sposób w jaki z pewnością nie powinni robić tego przyjaciele. Byliśmy beznadziejni. Wiedziałam, że była to tylko forma zabawy, sprawdzenia drugiej osoby jednak zaczęłam zastanawiać się kiedy przerodzi się to w coś poważnego. Odtrąciłam jego dłoń po czym spokojnie zaczęłam nakładać na swój talerz porcję grillowanych warzyw. Przy stole zebrała się cała moja rodzina, przyjaciele i najbliżsi przyjaciele rodziców. To miał być mój ostatni tydzień w mieście przed wyjazdem. Moje walizki były już prawie zapełnione, rzeczy kupione a wszystkie formalności już od dawna załatwione.

- Proszę się nic nie martwić - powiedział z uśmiechem Blaise. - Przy mnie żaden Włoch się za nią nie obejrzy. - roześmiałam się w kieliszek z winem, gdy mój ojciec nadal nieprzyzwyczajony do prostolinijności mojego przyjaciela upuścił sztućce z brzdękiem na talerz. Jego twarz płonęła. Blaise spojrzał na mnie rozbawiony. Puściłam mu perskie oko i pochyliłam w jego stronę lampkę wina. Dwa tygodnie wcześniej dowiedziałam się, że Blaise nie chcąc zostać sam postanowił dołączyć do mnie i do Nicolasa, który po długim namawianiu rodziców przekonał ich by pozwolili mu także pojechać do Wenecji w ramach jednego z elitarnych kursów rysunku. 

Trochę mu zazdrościłam jednak przecież i ja miałam tam spędzić wyśmienicie czas wśród pisarskich sław, utalentowanych młodych ludzi w otoczeniu tego pięknego miasta. Mieliśmy jechać we trójkę. Nie mogłam wyobrazić sobie bardziej udanych wakacji. Moi najlepsi przyjaciele, przy których zawsze dobrze się bawiłam, nie musiałam niczego udawać, mogłam być sobą. Moje serce zalała fala szczęścia. Spojrzałam kątem oka na resztę moich przyjaciół. Dzisiaj mój salon pękał w szwach. Na szczycie stołu siedział ojciec a u jego boku moja mama. Obok nich zasiedli nasi najbliżsi sąsiedzi i przyjaciele rodziców włącznie z rodziną Marcelieu. Resztę gości stanowili moi znajomi ze szkoły i z miasta. Po całym domu roznosiły się wesołe okrzyki radości i drobne kłótnie pomiędzy gośćmi. Byłam szczęśliwa. Od dawna tak dobrze nie czułam się w swojej skórze, w otaczającej mnie sytuacji. Na dobre powróciłam do dawnej siebie i nie miałam za żadne skarby wrócić do wcześniejszego stanu. Chwytałam się niczym tonący tych szczęśliwych chwil, roześmianych twarzy, miłości, która mnie otaczała. Wiedziałam, że bardzo będę tęskniła za domem i znajomymi ale na szczęście ich część miałam zabrać ze sobą. Jeden z półmisków się zwolnił więc postanowiłam donieść brakującej potrawy. 

Podniosłam się lekko z miejsca i lawirując między gośćmi i ich krzesłami udałam się do kuchni. Chłodna podłoga mile chłodziła moje stopy. Już dawno temu poddałam się i dorzuciłam wysokie obcasy. Parę kosmyków uwolniło się z mojego koka i łaskotało moją twarz. Na sobie miałam czerwoną sukienkę kupioną mi wcześniej przez mamę na tą okazję. Była piękna, z delikatnego i chłodnego materiału. Odsłaniała plecy przód sukienki pozostawiając skromnym. W kuchni panował bałagan. Półmiski pełne jedzenia stały wszędzie. Odłożyłam pustą miskę do zmywarki schylając się poczułam chłodne opuszki palców delikatnie muskające moją nagą skórę pleców. Zamknęłam zmywarkę, a silne ramiona przyciągnęły mnie do siebie i moje plecy przywarły do umięśnionego torsu. Poczułam przyjemną fakturę materiału koszuli, guziki delikatnie wpijały się w moje ciało. Spojrzałam w dół i ujrzałam znane mi już przedramiona ozdobione tatuażami, błękitna koszula podwinięta była do 3/4 długości rękawa. Moje dłonie delikatnie zaczęły pieścić skórę przedramion mojego przyjaciela. Schował swoją twarz z moich włosach i delikatnie pocałował moją szyję tuż pod uchem. To wszystko było takie niewłaściwe. Im data mojego wyjazdu była coraz bliższa tym Robert stawał się coraz pewniejszy siebie. Wiedziałam, że w sposób nieunikniony zbliżał się moment w którym musiałam z nim o tym porozmawiać. Na poważnie. To wszystko wydawało się takie niewłaściwe i takie właściwe za razem. Westchnęłam cicho gdy pocałunkami zjechał na moje nagie ramię. Uwielbiałam gdy to robił. Uwielbiałam jego bliskość.

Bella Clairiere and City of Broken Hearts (II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz