Rozdział 1

119 15 6
                                    

Tego dnia byłam bardzo szczęśliwa...Ach, dzień moich osiemnastych urodzin. Czy to nie jest cudowne? Wstałam z łóżka i ruszyłam w kierunku łazienki. Poranna toaleta nie zajęłaby mi dużo czasu, gdyby nie układanie fryzury i makijaż.Ten dzień musiał być idealny...po prostu musiał. Wyglądałam cudownie...bynajmniej tak mi się wydawało.
-Sam, wyglądasz pięknie.-powtarzałam w myślach, by dodać sobie pewności siebie, chociaż od urodzenia mam jej niemało.Weszłam do swojego pokoju. Zaczęłam wyrzucać z szafy różne ubrania...ufff, w końcu trafiłam na odpowiedni zestaw: bordowa bluza, czarne spodnie z dziurami na kolanachi szare Vansy- idealnie.Ubranie się jeszcze nigdy nie sprawiło mi tyle kłopotu...najpierw buty założone na odwrót,potem bluza na lewą stronę. Muszę się ogarnąć. Zdecydowanie mam za dużo na głowie.
No i jeszcze moje dodatkowe "sprawy", o których nikt oprócz mojego umysłu nie wie.Znaczy...wiedzą wszyscy, jednak brakuje im informacji. Nie znają artysty, który był wykonawcą całego projektu- można by to nazwać sztuką współczesną o rozszerzonym zakresie działania- tak to będzie odpowiednie określenie.
Zbiegłam na dół po schodach- ledwo unikając śmierci przez upadek z wysokości-powędrowałam do kuchni. Czekała tam już na mnie zaparzona przez mamę kawa. Porywistym ruchem zgarnęłam ją z blatu i wybiegłam z domu.
Wszystko miało być takie idealne. Szłam dziarskim krokiem w kierunku swojej szkoły. Po drodze witałam się z panem Brownem, który był zdecydowanie jednym z bardziej lubianych przeze mnie mieszkańców Walkstreet. Wesoły, zawsze pogodny i miły staruszek był wręcz pociechą w trudnych sytuacjach.Dziadek i wujek wszystkich dzieci z naszego zaułka. Zwykle gdy zwierzam mu się z moich problemów siadaa w swoim fotelu zapala papierosa, marszczy czoło i podkręcając swojego siwego wąsa próbuje dojść do rozwiązania problemu.

Poczułam mocne popchnięcie i wylądowałam na chodniku.
-Uważaj idioto!-wyrwana z rozmyśleń próbowałam się pozbierać. Byłam cała oblana kawą.W tym momencie byłam zbyt zajęta myśleniem jak pozbyć się plam niż tym by wstać. Nagle przed moja twarzą ukazała się męska ręka. Uraczona pomocą sprawcy pechowego zdarzenia wstałam i na nowo złapałam równowagę. Poprawiłam kaptur kurtki, który zasłaniał mi oczy i spojrzałam na chłopaka.-Nie wierzę!-krzyknęłam na widok dalej nieodzywającej się postaci.-Przecież MY mieliśmy się do siebie nie odzywać!
-Dobrze to ujęłaś "Mieliśmy"-odpowiedział, a na jego twarzy pojawił się szarmancki,a zarazem cwaniacki uśmiech.
-Ale...-zaczęłam.
-Bez "Ale".-warknął stanowczo.- Po pierwsze już zaczeliśmy rozmowę. Po drugie nasz kontrakt trwa do dzisiaj. -Nie odzywając się ani słowem czekałam na kontynuację rozmowy z jego strony.




-Wiem o tobie bardzo dużo Sam- wysłał mi przeszywające spojrzenie.
-Ale nie wiesz, wszystkiego. Nikt nie wie- drugą część zdania niemal wyszeptałam mu do ucha.
-Ja wiem.Jesteś zabójcą- popatrzyłam na chłopaka z uśmiechem próbując nie wyrażać emocji.
-Na początku mnie to przeraziło...ale to piękne. Nigdy tego nie zrobiłem, ale to kocham. Cudownie...przybij piątkę.
-Ale skąd ty to wiesz?-zapytałam zdradzając swoją pozycje.
-Wygooglowałem cię- powiedział z lekkością, jakby rozmawiał o pogodzie.
-Brzmi nieprzyzwoicie...- powiedziałam pełna podziwu, gdyż Luke teraz zaciekawił mnie jak nigdy wcześniej.
-Naucz mnie swojej sztuki, proszę cię. To piękne.
-Widzę, że odnalazłeś powołanie. Będę mogła cię nauczyć wszystkiego co umiem,ale...
-Mówiłem bez "ale"!
-Ale będziesz musiał mi coś udowodnić.-powiedziałam z nadzwyczajnym chłodem w głosie.-Udowodniłem ci to wystarczająco trzymając się umowy przez parenaście lat.
-Może i masz rację, zacznijmy, ale i tak kiedyś poddam cię próbie...
Ruszyliśmy w kierunku mojego domu.
-Bo widzisz zabijanie sprawia pewną przyjemność. Napełnia mnie poczuciem władzy.Musisz być królem swojej ofiary. Decydować o jej życiu lub śmierci. Możesz ją stracićlub ocalić...No wiesz jak Cesarz gladiatora.-chłopak tylko przytakiwał. Tak jakby słuchał wykładowcy na ważnej lekcji.-Ważna jest też inna zasada. Gdy chcesz kogoś zabić nie możesz działać szufladkowo. Ważny jest pomysł i twoja przebiegłość...
-Ale ja mam ważniejsze pytanie- zapytał blondyn z zaciekawieniem.
-Luke, jakie? pytaj o co chcesz!-odpowiedziałam z uśmiechem na ustach.-Co cię skłoniło do zabijania?-wpatrzył się we mnie zaciekawiony.
-No więc...Życie to stek bzdur a ja wolę ten krwisty. Kiedyś nie byłam taka. Nie zabiłabym nawet kota, ale niektórzy ludzie całkowicie zmienili mój światopogląd.
-Ale jak to? Co masz na myśli?-zapytał, a przez jego głowę najprawdopodobniej przepłynęło milion myśli.
-Stephen Brown. On będzie najlepszym przykładem. On pokazał, że są ludzie którzy nie mają prawa do życia...nie, nie byłabym sobą gdybym nazwała śmiecia, który chciał zgwałcić moją przyjaciółkę człowiekiem.-po mojej wypowiedzi nastała cisza, chłopak musiał wszystko sobie poukładać zanim odpowiedział:
-ale Stephen...przecież on zaginął.-wymamrotał.
-Kochany...pogódź się z faktem, że ten bydlak nie żyje. Jego ciało, a raczej kawałki ciała popłynęły już dawno z nurtem miejscowej rzeki.
-Zaczynasz mnie podniecać.-wyszeptał mi do ucha.



DON'T SAVE TOGETHEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz