Rozdział IV

1K 95 33
                                    

  If you want to ma­ke God laugh, tell him about your plans

            Żartujesz - niemal krzyczała, by mógł ją usłyszeć. Muzyka skutecznie zagłuszała wszelkie próby prowadzenia normalnej rozmowy. - Nie mogłeś nie próbować ani razu! Przecież to była kwintesencja mojego życia, kiedy miałam piętnaście lat!

Sherlock  przymknął oczy, usiłując zatrzymać wirującą przed nim twarz Scarlett. Nie... Zatrzymać WSZYSTKO, co właśnie wirowało w zawrotnym tempie. Scarlett, stoliki, kontuar, ściany, a zwłaszcza zawartość żołądka, która chyba uparła się wydostać.  Powoli pokręcił głową.

- Nie, nie piłem kolorowych koktajli z niewiadomo czego.

- To co ty robiłeś całe swoje życie?! Rany... Pewnie herbatka z mlekiem, co? - roześmiała się głośno.

Skrzywił się, ale znowu zaprzeczył.  Scarlett rozejrzała się wokół.

- To jak? Zaprosisz mnie w końcu do tańca, czy będziesz tak siedział? - znowu się  zaśmiała. Właściwie, to śmiała się średnio co kilka minut. - Sheerlock! Jesteś szarawy, wiesz? Na twarzy.

Chciał jej coś odburknąć, ale najzwyczajniej w świecie nie mógł. W głowie miał kotłowaninę myśli, ale żadnej nie mógł wypowiedzieć na głos - był prawie pewny, że potem litry kawy, herbaty, alkoholu i kanapki Pani Hudson, wylądowałyby na podświetlanej podłodze. Zatańczyć? Czemu nie. Ale nie tutaj, nie w tej kolorowej sali, nie wśród tego dymu, tłumów, napierających z każdej strony, nie do takiej muzyki.  Nie w tym stanie... 

- Nie, to nie - pokazała mu język i zniknęła w tłumie. Kolorowe coś w szklance przed nim, przyprawiało go o nawrót mdłości. Wziął łyk. Było słodkie, okropnie słodkie, wręcz mulące.  Scarlett dała radę wypić całą masę tego świństwa i wciąż całkiem nieźle się trzymała, ale Sherlock nie był pewien, czy może to samo powiedzieć o sobie.  Bo, czy było dobrze, skoro niemal zapominał jak się nazywa, a momentami miał ochotę dołączyć do skaczących w dzikim szale klubowiczów? 

Świat kręcił się okropnie szybko, raz w lewo, raz w prawo. A Sherlock Holmes zrozumiał, co to znaczy "nie myśleć"...
 

     

*~*~*

     

         Jedyne, co było zupełnie pewne, kiedy się obudziła, to fakt, że słońce świeci zbyt jasno. Zdecydowanie zbyt jasno, a kroki dochodzące z dołu, są zbyt głośne. 

Usiadła na łóżku i przetarła oczy. Dochodziła dziesiąta, jak oznajmiał zegar na wyświetlaczu telefonu.

   - Przynajmniej nie leżę w żadnym rowie z pijanym zboczeńcem - mruknęła i przeciągnęła się. Nie było aż tak źle. Tylko, że - jak zorientowała się po chwili - Sherlocka gdzieś chyba wcięło, bo na dole oprócz ciężkich, należących pewnie do Johna kroków, nie było słychać nic... 

- Herbaty? - odezwał się od progu znajomy głos. Skrzywiła się teatralnie.

- A już miałam nadzieję, że cię tam wczoraj zostawiłam...

- Ja też miałem nadzieję, że wpadłaś po drodze do jakiegoś rowu.

Wyjęła mu kubek z dłoni i pociągnęła spory łyk gorącego napoju. Ledwie powstrzymała się przed wypluciem go na podłogę.

IntuicjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz