Prolog

344 16 5
                                    

- Nie jest ci za ciepło malutka? - zapytała młoda kobieta swoją małą córeczkę, która leżała w wózku i śmiała się w niebogłosy.

Dziewczynka miętosiła w małych rączkach pluszową harpie. Co jakiś czas wkładał ją sobie do małej buzi i gryzła zabawkę w ucho. Jej matka zastanawiała się już dawno nad wyrzuceniem tej potwornej zabawki, jednak dziewczynka bardzo ją lubiła. I jak na ironie, tylko z nią umiała zasnąć.

Kobieta podniosła wzrok znad wózka i rozejrzała się bacznie po najbliższej okolicy. Dawno zrezygnowała z dawnego życia, które tak uwielbiała, by jej dzieci mogły być bezpieczne. Ale ostrożności nigdy za wiele. W powietrzu coś wisiało. Coś złowieszczego. Jeszcze raz spojrzała w stronę końca alejki. I właśnie wtedy zobaczyła kogoś, kogo zupełnie się niespodziewana.

Podeszła do niej młoda dziewczyna ubrana w podarte jeansy i białą koszulkę, która cała była w farbie. Jej rude kręcone włosy były spięte w wysokiego, niedbałego koka.

- Cześć Jennifer - powiedział uśmiechając się szeroko.

- Rachel ... - tyle tylko kobieta zdołała z siebie wyrzucić. - Co ty tu...

- Przyszłam cię odwiedzić - powiedziała po czym uściskały się mocno.

- Kiedy my ostatnio się widziałyśmy? - zapytała Jennifer nie mogąc się nadziwić że to jej przyjaciółka z dawnych lat.

- Po misji w Delfach. Tuż przed twoim odejściem - Rachel ciężko westchnęła. - Szmat czasu

- Prawie pięć lat

Reichel odwróciła się do wózka i z uśmiechem połaskotała w małe stópki dziewczynkę. Ta znów zaczęła się śmiać

- Cześć malutka. Jesteś jeszcze ładniejsza niż w moich snach. Sama słodycz.

- W snach? - uśmiech Jennifer od razu zbladł.

- Przecież wiesz że nie przyszłabym tu bez powodu - odpowiedziała, nie przestając zaczepiać dziewczynki.

To prawda. Zaklęcie ochrony, jakiego użyła Jennifer było kruche i każde naruszenie twardych zasad jakimi się rządziło, mogło je zniszczyć. I przy okazji sprowadzić potwory.

- Chodzi o nią? - kobieta popatrzyła ze strachem na córkę.

- Możemy się przejść - Rachel chwyciła wózek i razem z przyjaciółką ruszyły przez park.

Przez dłuższy czas milczały, a ciszę zakłócało ciągłe gaworzenie małej dziewczynki, która teraz rzucała harpią na wszystkie strony.

- Ma potencjał - śmiała się Rachel.

- Co ci się śniło? - zapytała Jennifer bez ogródek

- Ona. Po prostu ona. Będzie piękna kiedy dorośnie. Szczególnie te jej włosy. Będą długie, kręcone i czarne jak pióra kruka oraz lśniące jak słońce.

- Do kogo będzie podobna?

- Do samej siebie.

- Czyli będzie taka jak jej poprzedniczki - Jenny założyła ręce na piersi wpatrując się w pobliskie drzewo. Rachel przystanęła.

- Od kiedy wiesz?

- Niedawno się dowiedziałam. Miałam sny - popatrzyła na nią ponuro. - Tak jak ty

Kobieta zamrugała powiekami by pozbyć się łez, które napłynęły do jej oczu. Wyrocznia podeszła do niej i obła ją ramieniem, po czym ruszyły dalej przez park.

- Boisz się? - zapytała po kolejnej, dłuższej chwili milczenia.

- A ty byś się nie bała wiedząc że twoja córka może umrzeć w każdej chwili?

Znów nastała cisza. Mała dziewczynka zaczęła trzeć oczka, więc jej mama przejęła wózek i zaczęła nim huśtać w takt kołysanki którą nuciła. Dziewczynka zasnęła po czterech zwrotka.

- Nie umrze wcześnie. Widziałam prawie całą jej przyszłość. Naprawdę nie masz się o co martwić Jen - wyszeptała Rachel wpatrując się w śpiące dziecko - Chciałabyś wiedzieć co ją czeka?

- Kto by nie chciał wiedzieć.

- Nie powinnam ci mówić, bo możesz chcieć wpłynąć na to co się ma stać. Ale wiem że ty masz olej w głowie, więc ci powiem.

- Ale zasady...

- ...są po to by je łamać.

Jennifer uśmiechnęła się i wciąż kołysała wózkiem wpatrując się w swoje małe oczko w głowie

- To od początku - zaczęła Rachel - Dnia dwudziestego pierwszego maja, około dziewiątej wieczór, w Nowym Jorku urodziła się dziewczynka, której dano na imię Blanka di Diabolo.



Trzynasta przeklętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz