Rozdział 8: Córka głupiej matki.

7.2K 724 97
                                    

Pac! Dłoń ciotki Shili wymierzyła siarczysty policzek, sprawiający, że całe ciało Arylise omal nie upadło na podłogę. Miejsce uderzenia ścierpło i zapiekło ogniem.

Bezradnie złapała się za bolący policzek, nieco zszokowana. Nigdy nie zdarzyło się, aby ciotka ją uderzyła. Co najwyżej kilka razy poszturchała miotłą dla opamiętania.

— Nigdy więcej... — Oczy Shili utonęły w łzach, gdy próbowała zmusić głos do posłuszeństwa, ale ten wciąż się trząsł. — Nigdy więcej... — Złapała siostrzenicę szczupłymi ramionami i przygwoździła do siebie w tak mocnym uścisku, że zabrakło miejsca na oddech.

Nieco z tyłu spoglądała na nie Margret, ocierając kąciki oczu bawełnianą chusteczką, pozwalając sobie czasem na nieeleganckie pociągnięcie nosem.

W salonie rozsiadło się wściekłe wzruszenie i wstąpiło w ciocię Shilę, która nie potrafiła się zdecydować, czy jest w istocie zła, czy szczęśliwa z powrotu Arylise.

— Ciociu! Dość! — wychrypiała dziewczyna, czując, jak uścisk wygina jej kręgosłup.

— Nigdy więcej — Ciotka odchyliła ją na długość ramion i zgromiła wielkim, oburzonym spojrzeniem. — Nie waż się uciekać z tego domu, zrozumiano!?

— Tak.

Z Shili opadły emocje. Zwiotczała jak balonik i stała się dwa razy starsza niż była.

— Co cię opętało, drogie dziecko, żeby mi się wymykać spod nosa? Aż tak ci tutaj źle?

Arylise skrzywiła wargi. Źle nie było, dobrze też nie. To po prostu nie był jej dom.

— Chciałam być z rodziną — odparła i pokręciła ramionami, jakby próbowała coś zrzucić z karku. To chyba niezręczność opadła na nią jak niewygodna płachta.

— Ashban jest okupowany! — wtrąciła się Margret, której nagle znudziło się nieustanne używanie chusteczki. — Myślałaś, że dasz radę uciec? Masz dopiero piętnaście lat!

— Ktoś musiał ci pomóc. — Shila, odzyskawszy oblicze surowości i władzy przypomniała sobie o stanięciu na wysokości zadania i przejęciu steru wymagającego opiekuna.

Arylise umknęła wzrokiem. Przesłuchanie! Mogła się wywinąć gdaczącemu sędziemu, który odprawił strażników z kwitkiem, ale nie było takiej siły, z powodu której ciotka odstąpiłaby od przesłuchania jej i ukarania.

— Kto, Arylise! Mów! — Ciotka szarpnęła ją za rękawy sukienki. — Słodki świecie, jak ty cuchniesz!

— Elgar... — wyszeptała skruszona.

— Kto?

— Elgar! Powiedziałam Elgar! — wykrzyknęła, a łzy trysnęły z jej oczu. — Zadowolone?

— Jak nic skrócisz moje życie o ładnych kilka lat! — Shila ulokowała dłoń na sercu. — Co to za człowiek? Gdzie go poznałaś?

— To przyjaciel matki — odparła spokojniej, aczkolwiek nadal płacząc, bo kiedy łzy zaczną już płynąć, a w sercu widnieje paskudna rana, to naprawdę niezwykle trudno sprawić, by przestały wyciekać z oczu. — Poznałam go przedwczoraj.

— Chcesz powiedzieć, że uciekłaś z kompletnie obcym ci mężczyzną? — Twarz Margret rozciągnęła się w karykaturalnym zdumieniu. — Zwariowałaś!?

— Bezmyślna, głupia, dziewucha! — Ciotka zaczęła okładać ją ręką po ramieniu z taką złością, że Arylise została zmuszona do cofnięcia się o parę kroków. Uderzenia wprawdzie nie bolały tak bardzo, jak spoliczkowanie, ale furia Shilii była nieco straszna.

𝐈𝐓𝐑𝐄𝐉𝐀 - Pieśń OgniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz