Cavan Harmode siedział przy łożu towarzysza, gdy Arylise cichutko wślizgnęła się do komnaty. Pukała wcześniej aż cztery razy, ale nikt nie raczył odpowiedzieć, jakby w środku nikogo nie było, albo ten ktoś całkiem ogłuchł.
Widok poranionych pleców chłopaka kolejny raz wstrząsnął uczuciami blondynki, która odporność na drastyczne widoki miała wpisane w geny, to jednak wciąż nie potrafiła uwierzyć, że to samo, okaleczone ciało ochroniło ją przed dziobami czarnych ptaszysk.
— Dlaczego się nie budzi? — spytał Cavan, kiedy myślała już, że jej obecność nie została zauważona.
— Słucham?
— Jaco... dlaczego jeszcze nie odzyskał przytomności?
Arylise była zbyt zdumiona, aby od razu odpowiedzieć. Nie mieściło jej się w głowie, że okaleczony, krwawiący przywódca bardziej martwi się towarzyszem niż stanem swego zdrowia.
— Nie... nie wiem. — Pokręciła głową, lekko skonsternowana.
— Jesteś beznadziejna. — W końcu odwrócił ku niej twarz, na której malował się widok nieznośnego skrzywienia. — Wszyscy Yataidu są tacy jak ty?
Poczułaby się może urażona, gdyby nie fakt, że w oczach Cavana widniała także słabo zamaskowana rozpacz.
— Obudzi się — powiedziała, znajdując w sobie całą pewność, jaką miała. Było jej niewiele, ale pozwalała dziewczynie wierzyć, że uratowała to nędze życie z okopów śmierci. — Wydaje się, że ptaki tutaj nie dotarły — dodała, rozglądając się po nienaruszonej komnacie, z zaciągniętymi mocno zasłonami, chroniącymi pomieszczenie od upału.
— Ktoś musi nas śledzić — odrzekł Cavan, zmieniając pozycje, co przemknęło grymasem bólu na jego twarzy. A jednak wbrew przypuszczeniu Arylise chłopak odczuwał cierpienie. — Wiedzieli, gdzie się znajdujemy i nakierowali atak w odpowiednie miejsce.
Skinęła głową, nic lepszego nie mogła zrobić w tej sytuacji, bo przecież nie zamierzała im współczuć. Miała nadzieję, że ktoś wreszcie ocali to miasto przed Mgielnymi, a ją odeśle do domu.
— Tylko ty zostałeś — powiedziała, przestępując z nogi na nogę.
Cavan podniósł wzrok bez żadnego zrozumienia wobec tego, co mówi.
— Co takiego?
— Wyleczyłam już twoich towarzyszy — wytłumaczyła, śmiało patrząc mu w oczy. — Zostałeś tylko ty.
— Naprawdę? — westchnął, nie wykazując głębszych emocji.
— Jesteś ranny.
— Nie pierwszy raz, nie ostatni. — Dźwignął się topornie z łóżka, a powolne ruchy jego ciała świadczyły, że ucierpiał bardziej, niż dawał po sobie znać.
— Siadaj. — Wskazała na wolne krzesło, obite czerwonymi poduszkami. — Natychmiast.
Cavan, słysząc stanowczość w jej głosie, uśmiechnął się lekko i skinąwszy głową, dokuśtykał do miejsca, gdzie w końcu przysiadł z wyraźnym wyczerpaniem. Całą koszulę miał zakrwawioną, a dłonie podziobane od rąk do ramienia.
Arylie pokręciła głową z niedowierzaniem. Czy zawsze był taki obojętny wobec swego zdrowia? Skoro nie pierwszy raz oberwał, musiał być kiedyś w podobnej sytuacji, a nie wiadomo, czy miał przy sobie innego Yataidu.
— O czym myślisz? — spytał nagle Cavan.
— Hm?
— Gapisz się na mnie. Dość bezmyślnie do tego.
CZYTASZ
𝐈𝐓𝐑𝐄𝐉𝐀 - Pieśń Ognia
FantasyDla Arylise to miało być krótkie lato u ciotki Shili. Istne zesłanie w ramach kary, wymierzonej przez matkę. Nikt nie zważał na to, że ona i ciotka wcale się niedogadują, a Ashban nie jest nawet w połowie tak ciekawy jak podróże na latającym statku...