Zanim zaczęło się to wszystko, o czym będzie mowa w tej historii, Arylise myślała, że nic gorszego spotkać ją już nie może.
Po pierwsze, wylądowała na całe trzy tygodnie w Ashbanie u średnio sympatycznej ciotki Shili, a po drugie, właśnie rozpoczął się najlepszy sezon dla artystów i powinna być teraz na latającym statku, by podziwiać akrobacje matki i całej trupy cyrkowej.
Nie można, ot tak, posłać swoje najmłodsze dziecko na zesłanie tylko dlatego, że podpaliło komuś delikatnie włosy we śnie, a ten ktoś całkowicie sobie na to zasłużył! Nie można tego zrobić swojemu dziecku, chyba że jest się kompletnie nic nie rozumiejącą matką, a za taką można było uznać Galene.
Czasami Arylise uważała, że jej matka jest gorsza od ciotki, ale tylko czasami, bo ilekroć Shila otwierała usta, by wygłosić swoje pompatyczne farmazony, Arylise dziękowała niebiosom, że nie jest w istocie córką ciotki, tylko właśnie Galeny.
Ale nawet Galena miała granice cierpliwości i tamtej nocy, kiedy Arylise wyciągnęła zapałki i nieznacznie osmaliła tłuste włosy ambasadora Ranvy, miarka się przebrała.
— Jesteś krnąbrną dziewuchą! Nawet kamienie by z tobą nie wytrzymały! — wrzasnęła Galena, gdy ambasador jak proca wystrzelił z pokoju i darł się wniebogłosy, że rozpętał się zamach na jego życie.
Potem matce nie dało się już nic przetłumaczyć. Ani tego, że ambasador mówił naprawdę okropne rzeczy o Idenie, czyli bracie dziewczyny, ani nawet tego, że ten tłusty wieprz nie jest godzien uwagi kogoś tak pięknego, jak Galena.
Ambasador jeszcze tej samej nocy wyzwał Galenę i jej córkę od wszystkich, najgorszych diabłów, a potem przysiągł, że nigdy więcej nie da się namówić na cyrkowe wygłupy oraz kobiece wdzięki, mając najpewniej na myśli swojego przyjaciela, którego imienia Arylise niedane było poznać. I może nawet lepiej, bo ambasador i jego kompan byli z jednej gliny ulepieni.
W zasadzie po wszystkich tych wyzwiskach matce powinny otworzyć się oczy, powinna być wdzięczna, że dzięki przedsięwzięciu córki poznała prawdziwe oblicze napuszonego amanta, ale – gdy tylko Ambasador zniknął w dorożce, która pomknęła przez ciemne ulice Hagaru – Galena wpadła w taką furię, że byłaby zrzuciła córkę z deski latającego statku, gdyby tylko właśnie na nim przebywały.
Stanęło jednak na ciotce Shili, co w gruncie rzeczy sprawiło, że Arylise tęsknie myślała o desce i rozważała, czy rozbicie się na jakiś skałach w dole nie byłoby mniej dotkliwą karą.
Ashban o tej porze roku był jak wielka, rozgrzana patelnia, a wszyscy jego mieszkańcy jak tysiące, smażących się na niej krabów. Nawet w najcieńszych sukienkach dziewczyna rozpływała się niczym rozgrzane masło.
Ciotka uważała, że ciężka praca kształtuje ducha, co było doskonałą wymówką, aby bez wyrzutów sumienia zagonić Arylisę do pomocy w herbaciarni przy rozkrzyczanej klienteli, wiecznie skarżącej się na takie czy inne dolegliwości, co w upalne dni nie stanowiło niczego przyjemnego.
Cóż, tak właśnie wyglądało życie przeciętnego yataidu, człowieka urodzonego w rasie uzdrowicieli. Nic dziwnego, że Galena w wieku piętnastu lat, czyli dokładnie tylu ile teraz ma Arylise, postanowiła dać nogę i wybrała życie na latającym statku.
Arylise też chętnie by uciekła, ale nie mogła, bo przecież odbywała niezasłużoną karę. Jakie to niesprawiedliwe, że matka odesłała ją do piekła, z którego najbardziej chciała się wydostać w młodości.
— Rozumiesz to, Bury? — Dziewczyna nachyliła się właśnie nad ciemnym kocurem z białą łatą na środku łebka, po którym głaskała go pieszczotliwie, wylewając na jego niewiele rozumiejące uszy ciężkie żale. — Tak to właśnie było, teraz rozumiesz, że muszę chronić matkę. Ona ma okropnego nosa do facetów, nie to, co ty! Ty wyczuwasz smaczne kąski z drugiego końca ulicy. — Mówiąc to, podsunęła mu pod pyszczek miskę z resztkami ryby z obiadu, które ciotka zawsze wyrzucała do śmieci.
CZYTASZ
𝐈𝐓𝐑𝐄𝐉𝐀 - Pieśń Ognia
FantasiDla Arylise to miało być krótkie lato u ciotki Shili. Istne zesłanie w ramach kary, wymierzonej przez matkę. Nikt nie zważał na to, że ona i ciotka wcale się niedogadują, a Ashban nie jest nawet w połowie tak ciekawy jak podróże na latającym statku...