02xSąsiedzi
KIMBERLY
Boże Narodzenie spędziłam jak zwykle razem z rodzicami. Zjedliśmy pysznie przyrządzonego przez mamę dorsza, rozmawiając cały czas i rozkoszując się tą wspaniałą sielanką.
- Lucy, ten dorsz jest niesamowity - powiedzał tata, nakładając sobie następną porcję.
- Cieszę się, że wam smakuje.
Ja także byłam rada z tego powodu. Lubiłam, kiedy mama uśmiechała się w ten sposób, jakby żaden problem nie istniał na świecie.
- No - odparł tata po pozostawieniu z pysznej ryby jedynie ości. - Chyba czas na prezenty!
Rodzice spojrzeli na mnie znacząco, a ja podeszłam do choinki, pochylając się nad podarunkami w kolorowych opakowaniach. Odkąd byłam mała, czułam, że to moje zadanie w tym domu. Podawanie prezentu w ręce rodzica było czymś magicznym. Wiedziałam, że sprawiałam im tym radość, a oni wiedzieli, że i ja byłam wtedy szczęśliwa. Stało się to naszą małą tradycją.
- Tato - podałam mu średniej wielkości pakunek, a on uśmiechnął się ciepło w moją stronę. - To dla ciebie.
Tacie kupiłam rękawice na rower, gdyż od zawsze uwielbiał jeździć. Już dawno planował kupno owych rękawic, ale jakoś nigdy nie było mu do tego spieszno.
Pochwyciłam w ręce czerwony, najmniejszy prezent i podałam go mamie.
Uśmiechnęła się do mnie.
Mamie podarowałam ręcznie robioną bransoletkę z imionami moim i taty.
Literki były koloru czerwonego (ulubiony kolor mamy), mocno przytwierdzone do czarnego sznurka.
- Kochanie.. - wyszeptała mama, przyglądając się bransoletce ze łzami w oczach. - Piękne - wydusiła z siebie.
Schyliłam się po kolejny prezent, a kiedy ponownie zwróciłam do rodziców, tata zakładał mamie bransoletkę na lewą rękę, a ona wolną dłonią ścierała łzy z policzków. Widok ten był tak miły dla oczu, że aż zapragnęłam uwiecznić ten moment na zdjęciu. Jednak rodzice zaraz się otrząsnęli i spojrzeli na choinkę, co było dla mnie jasnym znakiem, aby dalej rozdawać prezenty.
Zbytnio nie interesowałam się, co mama i tata "dostali od Mikołaja", gdyż już nie mogłam doczekać się swojego prezentu. Stał tam [pod choinką] taki samotny, zawinięty w papier z reniferkami i tylko czekał, aby go otworzyć.
Kiedy mama dała tacie buziaka w usta, zerwałam się z krzesła i sięgnęłam po mój prezent. Był lekki, więc poczułam ulgę, gdyż wskazywało to na to, iż rodzice nie wydali dużo pieniędzy na podarunek, a tego bym nie zniosła.
- Otworzysz w końcu? - ponaglił mnie tata.
To musi być coś fantastycznego, pomyślałam, skoro tata mnie pospiesza.
Rozerwałam kolorowy papier i pierwsze, co zobaczyłam to szeroki tekturowy karton. Zdjęłam jego pokrywkę, a moim oczom ukazała się mała, granatowa książeczka. Przeczytałam napis na okładce:Bowie i jego sekrety*
Był to zbiór wszystkich tekstów piosenek Davida Bowie z zamieszczonymi kopiami oryginalnych kartek z tekstami (gdzie było widoczne koślawe pismo piosenkarza) i jego rysunkami.
Już wtedy opadła mi kopara, ale okazało się, że to nie był koniec niespodzianek. Na dnie kartonu dumnie spoczywała płyta winelinowa z nagranym albumem Bowie'go Changesbowie i.. jego własnym podpisem!
Wydałam z siebie zduszony okrzyk.
W ułamku sekundy rzuciłam się w ramiona rodziców, płacząc ze szczęścia.
To był chyba najlepszy prezent świąteczny, jaki w życiu dostałam. Nigdy tego nie zapomnę.∆
Boże Narodzenie minęło zadziwiająco szybko i już niedługo wybierałam się z rodzicami do Danville. Nie myślcie tylko, że jechałam tam wypoczywać czy aktywnie spędzać ferie zimowe. W Danville mieszkała moja ciocia, siostra taty, która w posiadaniu miała pięć kotów. Och, ale to nie koniec niespodzianek! Kiedy myślałam, że gorzej być już nie może, któregoś dnia odwiedziła nas rodzina Brewerów. Z rozmowy przy stole wyhaczyłam parę zdań:
- Nie wyjeżdżamy nigdzie w tym roku, brak nam funduszy.
- Naprawdę możemy pojechać z wami?
- Jasne, Alice na pewno się ucieszy.
- Przyda jej się towarzystwo kogoś innego niż kotów - szepnęła mama do pani Brewer i obie wybuchęły śmiechem, kiedy tata omotał je srogim spojrzeniem.
Właśnie przez ten głupi wspólny obiad miałam spędzić całe dwa tygodnie z Jackiem Brewerem w jednym pokoju. O losie, dlaczego? Ach, no tak. Ciocia Alice posiadała małe mieszkanie, a miało przyjechać do niej w odwiedziny sześć osób. W pokoju, w którym zawsze spałam znajdowała się jedna duża wersalka. (Tak, zgadliście. Będę spać obok Brewera w tym samym łóżku. Boże, dopomóż mi!) W pokoju, który zawsze zajmowali rodzice stały dwa łoża małżeńskie (przeważnie zajmowały je koty cioci, ale na nasz przyjazd przeganiała z tamtąd te głupie futrzaki). Tak więc sprawa dotycząca noclegu, została zamknięta, kiedy tylko spróbowałam zabrać głos.
Dwa tygodnie, koty, Jack Brewer, ten sam pokój, jedno łóżko. Spokojnie, Kim, myślałam. Patrz na pozytywy. Zaraz.. są jakieś pozytywy?
Niestety, w końcu nadszedł dzień wyjazdu, przeklęta Niedziela. Spakowałam się dopiero po południu tego samego dnia. Wyjęłam z szafy chyba z osiem koszulek i o wiele więcej swetrów. Do szczęścia starczyły mi dwie pary dżinsów. Spakowałam potrzebne kosmetyki, uczesałam włosy i włożyłam szczotkę do walizki. Do tego rękawiczki, szalik i czapkę. No, jakieś klapki pod prysznic (nie byłam pewna, czy nie kąpały się tam te śmierdzące koty), bieliznę, grube skarpety i oczywiście moje puchowe kapcie po domu. Na sam koniec włożyłam w mniejszą kieszeń ładowarkę do telefonu i zapięłam walizkę.
Pogrzebałam pod łóżkiem i znalazłam jakiś duży, dżinsowy plecak. Wytrzepałam go za oknem z kurzu, po czym wpakowałam w jego największą kieszeń mój swiąteczny prezent i chyba cztery książki pożyczone od Grace. W najmniejszą kieszeń schowałam telefon komórkowy i słuchawki.
Położyłam plecak obok walizki i rozejrzałam się po pokoju, sprawdzając, czy na pewno wszystko wpakowałam. Miałam wielką nadzieję, że tak, bo nie cieszyłby mnie widok zaśmiewającego się ze mnie Jacka Brewera, bo nie zabrałam szczoteczki do zębów, czy czegoś podobnego.
Drzwi od pokoju nagle się otworzyły i wszedł tata.
- Mogę już znosić walizkę? - spytał.
Jeszcze raz omotałam spojrzeniem otwarte szafki, wszelkie półki i łóżko, zawalone różnymi bzdetami.
- Raczej tak - odparłam.
Tata podniósł za rączkę niebieską walizkę, a kiedy znosił ją po schodach, zastanawiałam się, czy moje ładnie poukładane rzeczy się nie pogniotą.
CZYTASZ
Sąsiedzi
Teen FictionKim i Jack - urodzeni tego samego dnia, znają się od zawsze, są bardzo bliskimi sąsiadami i.. nienawidzą się. Ona - przeciętna dziewczyna, kochająca książki, naukę i muzykę z lat dziewięćdziesiątych. On - przystojny, popularny kapitan drużyny piłkar...