5 Bal maturalny

1.6K 41 8
                                    

05xSąsiedzi

KIMBERLY

Wiadomość o tym, że Jack Brewer przespał się z najładniejszą dziewczyną w szkole, rozniosła się w błyskawicznym tempie. A wraz z nią moja choroba, której nazwa brzmiała: Giń-Podły-Obślizgły-Idioto.
Kiedy go widziałam moje schorzenie zyskiwało na mocy, jak jakaś wysypka, gdy jesteś na coś uczulony, a później przez przypadek to jesz.
Jak mogłam być taka naiwna? Nie tylko wobec Jacka, ale także mojej najbliższej przyjaciółki. Upiła się jak świnia, a później obściskiwała z kim popadnie, zupełnie odsuwając od siebie zakochanego w niej Jerry'ego i ignorując mnie, dotychczas jedyną osobę, która miała siłę i ochotę wysłuchiwać jej nawet najbłahszych problemów.
Zawiodłam się na obydwojgu i nie miałam zamiaru zamienić z nimi ani słowa w pierwszy dzień szkoły po hucznej imprezie w białej, przypominającej szpital, willi Parrishów, gdzie zapewne do tej pory służba męczyła się z doprowadzeniem domu do porządku. W takim układzie oznaczało to unikanie Jacka i Grace na każdym kroku przez bite osiem godzin spędzonych w szkole (nie wliczając dwóch pieszych przechadzek z domu do szkoły i ze szkoły do domu, nie natykając się na sąsiada).
Raz musiałam schować się za szafkami, by Grace mnie nie zauważyła tym bardziej, że stale się rozglądała. Innym razem wbiegłam sprintem do damskiej toalety, bo Jack spostrzegł mnie wychodzącą z pracowni chemicznej. A jeszcze kiedy indziej, gdy szłam korytarzem z uczestnikami kółka matematycznego, zwiałam na drugie piętro w tłum kończących lekcje pierwszo- i drugoklasistów, kiedy Jerry mnie dojrzał i od razu zawołał Jacka.
Czułam się wykorzystana i oszukana. Jack zabawił się moimi uczuciami: utwierdził mnie w fakcie, że nie jestem mu obojętna, a później zupełnie wszystko wyparowało mu z głowy w ciągu paręnastu godzin i na pierwszym planie znów pojawiła się London. Zaś Grace, zawsze lalunia ze wszystkim dopiętym na ostatni guzik, miała przyjaciół w nosie i wolała wyszaleć się na imprezie ze zboczonymi mięśniakami.
Tak więc przez całe dnie unikałam najbliższych mi osób i było to niemniej trudne niż słuchanie wywodów Jerry'ego na temat piłki nożnej (nudy!). Czasami miałam ochotę podbiec do Grace i opowiedzieć jej o wszystkim, co zaszło pomiędzy mną a Jackiem i poprosić o ratunek przed jej zdesperowanym przyjacielem w kapelusiku, ale później uświadamiałam sobie, że przecież nie mogę. Bo czy Grace w ogóle by to obchodziło?
Jerry czuł się również podle. Grace narobiła mu wiele nadziei, ale on jak jakiś niedorozwój stale tłumaczył ją zdaniem: "Kobieta zmienną jest". Według mnie bardziej jednak pasowałoby: "Kobieta mnie wkręciła". Do tego był na tyle nieogarnięty i naiwny, by donosić Jackowi o wszystkich naszych rozmowach. Dlatego też po jakimś czasie zrezygnowałam również z widywania na przerwach Jerry'ego i kiedy nie spotykałam się z członkami kółka matematycznego, przesiadywałam na ławce jak najdalej Jacka i Grace, czytając książki.
Czułam się lekko osamotniona bez przyjaciół, ale dało się to wytrzymać dla dobra własnej godności.
Ogółem wszystko szło po mojej myśli, gdy w końcu któregoś dnia Jack nie przyszedł do mojego domu z zeszytem od matematyki pod pachą.
Moje schorzenie Giń-Obślizgły-Podły-Idioto zaczęło się nasilać.
Z okna widziałam, jak zwinnie przeskakuje przez płot i po chwili słyszałam dzwonek do drzwi. Oczywiście tata zerwał się pierwszy i jak zwykle surowo powitał sąsiada. Przez niedomknięte drzwi od pokoju słyszałam strzępy rozmowy.
- Kimberly nie chce się z tobą widzieć - rzekł ostro tata. Zapewne miał wtedy tę swoją groźną pozę - ręce skrzyżowane na piersiach, podniesiony podróbek i zmrużone zimne oczy, wywiercające dziurę w głowie swojego rozmówcy.
- Nie pomoże mi z tym zadaniem? - Przybliżając się do szyby, zobaczyłam Jacka wskazującego na książkę. Wyraz jego twarzy był zacięty. - To zajmie chwilkę.
- Niech pomogą ci rodzice - odparł
tata nieustępliwym tonem.
Jack roześmiał się.
Niedobrze, pomyślałam.
- Pan nie rozumie..
- Nie - powiedział stanowczo tata. - To TY nie rozumiesz. Moja córka NIE CHCE się z tobą widzieć.
- Tak? - spytał zdziwiony. - To dlaczego stoi w oknie i nas obserwuje?
Serce mi zamarło, gdy Jack spojrzał w moją stronę. Odskoczyłam od szyby i uderzyłam plecami o bok szafy.
Obleciał mnie strach. Zaraz wejdzie tu tata i zacznie mnie wypytywać, dlaczego to robiłam, że nieładnie jest podsłuchiwać, że nie powinnam w ogóle interesować się kimś, kto mnie zranił, bo to nie ma sensu i inne takie. Jego wszystkie argumenty byłyby naturalnie trafne, ale to jedynie zasługa jego pracy. Prawnicy zazwyczaj są wygadani i stanowczy.
Usłyszałam kroki na schodach. Nie przeraziło mnie to, że ktoś chciał się dostać do mojego pokoju, a raczej to, że tym kimś był Jack. Od razu rozpoznałam jego charakterystyczny chód. Wchodził po schodach szybko, stawiał energicznie noga za nogą. Zapewne dostał od taty określony limit czasu widzenia się ze mną. Jednak wolałabym w ogóle go nie widzieć. To zniszczyłoby cały proces, który opracowywałam przez najbliższe dni. Nie mógł mi tego zepsuć!
Doskoczyłam do drzwi, aby zamknąć je na klucz, ale Jack najwyraźniej domyślił się co do moich intencji, bo nagle przyspieszył kroku i naparł na drzwi w ostatniej chwili, wślizgując się do mojego pokoju.
Kiedy docisnął drzwi do framugi i puścił klamkę, odwrócił się do mnie przodem i spojrzał z roztargnieniem prosto w moje oczy.
- Co ty, do cholery, wyprawiasz? - spytał rozjuszony.
Nie lubiłam kiedy dopuszczał się chociażby najmniejszego bluźnierstwa w mojej obecności.
Unikałam jego wzroku i próbowałam nawet na niego nie patrzeć, ale stale czułam zapach jego wody kolońskiej i kątem oka dostrzegłam kremową flanelową koszulę, którą ostatni raz miał na sobie, gdy pół roku temu rodzice zorganizowali wspólnego grilla w naszym ogrodzie.
Jack zaczął się do mnie zbliżać, a ja w efekcie cofać.
- Wytłumaczysz mi, o co ci chodzi? - mówił podenerwowanym tonem. - Dlaczego mnie unikasz? Jak możesz mi to robić?
Nie wspomniał nic o Grace. Nie pomyślał nawet o tym, co ON mi zrobił. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo wewnątrz cierpiałam na jego widok.
Poza tym: co JA mu robiłam?
- Kim - powiedział ostro, ale cicho, by nikt (głównie tata) z dołu nas nie usłyszał.
Moje plecy spotkały się z zimną, gładką ścianą. Jack był coraz bliżej.
- Odpowiedz mi w końcu - nalegał.
Stanął naprzeciwko mnie. Wystarczyłoby, że zrobiłby pół kroku i przylegałby do mnie całym ciałem.
- Kim - powtórzył. Jego rysy twarzy były ostrzejsze niż zazwyczaj. Mocno zaciskał szczękę.
Zdecydowałam się mu coś odpowiedzieć, nieważne jak bardzo będzie się to mijało z prawdą.
- Po prostu zrezygnowałam z udzielania ci korepe..
Nagle znalazł się tuż przy mnie, przyciskając mnie własnym ciałem do ściany.
Przed oczami miałam jego klatkę piersiową i skupiłam się na ostatnim guziku od jego koszuli, by nie podnieść wzroku.
Wiedziałam, że wodzi spojrzeniem po mojej twarzy. Po prostu czułam jego oczy prześlizgujące się od mojego czubka głowy do końca brody.
Poczułam jego palce na szyi, lekko muskające moją skórę. Gorący prąd przeszedł mi po plecach.
Chciałam upomnieć go, że nie ma prawa mnie tak dotykać i wparowywać do mojego pokoju, kiedy mu się żywnie podoba, ale wtedy delikatnie ujął w dłoń mój podbródek i podniósł go, a moje spojrzenie wylądowało dokładnie na jego ciemnych oczach.
Przez około dwa tygodnie unikałam jego wzorku. Chciałam przestać go widywać w nadziei, że wtedy moje uczucia szybko się ulotnią. Myślałam, że jeśli zniknie z pola mojego widzenia, wkrótce opuści i moją głowę, ale okazało się to trudniejsze niż przypuszczałam. A kiedy po tym niedługim czasie, który trwał dla mnie wieczność, ponownie zobaczyłam go z bliska i w jego prawie czarnych tęczówkach dostrzegłam najprawdziwszy smutek, serce mi zmiękło.
- Kim.
- Jack - powiedziałam równo z nim.
Przez chwilę trwaliśmy w ciszy, wpatrując się nawzajem w swoje oczy.
Jego ciemne tęczówki emanowały ciągłym smutkiem, ale gdzieś głęboko widziałam w nim nieprzeniknione szczęście i w moim sercu zapalił się promyczek nadziei, że cieszy się, bo jest blisko mnie.
Gdy czułam jego dotyk na własnej skórze, skręcało mi kiszki. Co chwilę spoglądałam na jego usta i zaraz potem karciłam się w duchu, ale on wtedy zbliżał się do mnie coraz bardziej.
- Wiesz, że nie kocham London? - To zdanie powinno zniszczyć ciepłą atmosferę, która nam towarzyszyła, ale tak się nie stało. Jedynie spotęgowało pożądanie do drugiej osoby.
Miałam ochotę rzucić się na Jacka i nie chciałam psuć tego nowo poznanego mi uczucia, ale musiałam spytać:
- Po co mi ciągle o tym mówisz?
Jack zbliżył swoją twarz do mojej, wodząc dłońmi po mojej szyi i moich ramionach.
Poczułam mrowienie na skórze pod jego palcami.
- Chcę, abyś o tym pamiętała - rzekł bez zastanowienia.
Naparł na mnie bardziej.
Zaczęło mi się kręcić w głowie i myślałam, że albo zaraz wyskoczę przez okno albo zacznę chodzić po ścianach.
Oddychałam niespokojnie, wodząc wzrokiem po jego twarzy i starając się unikać jego ust.
- Powinieneś już iść - wyszeptałam gorączkowo, nie wiedząc, co zrobić z rękoma. Dlaczego musiały tak się trząść?
- Na pewno? - odszeptał, co zabrzmiało jak seksowny pomruk dzięki mutacji głosu, którą wtedy przechodził.
Zbliżył się jeszcze bardziej, jego usta wprost wisiały kilka centymetrów nad moimi.
- Nie! - krzyknęłam półgłosem. - Tak! Chodziło mi o tak! - dodałam szybko, kręcąc głową, gdy Jack wplątał palce w moje włosy.
- Więc.. - powiedział szeptem, pochylając się nade mną jeszcze bardziej (o ile było to możliwe).
Nasze policzki lekko musnęły o siebie.
Wypuścił nerwowo powietrze z nosa wprost na mnie.
Krew zawrzała mi w żyłach, wszystko wewnątrz mnie poskręcało się nienaturalnie w różne strony, co spowodowało nagły przypływ adrenaliny.
Tego znieść nie mogłam.
Stanęłam na palcach, a moje usta spoczęły dokładnie na pełnych, drżących wargach Obślizgłego Jacka Brewera.

SąsiedziOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz