7 Słońce/Gwiazda

775 35 4
                                    

07xSąsiedzi

KIMBERLY

  
   Na dachu było zimno. Niby trwało lato, powietrze było duszne, a my ubrani w bluzki na krótki rękaw, ale mimo to chłód w tajemniczy sposób odnalazł nas nawet tam.
   Niebo było czyste. Ciemne.
   Każda gwiazda widoczna nawet bez użycia lornetki.
   Kolana trzęsły mi się, gdy stałam na krawędzi, dotykając skrawkiem podeszwy błyszczącej rynny, i wyciągałam ręce jak najdalej w górę, by objąć gwiazdę polarną swoimi krótkimi palcami. Jack trzymał mnie mocno w pasie, asekurując w razie czego mój upadek. (Zastanawiało mnie tylko, co by było gdybym naprawdę spadła - wleciałabym na Jacka i potoczylibyśmy się razem po dachówkach prosto na wielkie drzewo czy może od razu upadłabym twarzą na twardą powierzchnię, zjeżdżając coraz szybciej w dół?)
   Zerknęłam na niego, oczekując jakiejkolwiek przydatnej rady, chociażby paru słów otuchy. Ale wyraz jego twarzy nie zmieniał się od dłuższego czasu - zacięty, poważny, skupiony. Nie odrywał ciemnego wzroku od moich dłoni, z daleka chwytających, najjaśniej świecącą gwiazdę na niebie, zupełnie jakby myślał, że naprawdę mogę ją złapać.
   - Może kiedyś spadnie - pocieszałam go na tyle, ile było mnie stać, gdy już bezpiecznie siadłam u jego boku. - Wtedy na pewno wygramy szkolny konkurs naukowy! Tylko jaki tytuł damy projektowi? Czekaj.. - zamyśliłam się. - Mam! Co ty na to? "Kimberly Crawford i Obślizgły Jack Brewer - pierwsi w historii odkrywcy.."
   - Myślisz, że jest nam przeznaczona? - zapytał niespodziewanie, gwałtownie, prawie uderzył mnie nosem w policzek, energicznie odwracając głowę i nie dając mi nawet możliwości dokończenia zdania.
   Jego wielkie oczy zaciekle hipnotyzowały moje, żądając natychmiastowej odpowiedzi. Nie mogłam oderwać od nich zachwyconego spojrzenia.
   Wreszcie wzruszyłam ramionami.
   - Jeśli jest taka jak my - odparłam spokojnie. - to nie ma się czym przejmować.
   Wpatrzył mi się głębiej w oczy, widocznie zainteresowany, gdy przysuwałam nogi w jego stronę. Zaczęło robić się coraz chłodniej, co od razu wyczuła moja wrażliwa na wszystko skóra. I wyczuł to również (jak zwykle) Jack, bo od razu przybliżył się do mnie, opierając ciepłym ramieniem o moje zziębnięte. Zupełnie jakby miał jakieś tajemnicze połączenie z cząstką mojego ciała, odpowiedzialną za rejestr temperatury w organizmie.
   - Czyli, że.. - zaciął się, szukając odpowiednich słów. Uszy mu poczerwieniały jak zawsze, gdy mnie dotykał. - To znaczy, że jesteśmy sobie przeznaczeni? - powiedział szybko, już wpatrując się nerwowo w swoje trampki.
   Odwróciłam wzrok, opierając powoli głowę na ramieniu Jacka, by go nie spłoszyć, i ponownie skupiłam się na gwieździe polarnej. Jej blask przyćmiewał światło wszystkich innych, niczym bijąc je na głowę. Świecił prosto w moje zafascynowane nią ślepia. I z każdą kolejną sekundą spędzoną na obserwacji jej delikatnego migania, stawała się jakby bliższa, jakby jeszcze jaśniejsza i jeszcze bardziej oślepiająca, aż w końcu prawie musiałam zamknąć oczy.
   - Jesteśmy - Odszukałam jego mały palec u dłoni własnym i splotłam je powoli ze sobą.
   Poruszył niespokojnie ramieniem, lekko zaskoczony, ale nie zdjęłam z niego głowy. Trwaliśmy w takiej pozycji przez długi czas.. niezliczoną ilość sekund, może minut. On cały sztywny, od jakiegoś czasu przesadnie przy mnie zestresowany. Ja przyciśnięta do niego całym ciałem, szukająca ciepła. Oparłam brodę na jego ramieniu, wdychając zapach jego świeżo upranej koszulki. Po całym dniu przeszła już jego zapachem. Gorzko-słodkim. Gdy w końcu wsparł głowę na mojej własnej, splotłam wszystkie nasze palce u dłoni i wyszeptałam mu koło ucha:
   - Jesteśmy sobie przeznaczeni.
   Gwałtownie otworzyłam oczy, gdy zewsząd otoczył mnie nieznośny blask. Zanim jeszcze się ocknęłam, już zaczęłam panikować, przerażona, że nie byłam w stanie dostrzec nic prawym okiem i jak oparzona przez upadającą prosto na mnie gwiazdę, zerwałam się z łóżka, sięgając po okulary.
   Macałam rękoma blat stolika bez ustanku. I bez rezultatu.
   Potem na chwilę zamarłam.
   I znów zaczęłam panikować.
   Boże!
   Okularów nie było nie półce!
   Jezu, nie, nie, nie, nie!
   Co miałam zrobić?! Bez szkieł ledwo co widziałam, prawe oko nadal było dziwnie przyćmione i lekko szczypało, a gdy rodzice zobaczą mnie w takim stanie, zginę na miejscu! O Boże.. Jezu.. nie..
   Potarłam bezradnie twarz rękoma, czując, zbierające się pod powiekami łzy. Przemywały piekące oko.
   Chwila.
   Chwilunia.
   Potarłam twarz dłońmi jeszcze raz (i jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz.. i jeszcze jeden raz dla pewności), a gdy otworzyłam szeroko oczy, na wielkich szkłach widniały ogromne smugi po dotyku palców.
   Jeszcze sekunda i wrzasnęłabym z radości i narastającej momentalnie ulgi. Tym bardziej, że patrząc na nadal pościelone łóżko, odnalazłam skrawek promieni słonecznych padających na środek poduszki, na której (oczywiście) minutę temu leżałam i ubolewałam nad częściową stratą wzroku.
   Gdy panika już we mnie ustała, zaczęłam po kolei odnajdywać swoje kończyny, potem resztę mniejszych i większych części ciała. Lewą rękę miałam tak zdrętwiałą, jakbym co najmniej przespała na niej dwie noce (Boże, w sumie nie wiem, ile czasu zajął mi sen), a gdy w końcu odzyskałam w niej czucie, wolałam przywrócić ją do  poprzedniego stanu, bo łokieć bolał mnie tak mocno, że było to nie do wytrzymania. Chciałam go obejrzeć i sprawdzić, co powodowało tak okropny ból, ale dostęp do niego torowała mi kurtka, o której obecności wcześniej nie miałam pojęcia.
   Usiadłam po turecku, wzdychając ciężko i czyszcząc okulary czarnym materiałem (kurczę, nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek nosiła tę kurtkę). Wyglądał jak nowy, ani razu prany i pachniał tak..
   - A! - krzyknęłam, jak najszybciej próbując wydostać się z nakrycia, które okazało się być marynarką. Męską. Za dużą na mnie jeszcze bardziej niż połowa mojej szafy. O woni tak gorzko-słodkiej..
   Odruchowo zakryłam usta, zerkając na zegarek. Piąta dwanaście. Mogłam mieć tylko nadzieję, że nie obudziłam rodziców dwa pokoje obok.
   Ale wtedy jednak nie to było najistotniejsze. Tylko najczarniejsza na świecie marynarka w moim pokoju. Na moim łóżku. Boże, na mnie!
   Oblała mnie fala gorąca na samą myśl o spędzeniu całej nocy w części jego cudownego garnituru. W której chodził, tańczył, rozmawiał z innymi, rozpinał, gdy było mu gorąco, pocił i perfumował, tworząc ten niepowtarzalny gorzko-słodki zapach, okrywał nią moje zmarznięte ramiona.. Zagryzłam nieświadomie wargę z rozmarzenia. Jednak rzeczywistość opierała się na tym, że na pewno nie zrobił tego, bo miał na to ochotę - ktoś mu kazał albo sama go o to bardzo prosiłam albo.. tak właściwe, czemu tego nie pamiętałam?
   Wstałam lekko rozkojarzona, i gdy tylko moje nogi poczuły, przygważdżający je do podłoża ciężar ciała, machinalnie zmiękły, przez co prawie upadłam, gdyby nie rama łóżka. W tej samej chwili również moją głowę ogarnął mocny ból, jakby ktoś właśnie uderzył mnie dzwonem, pozostawiając wewnątrz niej denerwujący szum. I na domiar złego zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo było mi zimno!
   Nie mając sił na znalezienie jakiegoś ciepłego swetra, sięgnęłam po czarną marynarkę, jęcząc z tego powodu jeszcze bardziej niż z oszałamiającego bólu głowy.
   Od razu skierowałam się do łazienki, gdzie pod prysznicem zmyłam z siebie i z włosów jakiejkolwiek oznaki pobytu na balu maturalnym, doszczętnie wyczyściłam twarz ze zbędnych, koloryzujących dodatków, po czym na piżamę ponownie nałożyłam wcześniejszą "kołdrę". Na biurku znalazłam paczkę gum miętowych, aparat i otwartą butelkę wody. Po kilku sekundach wrzucałam pusty plastik do kosza na śmieci, nadal jednak czując pragnienie.
   Opadłam ciężko na łóżko, próbując znaleźć odpowiednią pozycję dla głowy, by nie bolała tak bardzo, chociaż było to niewykonalne. Okryłam się szczelnie kołdrą, zamykając oczy.
   Nie pamiętałam nic z ostatniej nocy. No.. może oprócz piosenki Davida Bowie (cud, że ją puścili), ślicznej sukienki Grace i powrotu do domu samochodem Dave'a. (Jeszcze będę musiała mu za to podziękować.) I może (ale to może) jeszcze jednego - dziwnego poczucia obecności Jacka. Zupełnie jakby przez całą noc siedział koło mnie na dachu i trzymał mnie kurczowo za dłoń, powtarzając w kółko i w kółko (nie wiedzieć czemu) "O cholera".

SąsiedziOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz