8 Obślizgła Crawford/Mądraliński

621 22 0
                                    

JACK

   Jej usta były nieziemskie. Dosłownie nieziemskie. Skradzione Słońcu, przesłane przez Gwiazdy.
   Patrzyłem na nie, wychodząc sam z siebie, gdy opowiadała, jaki college wybierze, a jaki kierunek i co będzie robić po nich. Chciała zostać profesorką na Harvardzie, Wydziale Matematycznym oczywiście. Zamieszkać w małym, przytulnym mieszkaniu gdzieś daleko od miasta, by codziennie móc oglądać gwiazdy w ciszy na dachu. Chciała wstawać rano do pracy w słoneczny dzień, siedzieć w samej bieliźnie przy białym stoliku w kuchni i wypijać duży kubek kawy z mlekiem. Z tego miejsca chciała patrzeć na swojego męża, śpiącego jeszcze na białym łóżku pod również białą pościelą w odległym punkcie tego samego pokoju, pośród kolorowych ścian i ozdób, które przywieźliby z różnych zakątków świata. Chciała wypalać jednego papierosa dziennie, siedząc na ławce w parku i rozwiązując krzyżówki z New York Times'a po udanym dniu w pracy. Chciała, aby jej przystojny, inteligenty i troskliwy mąż próbował wyciągnąć ją z nałogu. Chciała jeść tony słodyczy, mimo to wciąż będąc szczupłą. Chciała nosić ładne sukienki w kwiaty do słomkowego kapelusza, gdy na dworze zrobiłoby się ciepło. Chciała czytać książki, siedząc na białym parapecie, gdy za oknem padałby deszcz. Chciała chodzić na romantyczne kolacje do drogich restauracji. Chciała wypijać jedną tylko lampkę czerwonego wina tygodniowo, by nigdy niczego nie zapomnieć. Chciała palić drugiego papierosa w ciągu dnia po kłótni z mężem, aby przynieść myślom ulgę. Chciała chodzić do barów na martini razem z Grace. Chciała tańczyć po swoim domu w objęciach męża do piosenek Davida Bowie, mimo że nie byłoby w nim do tego miejsca i ciągle potykałaby się o białe meble. Chciała otworzyć swoje serce na miłość innego mężczyzny. Chciała nazwać córkę Hope, ale po chwili stwierdziła, że by ją znienawidziła, bo przypominałaby jej o mnie. Hope. Nadzieja. Z czasem utracona, a może zapomniana.
   I wtedy ją pocałowałem, a gdy nasze wargi pożegnały się na krótką chwilę, wyszeptała sennie:
   - Nie chcę niczego z tego, co powiedziałam, jeśli miałoby odbywać się bez ciebie.
   A ja pomyślałem, że cokolwiek stanie mi na drodze, nie dopuszczę do tego, aby jej serce otworzyło się na miłość innego mężczyzny.

   Otworzyłem oczy po raz piąty tej nocy, wybudzając się z kolejnego snu o niej.
   Mrugając ociężale zmęczonymi powiekami, przystąpiłem do kolejnej analizy faktów. Czy to wszystko zdarzyło się naprawdę? Czy ta chwila była prawdziwa? Czy ona była prawdziwa? Czy naprawdę obejmowała mnie swoimi chudymi jak patyczki rękoma, niezdarnie próbując rozpiąć mi koszulę? Czy naprawdę pocałowałem ją w Fordzie taty, nie mogąc napatrzeć się na jej cudownie lekko rozchylone wargi? Czy naprawdę powiedziała, że moje włosy przypominają jej pierze koguta? Czy naprawdę przyznała, że pragnie mnie w swojej odległej przyszłości?
   Zamknąłem oczy, przynosząc ulgę ściągniętej twarzy i po raz szósty zacząłem zapadać się wśród ciepłych, miękkich poduszek i własnych myśli. Zacisnąłem nieumyślnie palce na prześcieradle.
   Tak. Jesteś prawdziwa.

   - Jack, lubisz mnie?
   Przerwałem na chwilę budowanie rakiety z pojedynczych gałązek, po które biegałem do małego lasku zaraz obok plaży, i spojrzałem zaciekawiony na Kim. Przesypywała znudzona piasek stopą z jednej strony na drugą. Odwróciłem wzrok.
   - Przecież się przyjaźnimy, no nie? - odpowiedziałem wymijająco, czując jak niekontrolowanie czerwienieją mi uszy. To działo się zawsze. I denerwowało mnie najbardziej na świecie! Wystarczyło jedno jej głupie słowo, a moja głowa zaczynała szaleć od natłoku myśli i znajdowała sobie ujście poprzez uszy.
   - Tak - Westchnęła, porzucając swoje wcześniejsze zajęcie, i oparła się rękoma za sobą, usilnie wypatrując brzegu po drugiej stronie jeziora.
   Kiedy cisza pomiędzy nami zaczęła ciążyć mojej energicznej osobie, zawiadomiłem ją, że idę po kolejne gałązki, potrzebne do kompletnej budowy rakiety. Zdziwiło mnie, że nie poderwała się z miejsca, rozsypując niezdarnie piach na wszystkie strony i przy tym burząc moją budowlę, aby pójść ze mną. Jedynie obdarzyła mnie zupełnie nic nieznaczącym gestem - kiwnęła głową w akcie zrozumienia.
   Wstałem, otrzepując dżinsowe spodenki i skierowałem się w stronę wysokich drzew, drążąc stopami w piasku.
   - Jack? - Usłyszałem po przejściu zaledwie trzech kroków.
   Odwróciłem się w jej stronę niczym przecinak, jakby wrodzenie rozpoznając smutek w jej cieniutkim głosie, od którego po plecach przechodziły mi ciarki.
   Siedziała spokojnie pod białym, plażowym parasolem. Wiatr rozwiewał jej krótkie, puszyste blond włosy. Chude palce bawiły się kantem sukienki w kolorowe kwiaty. Zmrużone oczy tajemniczo obserwowały moje z odległości pięciu moich kroków.
   - Jack, kochasz mnie?
   Znowu. To znowu się stało!
   Odwróciłem szybko głowę w przeciwną stronę, by za wszelką cenę nie dostrzegła ani krzty czerwieni przy mojej twarzy. (Na szczęście pomogły mi w tym dłuższe włosy, które skrupulatnie chroniłem przed nożyczkami mamy od paru miesięcy.)
   Ruszyłem przed siebie, a słowa wypływające gorącym strumieniem z moich uszu układały się masowo w  łańcuszek złożony z powtórzeń tylko jednego wyrazu, który kryłem przed światem i samym sobą od zbyt dawna: "tak".

SąsiedziOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz