3 Korepetycje

1.4K 47 10
                                    

03xSąsiedzi


KIMBERLY

   Myliłam się co do Jacka. Po naszym wspólnym wyjeździe na ferie, spaniu w jednym łóżku, piciu razem pierwszego w życiu piwa i sprzątaniu przez cały dzień domu cioci Alice myślałam, że on naprawdę się zmienił (lub po prostu zawsze taki był, ale nie potrafiłam tego dostrzec). Jednak po pierwszym dniu szkoły zaraz po zakończeniu ferii zimowych przekonałam się, że Jack Obślizgły Brewer zawsze był idiotą.
- Zabrałam go do mojej biblioteki, wprowadziłam we własne dzieciństwo, które w połowie spędziłam u cioci, nawet uchyliłam przed nim rąbek prawdziwej siebie, a on udaje, że mnie nie zna! - wyżalałam się Grace, kiedy siedziałyśmy razem w damskiej łazience na różowych kafelkach pokrywających podłogę. - Nie mogę w to uwierzyć - wyszeptałam, odwracając głowę w bok, gdyż poczułam ogromną chęć rozpłakania się jak mała dziewczynka w ramię matki.
- Jak mu coś powiem.. - urwała Grace, zaciskając ręce w pięści. - Ile razy powtarzałam, żeby zostawił cię w spokoju! Ale nieee.. lepiej złamać serce świetnej, inteligentnej, skromnej..
- Grace, nie kocham go - powiedziałam cicho, skubiąc rękaw za dużego swetra. - Naprawdę nic nas nie łączy.
Brunetka spojrzała na mnie smutno. Jej mina mówiła mi jedno: Nie wierzę ci. Sama sobie nie wierzyłam, więc tym bardziej nie wymagałam tego od swojej przyjaciółki. Ale chyba potrzebowałam tak po prostu rzec, że mój okropny sąsiad jest mi zupełnie obojętny. Ile bym dała, aby tak było.
Wstałam z zimnej podłogi i spojrzałam w lustro. Przed oczami ukazała mi się blada i zmęczona dziewczyna w wielkich ubraniach, które sprawiały, że jej postura wydawała się nienaturalnie drobna.
Westchnęłam.
- Nikomu ani słowa o tym, co przed chwilą zaszło - odparłam pewnie, spoglądając w lustrze na Grace. - proszę.
- Jasne - odpowiedziała.
Zadzwonił dzwonek.
- Muszę lecieć - powiedziała przygnębionym tonem i zerknęła na mnie. - Widzimy się na przerwie.
A ja nadal stałam i wpatrywałam się w swoje lustrzane odbicie.

Na lekcji matematyki byłam zupełne nieobecna. Coś było ze mną nie tak, bo kochałam ten przedmiot ponad życie. Starałam się skupić na liczbach, ale rozmazywały się one przed moimi szklanymi oczami. Nie mogłam pozwolić sobie na płacz na lekcji. Nie mogłam pozwolić Jackowi zawładnąć moją osobą.
Jak do tego doszło? Czy to uczucie tliło się gdzieś głęboko w moim sercu zawsze? Czy po prostu nagle on wdarł się tam i namieszał niesamowicie? W mojej głowie słyszałam tylko jego głos, kiedy wyznawał mi, że nie kocha London. Wewnątrz mnie zapaliła się wtedy nadzieja. Niestety złudna. Na pewno nie zostawiłby pięknej, bogatej i popularnej dziewczyny, która zapewniała mu dobrą pozycję w drużynie piłki nożnej dla.. zwykłej mnie.
Jakim cudem do tego doszło? Przecież to Jack Brewer! Ten sam Jack Brewer, który miał krzywe zęby, puszczę na głowie i wiecznie chodził brudny! Ten sam od osiemnastu lat, urodzony tego samego dnia, co ja, dwadzieścia minut po mnie! Jak to się stało?
- Panno Crawford! - Krzyk pana Stokera wdarł się do mojej głowy, wywołując wewnątrz mnie jeszcze większe zamieszanie.
Potrzebowałam chwili, aby skojarzyć fakty. Siedziałam na lekcji matematyki. Poniedziałek. Trzecia lekcja. Oddychaj głęboko.
- Słucham, proszę pana? - spytałam uprzejmie, patrząc nauczycielowi w oczy.
- Zadanie czwarte - oznajmił z powagą. - Na tablicy. Wykonać! - dopowiedział dobitnie, czego nauczył się po sześciu latach służby w wojsku.
Wstałam od ławki i niepewnym krokiem podreptałam w stronę tablicy z podręcznikiem w drżącej ręce. Delikatnie ujęłam kredę w dłoń i zetknęłam ją z zieloną powierzchnią przede mną.
Pole koła. P=(pi)r(do kwadratu). Średnica - cztery centymetry. Muszę znaleźć długość promienia. D=1/2 r. Promień wynosi dwa centymetry. Pole równa się cztery pi centymetrów.
- Dokładnie - odparł Stoker. - Możesz usiąść, Crawford.
Ze spuszczoną głową udałam się do swojej ławki. Pech chciał, że podniosłam wzrok akurat na niego. Siedział obok London. Patrzył na mnie, ale kiedy nasze oczy się spotkały, od razu spuścił wzrok. London przejechała po mnie krytycznym spojrzeniem i uśmiechnęła się drwiąco, kładąc dłoń na kolanie Jacka i pochylając głowę w stronę zeszytu, aby zająć się zadaniem.
Usiadłam na krześle. Było mi gorąco. Cała się trzęsłam.
Zadzwonił dzwonek i wszyscy zerwali się z krzeseł. Chciałam pójść w ich ślady i jak najszybciej opuścić salę, aby nie patrzeć panu Stokerowi w oczy. Skompromitowałam się na lekcji po raz pierwszy w życiu. Nie słuchałam nauczyciela. Nie robiłam notatek. Wykonanie zadania na tablicy kosztowało mnie wiele wysiłku i zajęło mi więcej niż jedną minutę.
Nie chciałam już dłużej myśleć o Jacku, ale nie mogłam przestać. Kiedy tylko rozstaliśmy się przed naszym bliźniaczym domem i każdy poszedł w swoją stronę, poczułam coś dziwnego, jakby ta relacja jaką udało nam się zbudować przez dwa tygodnie ferii zimowych nagle pękła jak mocno napięta lina. Tą liną była moja niepewność. Niepewność co do uczuć. Przez całe czternaście dni starałam się pokazać mu, że jest dla mnie kolegą, może awansować jedynie na przyjaciela, ale nie pozwalałam mu zbliżyć się do siebie do tego stopnia, aby poczuł, że tak naprawdę pragnę od niego więcej niż przyjaźni. Nasza lina pękła i dopiero teraz zaczęłam to naprawdę odczuwać. Tylko czy zerwaną linę da się połączyć na nowo, na stałe? Tego nie byłam pewna.
- Kimberly - usłyszałam głos pana Stokera za swoimi plecami, kiedy opuszczałam powoli klasę, pogrążona we własnych myślach. Odwróciłam się do niego przodem. - Chciałem się dowiedzieć, czy wszystko w porządku? - Na jego twarz wpełzł ten sam ciepły uśmiech, który zawsze dodawał mi otuchy przed każdym konkursem matematycznym.
Byłam zżyta z panem Stokerem. Już tyle lat mnie uczył i indywidualnie przygotowywał to olimpiad matematycznych, pokładając we mnie ogromne nadzieje i wspierając na każdym kroku, że nie sposób było mu nie powiedzieć o rzeczach, które mnie trapiły.
Posłałam mu delikatny uśmiech.
- Typowe problemy naiwnej nastolatki - rzekłam. - Rozumie pan..
- Oczywiście - odparł od razu. - No cóż, nie przejmuj się, Kimberly. Na pewno wszystko się ułoży. Tak jest zawsze. Los lubi płatać nam figle.
Jego słowa w ogóle mnie nie przekonały, ale miałam nadzieję, że moja mina wyrażała wtedy coś zupełnie przeciwnego.
- Na przerwie obiadowej dyrektor ogłosi tegoroczne zespoły - dodał nauczyciel.
- Zespoły..? - zdziwiłam się. Czyżby znowu chodziło im o piłkę nożną?
- Korepetytor plus uczeń - dopowiedział, a ja pokiwałam głową ze zrozumieniem.
- Zaraz.. - zamrugałam kilkakrotnie oczami. - Teraz?! Teraz to ogłoszą?
- Yhym. Dokładnie - uśmiechnął się promiennie i poklepał mnie po ramieniu. - Widzimy się za pięć minut w stołówce!
Obleciał mnie strach. Kogo mi przydzielono?

SąsiedziOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz