Rozdział 4

2.1K 198 24
                                    

- To wszystko? - Zapytałem Hye Rim, gdy wręczała mi przesyłkę.
- Tak. - Odpowiedziała i popatrzyła na mnie badawczo. - Czegoś się boisz?
  Faktycznie, męczyło mnie dziwne uczucie. Coś jakby strach, ale nie do końca. Miałem wrażenie, że to jakaś intuicja. No, ale co w końcu?! Przecież już wiele razy to robiłem i umiałem unikać niebezpieczeństwa.
- Nie, nie boję się.
- To dobrze. Przecież wiesz, że nie ma czego. Jakby co, to dzwoń.
  Skinąłem głową.
- Masz wszystko? To idź. Im wcześniej wyjdziesz, tym szybciej wrócisz.
- Tak...

  Popatrzyłem na nią jeszcze raz i wyszedłem. Za drzwiami wrzuciłem pakunek do torby. Miejsce dostarczenia znajdowało się kilka minut drogi od mojej szkoły, więc najpierw tam musiałem się udać.

   Szedłem spokojnym krokiem, zupełnie jak zwykły nastolatek, a nie jak dostawca nielegalnego towaru. Czułem się dumny ze swojej pracy. Nikt inny by się jej nie podjął...

W już trochę lepszym nastroju dotarłem pod szkołę i skręciłem w małą uliczkę. Była na tyle szeroka, żeby wjechał tam samochód, ale na tyle wąska, żeby mogła się wydawać schowana w cieniu. Ten dom powinien znajdować się gdzieś tutaj.

  Na szczęście nikogo nie było w okolicy. Uliczka rozszerzała się w miarę długości i jakieś sto metrów od wlotu była już na tyle szeroka, jak normalna droga, a po obu stronach stały mniejsze i większe budynki.

  Dziwny ucisk w moim sercu ponownie się pojawił i znowu stałem się spięty i zdenerwowany. Na tyle, że, gdy jakiś kot zamiauczał za moimi plecami, prawie podskoczyłem. A może ja mam jakąś chorobę kardiologiczną? Zbyt bardzo wszystko przeżywam.

  No, nieważne. Teraz się trzeba skupić. Patrzyłem na numery domów mieszkalnych. 88... 89... 92 powinno być gdzieś tutaj.  Ale nie było. Na 90 urywała się numeracja. Czyżby ahjumma pomyliła adresy? A może ta okolica jest jakaś... Zimny podmuch uderzył mnie w twarz. Zadrżałem. Takie rzeczy zdrzają się  chyba tylko w filmach. Mam nadzieję.

Moja wyobraźnia zaczęła pracować, gdy nagle zobaczyłem kilkanaście metrów dalej kolejny ciąg willi, z którego dochodziła jakaś dudniąca muzyka. Na nogach z waty podszedłem bliżej. Bingo! Jest 91 i... 92. To właśnie z tego domu tak huczało, a przed nim stało sporo samochodów. Chyba jakaś większa imprezka. Odetchnąłem kilka razy i podszedłem do drzwi wejściowych. Zadzwoniłem z nadzieją, że ktoś usłyszy i mi otworzy, uspokajając się przy tym bo to dziwne przeczucie po raz kolejny dawało o sobie znać. Spokojnie, Jungkook, nie w takich miejscach się bywało.

                              Jimin

Po przyjściu do domu zrzuciłem z siebie kurtkę, buty i torbę szkolną i udałem się do mojego pokoju. Musiałem spokojnie pomyśleć, bo w mojej głowie wciąż kłębiły się najróżniejsze wątki.
 
   Ale głównym z nich był oczywiście Jungkook. Doprawdy, poświęcam temu chłopakowi zbyt wiele uwagi. Powinienem skupić się na nauce, Namjoonie, poznawaniu się z nowymi ludźmi, powinienem powiedzieć Kookowi "Jak nie to nie" i zająć się innymi sprawami, wyrzucając go z pamięci, tak jakbym to zrobił jeszcze niedawno.
  Ale jakimś dziwnym sposobem nie mogłem. Jego zachowanie nie dawało mi spokoju. Czułem, że on nie jest normalny. A może ma jakiś problem?
  W tym momencie poczułem coś dziwnego. Coś, czego nigdy wcześniej nie czułem. Mimo usilnych starań nie dawałem rady rozpoznać tej emocji. Ale to serio było bardzo dziwne. Coś jakby... chęć pomocy? Tak, to chyba to. Chciałem pomóc temu dzieciakowi. Żal mi go było...

Z głębszego zamyślenia wyrwał mnie dzwonek przychodzącego smsa. Spojrzałem niechętnie na telefon.

Od: Daeh
Park Jimin, jesteś idiotą

Enemy | JiKook FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz