2. „Przysługa"

3.9K 239 16
                                    

Ulice Ruhpolding o tej godzinie świeciły pustkami. Szłam wolno z boku, bo nie uśmiechało mi się być potrącona przez auto. Na dworze było dość zimno jak na jesień. Żałowałam, że nie wzięłam żadnej kurtki. Pocieszałam się myślą, że jeszcze tylko kwadrans drogi i powinnam być w domu. Zrobiłabym sobie herbatę i ubrała w ulubioną pidżamę. Może nawet...

- Hej, Lilly! - słysząc swoje imię, odwróciłam się ostrożnie.

Za mną rozciągała się ciemność, więc musiałam zmrużyć oczy, aby coś dostrzec. Dostrzegłam zataczającą się sylwetkę jakiegoś chłopaka. Po głowie przechodziła mi myśl, by zignorować go i iść dalej, ale moje dobre serce wygrało.

Zbliżyłam się do pijanego i wybuchnęłam głośnym śmiechem. Mój śmiech roznosił się po całym mieście, ale nic sobie z tego nie robiłam. To był najbardziej komiczny widok jaki od dawna widziałam.

- Czyżbyś nie miał dzisiaj brania, Wellinger? - wykrztusiłam pomiędzy salwami śmiechu.

- Zawsze mam. - wybełkotał, próbując podejść do mnie, ale z marnym skutkiem. Musiał się oprzeć o płot, aby nie upaść. - Pomóż mi.

- Chciałbyś. - prychnęłam, idąc dalej.

- Proszę. - zawył, upadając na kolana.
W takim stanie wyglądał żałośnie.

Gdy zbliżałam się do niego, przez głowę mi przemknęło, czy będzie to jutro pamiętał. Z daleka było widać, że się kompletnie upił.

Wyciągnęłam do niego rękę, rzucając ostrzegawczo:

- Wyjątkowo.

Czy w jego oczach zobaczyłam wdzięczność, gdy oparł się o moją rękę, aby wstać? Musiało mi się coś przywidzieć. Wellinger nigdy nie okazywał jakiś pozytywnych uczuć. Szczycił się swoim egoizmem, chciwością, ale napewno nie wdzięcznością.

Wzięłam go pod ramię i przeklinając siebie w myślach, ruszyłam z nim do domu. Czułam, że będę tego żałować, choć na razie nic na to nie wskazywało. Może to tylko moje uprzedzenia?

Blondyn ledwo co kontaktował ze światem. Z trudem go utrzymywałam w pionowej postawie. Nie wyglądał na ciężkiego, ale dla mnie był.

- Wellinger, weź się trochę postaraj! - syknęłam, gdy omal się nie wywaliłam razem z nim.

- Nigdy mi tego dziewczyny nie mówią podczas seksu. - cicho mruknął, za co nadepnęłam mu z całej siły na stopę.

Krzyknął, odskakując ode mnie jak oparzony. Skrzyżowałam ręce, przeszywając go wzrokiem.

- Albo się zamkniesz i użyjesz trochę silnej woli, albo wracasz sam. - wycedziłam.

- Ciekawa czy w łóżku też taka jesteś agresywna. - powiedział cicho, ale zaczął ze mną współpracować.

Kolejne dziesięć minut upłynęło nam w spokoju. Wellinger się nie odzywał do mnie, ani ja do niego. Była prawie idealną cisza, przerywana tylko szczekaniem psów.

W takim wydaniu chłopak wydawał mi się nawet znośny. Chociaż to nie umniejszało jego okropnego charakteru.

- Więc dlaczego tak wcześnie wracasz do domu? - zagadnęłam go w pewnej chwili. Nie wiem czemu mnie to ciekawiło.

- Mam ultimatum: przestanę sypiać z laskami albo wylatuję z domu.

- I jak sobie radzisz? - próbowałam powstrzymać swój wybuch śmiechu, ale było to nieuniknione.

Spojrzał na mnie z lekceważeniem. Stary Wellinger trzeźwieje.

- A jak mam sobie radzić? Życie bez seksu to nie życie. - odparł z takim tonem, jakby ktoś było oczywiste.

angel || andreas wellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz