3. „Przeprosiny"

3.6K 201 15
                                    

Nie wiem po ilu godzinach wyparowała ze mnie złość i zasnęłam. Napewno trwało to długo. Herbata zdążyła ostygnąć, a laptop porządnie się nagrzać. Pamiętam jak jeszcze przed zaśnięciem wyobrażałam sobie scenariusze, w których zabiję Wellingera. Każdy był świetny.
Gdy się obudziłam było już jasno. Słońce przedostawało się do mojego pokoju, oświetlając mój bałagan, który zostawiłam. Okazało się że spałam z laptopem w łóżku, który chyba lepiej mnie ogrzał niż kołdra. Ale był rozładowany.

Wstałam i nieco ogarnęłam mój pokój. Zegar wskazywał dwunastą. Nie słyszałam rodziców, więc pewnie jeszcze spali.

Wsunęłam nogi w ciepłe kapcie, narzuciłam szlafrok i z kubkiem zimnej herbaty zeszłam na dół. O dziwo, moje nogi nie były aż tak opuchnięte jak mi się zdawało. Mogłam normalnie chodzić.

Z kuchni był doskonały widok na naszych sąsiadów i ich podwórko. Mowa oczywiście o państwie Wellingerów i ich dzieciach. Andreas miał oprócz rodziców dwie starsze siostry, które odziedziczyły po rodzicach rozum. Wellinger, rzecz jasna, nim nie grzeszył.

Pamiętam swoje lata dzieciństwa zbyt dobrze, aby zapomnieć o trójce Wellingerów. Może bardziej siostry, bo blondyn nie był chętny do zabaw z dziewczynami. Julia i Tanja, choć były ode mnie starsze, przyjaźniły się ze mną. Lubiłam chodzić do ich domu, aby bawić się z nimi lalkami. Bardzo dobrze wspominam te chwile, pomimo że prawie na co dzień widziałam Wellingera.

Jednak tym razem nie widziałam nikogo z rodziny na dworze. Prawdopodobnie wszyscy byli w domu lub mieli kaca, jak Wellinger. Pomyślałam o Ann, która z pewnością nie mogła się podnieść z łóżka. Byłam ciekawa, ile jej zajmie ogarnięcie się i przyjście do mnie. Nie liczyłam, aby mnie odwiedziła przed czternastą.
Szybko zjadłam śniadanie i ubrałam się. Nie przykładam wagi do wyglądu, dlatego założyłam szare dresy, a włosy spięłam w imitację koka. Nie miałam siły na robienie czegoś specjalnego ze swoją twarzą. I tak nikogo nie spotkam.

Na dworze świeciło słońce i było dość ciepło, dlatego postanowiłam wyjść. Miałam cichą nadzieję, że spotkam kogoś znajomego, który umili mi czas w oczekiwaniu na przyjście mojej przyjaciółki.

Tym razem ubrałam się cieplej niż zeszłej nocy. Wolałam się zabezpieczyć niż potem cierpieć z zimna, chodząc po ulicach Ruhpolding.

Idąc po asfaltowej ścieżce nie zauważyłam wielu ludzi. Jeśli już, to były to osoby z psami lub śpieszące się do pracy. A przynajmniej takich ludzi widziałam zmierzając w kierunku parku.

Było to moje ulubione miejsce w Ruhpolding. Zawsze było tam spokojnie, no chyba że rodzinka z małymi, wrzeszczącymi dzieciaczkami przyszła. Często tam się umawiałam z Ann, bo nie musiałyśmy przechodzić przez całe miasto do domu drugiej.

Zapowiadał się na prawdę spokojny dzień. Byłam pewna, że się nie natknę na nikogo z mojego liceum, bo wszyscy zwalczali kaca. Przynajmniej nie musiałam patrzeć na twarze ludzi, których najzwyczajniej w świecie nie lubiłam i chciałam mieć z nimi jak najmniej do czynienia.

Gdy przekroczyłam teren parku, nie spotkałam jeszcze znajomej twarzy oprócz sąsiadki, która mieszkała dwa domy dalej. Podążyłam za ścieżka, która prowadziła do małego mostu nad rzeką. Przepływała ona przez miasto. Szłam luźnym krokiem, gdy nagle zauważyłam najmniej pożądaną osobę.

Nie muszę chyba mówić, na kogo znów trafiłam?

Siedział rozłożony na ławce. Miał przymknięte oczy i wyglądał jakby spał. Przed oczami stanęły mi wszystkie scenariusze, które rozważałam w nocy. Nieświadomie wybrałam już plan, który mogłam wcielić w życie. Wiedziałam, że blondyn byłby obgadywany przez dwa miesiące.

Jednak gdy zobaczyłam jego niewinną twarz podczas snu, moje dobre serce znów przeważyło. Gołym okiem widziałam, że ma kaca. Nie wiedziałam tylko, dlaczego siedzi w parku zamiast w domu. Ale to już nie była moja sprawa. Dzisiejszy dzień miał być spokojny, bez żadnych niemiłych wydarzeń jak ubiegłej nocy.

Postanowiłam go ominąć szerokim łukiem i nie zaprzątać sobie nim głowy. W końcu każdy ma gorszy dzień? Jednak szanowny pan Wellinger miał inne plany.

Otworzył nagle oczy i pierwsze co ujrzał byłam ja. Na tysiąc innych osób to ja stałam nieopodal niego w dresach, bez makijażu, z włosami związanymi w coś na kształt koka. Czemu moja intuicja zawiodła? I czemu w parku znajdował się właśnie Andreas?

Brawo ja!

Zacisnęłam mocno zęby, aby nie palnąć jakiejś głupoty przy nim i ruszyłam przed siebie. Udawałam, że go wcale nie zauważyłam i miałam nadzieję, że on też tak to odbierze.
Nadzieja matką głupich? To w takim razie jestem kompletną idiotką.

Nie dość, że mnie nie zignorował, jak to miał w zwyczaju robić z wszystkimi, to jeszcze się podniósł i ruszył za mną.

Doprawdy, Wellinger? Życie ci nie miłe?

- Lilly! - krzyknął za mną, ale ja szłam dalej.

Jeszcze sekunda i już nie będzie miał na co wyrywać laski.

- Lilly, zatrzymaj się, do cholery! - blondyn ponowił próbę zatrzymania mnie, co mu się udało.

Wściekła zbliżyłam się do niego, mając gdzieś swój dzisiejszy wygląd. Myślałam, że nie istnieje osoba, która potrafi mnie tak zirytować. Punkt dla ciebie, Wellinger!

- Czego? - warknęłam, krzyżując ręce na piersi. Miał szczęście, że jeszcze się na niego nie rzuciłam.

- Dziwnie wyglądasz.

Wiedziałam, że miał na myśli mój wygląd.

- To chciałeś mi tylko powiedzieć?

- Nie. - milczał przez chwilę. - Sorry. - rzucił szybko i cicho blondyn. Nie wiedziałam, czy się przesłyszałam, czy ten człowiek właśnie mnie przeprosił.

- Co powiedziałeś?

- Nie będę się powtarzać. - prychnął i uświadomił mi dwie rzeczy.

Nadal jest tym dupkiem, ale rzeczywiście mnie przeprosił. Ok, na swój dziwny i pokrętny sposób, ale liczy się gest, prawda?

Westchnęłam ciężko, wpatrując się w blondyna.

- Spoko.

To był dziwny dzień.

- Oh, dziękuję ci za wybaczenie! - rzucił z ironią, wywracając oczami.
Miałam poważne wątpliwości do tego, czy on się nie zatrzymał w rozwoju psychicznym w wieku dziesięciu lat.

- Jeśli to tyle, to wybacz, książę, ale sobie idę. - oznajmiłam i odeszłam on niego.

Głowa była pełna myśli, a ciało całe spięte. Musiałam się zrelaksować. Moje nogi zaprowadziły mnie na mostek w parku. Jego widok przyjęłam z ulgą i odetchnęłam z ulgi.

Weszłam na niego i podziwiałam widoki z niego. Obserwowałam pływające kaczki, ryby, które czasami było widać w wodzie. Powoli złość i spięcie wyparowywało ze mnie.

Jednak jedna myśl cały czas była w mojej głowie. Co takiego było we mnie i w Wellingerze, że cały czas na siebie wpadaliśmy? Przecież my nawet się przyjaźnimy. Ba! Ja go wogóle nie lubię. Nie cierpię go. Więc dlaczego?
Oczywiście nie znałam odpowiedzi.

Ale byłam pewna, że jeszcze niejednokrotnie przyszego tygodnia będę na niego wpadać.

_____________________

Przepraszam, że rozdział tak późno, ale mam ogromne urwanie głowy.
Następny postaram się dodać szybciej, ale niczego nie obiecuję.
Dziękuję za wszystkie głosy, wyświetlenia i komentarze. Jesteście najlepsi!

angel || andreas wellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz