4. Dahll - Zrobię wszystko, by go zobaczyć. Dosłownie wszystko.

58 8 4
                                    


Chodziłem od jednego kąta celi do drugiego. Bezczynność i niemożność coraz bardziej dawały mi się we znaki. Siedziałem tutaj zaledwie czwarty dzień, a już zdecydowanie miałem dosyć tego miejsca. Nawet nie było mi dane zagrać. Po pierwszym wieczorze Joe chciał wyrzucić mój instrument.
Zaciekawiony, spojrzałem na wyświetlacz swojego Iphone'a. Cholera.
Ostatnie 20% baterii. Ja pierdziele. I jeszcze moje słuchawki oczywiście musiały zostać w hotelu.
- Zaraz zwariuję.. - westchnąłęm bezsilnie, zadając lekki cios z pięści szarej ścianie.
- Oh, zamknij się. Niektórzy tutaj usiłują sobie odpocząć. - doszły mnie pomruki znad kołdry Kanadyjczyka. Zastanawiałem się, co go tak wykańczało praktycznie każdego wieczora. Rzadko kiedy podnosił się ze swojej pryczy, a jeśli już to robił, to praktycznie po to, by załatwić swoje potrzeby fizjologiczne.
- Łatwo Ci mówić. Ty nigdy nie byłeś.. - umilkłem i ugryzłem się w język. Za słabo go jeszcze znałem, by wyjawić fakt, którego i tak nie byłem do końca pewny. - Joe.. a co Ci jest? Ciągle tylko siedzisz i się grzejesz od trzech nocy. Chory jesteś?
- Co Cię to obchodzi.. - mruknął, lecz jego mruknięcia bardziej przypominały warknięcia - Jaki nigdy nie byłem, hm?
- N-nieważne. - w duchu ucieszyłem się, że powoli robiło się ciemno. Dzięki temu 25-latek nie mógłby u mnie dojrzeć lekkich rumienców na polikach. - Wiesz? Jakoś mnie obchodzi, ponieważ siedzimy razem w jednym pomieszczeniu. I jeśli byś mnie zaraził.. Resztę trasy musiałbym spędzić pod kołdrą. A uwierz mi, wolałbym tego uniknąć.

- Zgoda, nie jestem chory. Tylko kiepsko się czuję. Ale to nic, przejdzie mi.
Kyrre.. chcesz, bym Ci coś powiedział?
- O co Ci chodzi? - spojrzałem na niego.
- Wiem, jak Ci pomóc. Znam sposób, jak się stąd wyrwać.
- Jak to? To co Ty tu jeszcze robisz? Coś mi się wydaje, że mnie wkręcasz. - zmierzyłem go wzrokiem.
- Ciebie? Nigdy. Ufasz mi?
- Powiedzmy.
- Widzisz tamtą ścianę? - pokazał na lewo ode mnie. - Już raz tutaj siedziałem. I miałem też przymusowe prace, gdzie musiałem je wszystkie tynkować. Tam, gdzie teraz patrzysz, znajduje się niewielka wnęka. Hm. - spojrzał na mnie, od góry do dołu. - Myślę, że się zmieścisz.
Przez chwilę przyglądałem się wspomnianej dziurze. - Zwariowałeś. Nie ma bata, bym się tędy przecisnął na zewnątrz. Pomiędzy ścianami? Ochyda.. - wzdrygnąłem się z obrzydzeniem.
- To jedyny sposób, byś przedwcześnie spotkał się z Conrad'em. - automatycznie, kiedy wypowiedział jego imię, przez moje ciało przeszedł delikatny dreszcz. Wszystkie włoski na moim ciele stanęły dęba.
- No tak.. ale jak się dostanę z Coachelli do LA?
- Jak to jak? Piechotą. - puścił mi oczko. - A tak na poważnie, to zawsze możesz złapać okazję. Goście w filmach przynajmniej zawsze tak robią. Albo wskoczyć w pociąg. Przecież nawet nie zostałeś przeszukany.
- Fakt, masz rację. Warto chociaż spróbować, ewentualnie tu wrócę.
- To działaj, panie DJ.

Zebrałem się w sobie i pewnie podszedłem do wnęki. Upewniwszy się, że wszystkie rzeczy mam głęboko pochowane po kieszeniach, wziąłem głęboki oddech i zacząłem się przeciskać do upragnionej wolności.
- Zaczekaj. - ręka Joe'ego zdążyła mi jeszcze podać do dłoni latarkę w breloczku. - Przyda Ci się. Powodzenia, młody.
- Dzięki. - zacisnąłem mocno przedmiot i ruszyłem przed siebie.

Po upływie 20 minut miałem ciemność zarówno przed sobą, jak i zza. Gorączkowo rozważałem, jaki to już odcinek tunelu jest za mną. Dziwił mnie również fakt prostoty mojej ucieczki. We wnęce nie było żadnych systemów alarmowych ani monitoringu.
Po jakimś czasie zostałem oślepiony porannym słońcem, zapewne dopiero wschodzącym nad festiwalowym miasteczkiem. Wyszedłem poza mury więzienia. Wstałem, otrzepałem się z kurzu , schowałem breloczek do kieszeni i ruszyłem ulicami miasta.
Ciekawe, czy już się zorientowali.. - myślałem w drodze do hotelu, gdzie nadal znajdowała się reszta moich rzeczy. Wślizgnąłem się tylnim wejściem, by nie wzbudzać niepotrzebnej uwagi.
Gdy przekręciłem klucz w zamku, moim oczom ukazał się ten sam widok bałaganu, którego zostawiliśmy z Sewell'em przed procesem. Wziąłem szybki prysznic i przebrałem się w luźniejsze ubrania.
Po spakowaniu swojej walizki, pozostawiłem klucz w zamku i, przy pomocy taksówki, przedostałem się na miejski dworzec kolejowy.

- Przepraszam.. wie może pani, jak mógłbym się stąd najszybciej dostać do Miasta Aniołów? - spytałem młodej dziewczyny z okienka Informacji Turystycznej. Na wszelki wypadek schowałem spojrzenie pod ciemnymi szkłami.
- Tak, proszę pana. Bezpośredni pociąg do Los Angeles odchodzi z peronu piątego przy torze szóstym. - powiedziała. - Bilet może pan zakupić w automacie bezpośrednio na peronie.
- Dziękuję bardzo. - poszedłem we wskazane mi miejsce i dokonałem zakupu poprzez swoją kartę kredytową. Wybrałem miejsce w wagonie sypialnym. Uznałem, że po mozolnym przeciskaniu się w tunelu przyda mi się odrobina odpoczynku.

Zająłem swoje miejsce i wraz z bagażem zapakowałem się pod kołdrę.
Mogłem sobie pozwolić na dwugodzinną chwilę wytchnienia - tyle właśnie dzieliło mnie od miejsca, gdzie przebywał mój przyjaciel.

Wyszedłem ze swojego wagonu, ciągle myśląc nad tym, co mi się przydarzyło w ostatnim czasie, gdy nagle uderzyłem w coś, a raczej w kogoś.
- R-robbert?! - wrzasnąłem na widok Holendra, prędko jednak zasłoniłem sobie usta.
- Kyrre.? Ty tutaj? Czasem nie powinieneś siedzieć w pace?
- Meh, nie. - odparłem. - I lepiej nie mów o tym tak głośno.. mimo wszystko, ludzie mają uszy.
- Co Ty nie powiesz. - zaśmiał się. - Spoko, postaram się nikomu nie donieść. Skoro już tutaj się spotkaliśmy.. chciałbym, byś kogoś poznał. - dopiero teraz zauważyłem, że jedną ręką obejmował w talii wysoką dziewczynę o brązowych, kręconych włosach. Jej brzuch miał zdecydowanie dwa razy większy rozmiar. - To Kamila, moja małżonka. Kamilko, proszę, poznaj mojego dobrego znajomego, Kyrre'a Dahll'a.
Dziewczyna z szerokim uśmiechem na twarzy podała mi swoją dłoń. Ja zaś delikatnie ją uścisnąłem, posyłając przyjacielowi co najwyżej dziwne spojrzenie.
- Kiedyś Ty znalazł na to wszystko czas? Który to miesiąc? - szepnąłem do niego.
- Ah, ma się swoje sposoby. Ładna z niej panienka, nie? Ale nie licz, że Ci ją oddam. Zaledwie drugi.
- E, i tak bym tego nie zrobił. Nie jestem wredny. W każdym razie.. gratulacje.
- A, dzięki, dzięki. Czekaj.. a co powiesz o tamtej dupci? - pokazał na długowłosą blondynkę w średnim wieku, tarzającą za sobą mały bagaż. - Podoba Ci się?
- Hę? Jak możesz się mnie pytać o takie rzeczy?
- Normalnie. Kręci Cię, nie?
- Porąbało Cię. Nie lubię blondynek. - rzuciłem od niechcenia.
- To może.. tamta? - tym razem pokazał na długonogą szatynkę.
- Przestań. Nie mów, że chcesz mi kogoś znaleźć na siłę.
- Okey. Dlaczego tutaj wogóle przyjechałeś? Pewno dla Sewell'a, co?
Po raz kolejny dostałem ciarek. Trafił w sedno.
- Może.. nasza trasa przecież nadal trwa. On beze mnie nigdzie nie wystąpi.
Podobnie jak ja bez niego. - ostatnie zdanie wypowiedziałem nieco ciszej, tak, by nie zostać usłyszanym.
- No, to fakt. Ale Hard Summer przecież został przesunięty. To znaczy, Twoja gra u boku Dillon'a.
- Wiem, to jego sprawka. Zgrywa mojego menagera. Miałem do niego dołączyć dopiero za trzy dni, ale, tak naprawdę, to nie mogłem tam wytrzymać. Nie przepradam za nicnierobieniem. - uśmiechnąłem się.
- Jak żeś zwiał? Z tego miejsca praktycznie nie da się uciec, jak słyszałem.
- To już moja słodka tajemnica. Przypadkiem nie wiesz, na jakiej ulicy mieści się to jego mieszkanko?
Bez słowa sięgnął do kieszeni spodni, wyjął z niej niewielką karteczkę i zacisnął ją w mojej dłoni.
- Znajdziesz go pod tym adresem. Byłem u niego dzisiaj, tak wogóle.
- Oh, i co tam u niego? Pytał.. o mnie?
- Nie.. nic nie mówił.

W życiu nie czułem się taki smutny, jak w tamtej chwili. Chociaż, mogłem się tego spodziewać. Przecież byłem tylko jego przyjacielem, a nie.. kimś.. więcej.. A szkoda.
Już przy naszym pierwszym spotkaniu zacząłem odczuwać wrażenie, że jakoś wyjątkowo pociąga mnie swoją osobowością. Nigdy nie przypuszczałem, że tak bardzo się od niego uzależnię. Czy można więc było spokojnie stwierdzić, że ja.. ja się w nim zakochałem? Najwidoczniej..
Ale.. wszystko by na to wskazywało. Kiedy tylko słyszę jego imię.. robi mi się potwornie gorąco.. a z kolei, kiedy mnie o niego pytają, to dostaję dreszczy..
Klasyczny objaw, tylko brakuje motylków w brzuchu.
Szczęście, że moja rodzina o niczym nie wie.. straciłbym w ich oczach i to mocno, gdyby prawda wyszła na jaw.

Ani się nie spostrzegłem, a już stałem pod apartamentowcem należącym do Condzia. Fakt.
Nie można mu było odmówić klasy. Skromny, ale z urokiem. Zupełnie jak jego właściciel.
Niepewnie zapukałem do drzwi. Otworzył mi, otulony w szary szlafrok.
Na głowie miał turban z jasnoniebieskiego ręcznika w kwiatki.
- K-kyrre...? Ale... ale jak...
- Tak.. to ja.. przybyłem.
- Miałeś jeszcze tam siedzieć, uparciuchu.. Śmiało, wejdź.
Przeszedłem przez próg, a 27-latek, nadal zszokowany i lekko poddenerwowany, zasunął za mną zamek. - Napijesz się.. um, czegoś?
- Nie, dzięki.. Con, jestem tutaj, b-bo ja.. ja się stęskniłem. Tak, za Tobą.
- C-co Ty gadasz...?
- N-no tak.. Wiem, że Ty za mną nie. - spuściłem wzrok. - Robbi mi powiedział.
- Kłamał. - odpowiedział pewnie. - Brakowało mi Ciebie.. ale nie spodziewałem się, że jesteś zdolny do wszystkiego, byleby mnie tylko zobaczyć..
- Uwierz, że jestem.
- Jeśli chcesz, to ja Cię obronię.. odwołam wszystkie poszukiwania Twojej osoby i będziesz mógł spokojnie dołączyć do Francis'a. Co Ty na to..?
W jednej chwili chciałem mu skoczyć na szyję i mocno go przytulić, jednak w porę się powstrzymałem. Nie wierzę.. on naprawdę to powiedział.. Taki.. kochany z niego typ..
- Jestem za. Tak wogóle, to masz gustowny ręcznik. - zaśmiałem się pod nosem.
- Cicho. Zabrałem pierwszy lepszy. - dostrzegłem na jego polikach lekkie rumieńce. - Generalnie to wybrałeś sobie słaby moment na przyjazd.. Jak Ty to właściwie zrobiłeś, to wszystko..?

Chwilę później rozmawialiśmy ze sobą jak starzy,dobrzy przyjaciele. Po wyczerpującym gadaniu, Sewell pozwolił mi skorzystać ze swojej pralki, dzięki czemu nie musiałem się już martwić, że wystąpię na festiwalu w brudnych ciuchach. Odstąpił mi jeden ze swoich pokojów gościnnych, gdzie szybko wykonałem kilka telefonów do swoich przełożonych oraz podłączyłem swój sprzęt do ładowania. Nie musieliśmy też już dzielić jednego łóżka, ale za to jego pokój znajdował się tuż na wprost mojego.
Dziękowałem w duchu, że udało mi się trafić na jego trop. Chociaż najważniejsze należało do Hardwell'a. Gdyby nie on, zapewne błądziłbym po Los Angeles z dobre pół dnia. Leżąc na łożku, z rękami założonymi za głowę, zastanawiałem się, czy aby na pewno nie domyślił się, że czuję coś do Australijczyka. Nie, on to na sto procent nie. Za to sam zainteresowany - tak. Tylko, że nie powie mi tego w twarz. Może czegoś się obawia.? Mojej reakcji? Otoczenia?
Tego, jakby nas zaczęła postrzegać branża muzyczna?
Pytań było wiele, jednak na żadnekolwiek z nich nie potrafiłem ułożyć jednoznacznej odpowiedzi.
Pełen wątpliwości i niepokoju, zasnąłem na miękkim łóżku.

Firestone .◆. [Kygo&Conrad] (PERMANENTLY DEAD)Where stories live. Discover now