◇
Bez przerwy miałem przed oczami obraz swojego współpracownika. Jego wczorajsze, niespodziewane pojawienie się sprawiło, że zapunktował mi swoją chęcią do kontynuowania naszego wzajemnego projektu. Tak, definitywnie odsiedział swoje. I powrócił z uporem, determinacją i odwagą. Spokojnie mogłem to powiedzieć o Kyrre'em.Nad ranem byłem jednak zmuszony urządzić mu potworną pobudkę.
Wszystko dlatego, iż obiecałem siostrze, że pożegnam ją na lotnisku. Dzisiaj wylatywała do naszego rodzinnego miasta.
- Ey, no.. za co.. co tak wcześnie? - wymamrotał, niechętnie podnosząc się z łóżka. - Nigdy nie dasz mi odpocząć, co?
- Powiedzmy, że nie. Zbieraj się, jedziemy na samolot.
- Jaki, kurczę, samolot? Zostawiasz mnie...?
- A kto powiedział, że to ja wylatuję? Odprowadzimy tylko Grace.
- Rany, ale mnie wystraszyłeś. Dobra. Ale bierzemy taryfę?
- Powaliło Cię? Na 10 mili drogi będziesz bulił?
- To jak Ty chcesz tam iść? Na.. piechtę?
- Um, nie? Wskoczysz za kółko.
Dostrzegłem na jego twarzy wyraźne zdenerwowanie. Zapewne zaraz powie coś, co mnie wyprowadzi z równowagi. Zresztą, jak zawsze.
- Ym... to konieczne?
- No, tak. Chyba, że faktycznie chcesz zasuwać na stopach. Ubrałeś się?
- Tak, tak. - podszedł do swojej torby i narzucił na siebie pierwsze lepsze ciuchy. - Do dzieła, panie gospodarzu.Wspólnie zeszliśmy do podziemnego garażu, gdzie trzymałem swój samochód. Było to czarne BMW z przyciemnianymi szybami.
- Ja.. pitole.. ale cacko.. - uważnie obszedł je dookoła, jakby pierwszy raz widział coś takiego na oczy. - Ile dałeś?
- Później Ci powiem. Pakuj się do wozu, bo się spóźnimy. Nie chciałbym stracić w oczach siostry.
- Um.. - podałem mu kluczyki, ten niepewnie usiadł na miejscu kierowcy - Jesteś pewny?
- Jasne, chyba Cię uczyli jeździć w tej Norwegii?
- P-powiedzmy..
- I świetnie. Wyjeżdżaj.Nie licząc lekkich uderzeń w tył karoserii, brązowowłosy opuścił garaż bez większych problemów.
Potem było już tylko gorzej. Chociaż, " gorzej " to było zbyt łagodne słowo, by określić to, co on wyrabiał na drodze. Przecież to.. był jakiś istny koszmar. Dosłownie.
- Kyrre, zwolnij, bo nas pozabijasz! Do cholery, czy ja Ci wyglądam na worek kartofli?! - łagodnie wyprułem się na niego. Nie mogłem dłużej patrzeć, jak piękno mojego wozu odpływa w siną dal.
- K-kiedy ja się staram! Poważnie! - i akurat zdążyl gwałtownie nacisnąć hamulec, tak, że poleciałem twarzą na mały bagażnik przede mną. - J-jezu, Con.. j-jesteś.. cały..?
- Tak. Nic mi nie jest.. Dobra, powinienem był spytać od razu. Czy Ty wogóle masz prawko, gościu?!
- Eee.. n-no..n-nie.. ale całkiem dobrze mi szło, prawda..?
Posłałem mu mordercze spojrzenie. - Słucham? Czemu mi tego nie powiedziałeś?! Masz szczęście, że jechaliśmy tak krótko i bez żadnych gliniarzy, bo zapewne wiesz, co by się stało? Zapuszkowaliby nas obu!
- Bo ja.. ja nie chciałem Cię rozczarowywać.. Ja po prostu nigdy nie znalazłem czasu, by je zrobić.. Wiesz.. dynamiczny rozwój kariery i tak dalej..
- Gówno mnie obchodzi Twoja kariera. Zamknij auto i chodź. Albo i nie, zostań. - odpiąłem pas i wyszedłem z wozu, udając się w stronę hangaru odlotów. - Biorę kluczyki.Co za mały, parchaty, przyczajony zabójca. Śmiało mógł nas wpakować do jakiegoś rowu. No bo kurczę, jak się zasuwa 80 mili/h w terenie zabudowanym, to przecież może dojść do wszystkiego. Żałowałem w duchu, że nie zdążyłem wytrzeźwieć po wczorajszym winie. Obróciłem się i dokonałem szybkich oględzin swojego BMW. Kurde. - pomyślałem. - W sumie to mogło być gorzej. Mógł zrobić z niego miazgę. Może faktycznie przesadziłem.. Chociaż, przynajmniej wiem, co powinienem zrobić. Dać chłopakowi jazdy.
Gdy już przekroczyłem drzwi wejściowe terminala, przed bramką numer 16 stała Grace.
Podszedłem do niej, witając ją całusem w policzek.
- Jednak jesteś. Myślałam już, że nie przyjedziesz.
- No coś Ty, młoda. Zawsze dotrzymuję danego słowa.
- I za to Cię kocham, wiesz? Hej, zaraz.. a co to takiego? Wywaliłeś się? - dotknęła mojej twarzy w miejscu, gdzie pojawiło mi się średnich rozmiarów zadrapanie po zaliczeniu bliskiego spotkania z przodem auta.
- Au.. - wzdrygnąłem się. Domyśliłem się, że musiałem zatrzeć się do krwi. Wydałem z siebie ciche warknęcie poprzez zaciśnięte wargi. - Nosz kurna.. to jego sprawka.
- Czyja? - spojrzała na mnie ze zdziwieniem. - Nie mów tylko, że przyjechałeś tutaj.. z nim..
- Niestety. - odparłem, ocierając powierzchownie krew dłonią. - Nie miałem innego wyjścia.
- To gdzie go zostawiłeś w takim razie..?
- W aucie. Ale nic nie zrobi, mam ze sobą klucze.
- Rany, całe szczęście.. To go tam nie nauczyli, jak się jeździ?
- Jak widać.. Pierdziele, a ja mu zaufałem..
- Hej, nie złość się.. Przecież nie mogłeś wiedzieć, co się wydarzy. Do wesela się zagoi. Tak? - delikatnie złożyła mi pocałunek na zadrapaniu.
- Za ile masz samolot? - ledwie zdążyłem zapytać, a tablica za nami pokazała ogromny komunikat o treści " Now Boarding ".
- Właśnie teraz. Powodzenia z Kyrre'em. - ponownie mnie pocałowała, tym razem w policzek. - Zaraz.. czy on jeszcze nie miał czasem siedzieć?
- Miał, ale dał dyla.. Nie wytrzymywał beze mnie.
- A-aha.. w porządku.. To, w takim razie, trzymaj się, braciszku. Kocham Cię!
- Ja Ciebie bardziej, siostra. Pozdrów rodzinę!
- A żebyś wiedział, że pozdrowię! Daj znać, kiedy będziesz wracał.
- Masz moje słowo.
YOU ARE READING
Firestone .◆. [Kygo&Conrad] (PERMANENTLY DEAD)
FanfictionKygo (lub też raczej Kyrre Gørvell-Dahll) to prosperujący DJ i producent muzyczny. Podczas swojego pierwszego koncertu o szerokim rozmachu (przyp. aut. TomorrowWorld 2014), poznaje ekscentrycznego, młodego mężczyznę, który oczarowywuje go swoim tale...