Następny ranek okazał się idealnym do kontynuowania drogi do Kersby. Było rześko, przyjemnie, delikatny, mroźny wietrzyk muskał nasze zaczerwienione policzki, a sypki śnieg skrzypiał pod ciężkimi podeszwami naszych skórzanych butów.
Wyruszaliśmy z ulgą na sercach. Na szczęście bójka, którą trafnie przewidziała Sally nie dotarła pod drzwi naszych pokoi, więc przespaliśmy noc spokojnie, no... a przynajmniej Sally ją przespała, bowiem ja przez wiele, wiele godzin nie zmrużyłem oka, przerażony nocnymi szeptami, dziwnymi odgłosami i makabrycznym napisem na blacie swojej komody.
Na szczęście żaden kolejny dzwięk, ani żadna odpowiedź na zadawane w duchu, czy na głos pytania, nie zapadła, więc w końcu, gdzieś około piątej nad ranem, gdy na dworze było jeszcze bardzo ciemno, udało mi się przymknąć powieki i zapaść w krótki i płytki sen, który w przykry sposób urozmaicały mi ciągłe zrywanie się z łóżka i przerażające senne wizje.
Jednakże gdy słońce wynurzyło się rano zza horyzontu wszelkie zmory i szepty odeszły w niepamięć i idąc obok Sally w dół Wzgórza Zamkowego śmiałem się w duchu z siebie i tego jak bardzo byłem wystraszony tej nocy. Napis na komodzie, mimo że jak najbardziej realny i obecny następnego dnia oraz szepty, wydawały mi się tak absurdalne, że nawet nie zaprzątałem sobie głowy próbami opowiedzenia o wszystkim Sally, więc dziewczyna nawet nie podejrzewała jak przerażające przygody spotkały mnie, kiedy wszyscy inni bili się, chlali albo spali.
Szliśmy nieśpiesznym spacerkiem: ja i gawędząca ze mną Sally oraz jej konik Rupert, a leżące w dolince przed nami miasteczko stawało się coraz większe, podczas gdy wzgórza i wąwóz oddalałby się coraz bardziej, by po chwili stać się tylko ciemnymi plamami zakłócającymi prostą linię horyzontu. W końcu i Zamek Angerdzki zniknął nam z oczu (nie mogły go dostrzec nawet o wiele bystrzejsze od moich oczy Sally), bowiem szaro-biała twierdza świetnie się maskowała zlewała się wręcz idealnie ze wzniesieniami, które ją otaczały.
Nasz marsz trwał około trzech godzin. Wiedziałem, że gdybym szedł sam, to pewnie trafiłbym do celu ze dwa razy szybciej, ale Sally uparła się, że jest tak wspaniała pogoda, że grzechem byłoby przegapić ją poprzez pędzenie w dół zbocza na złamanie karku. Ja osobiście nie zwracałem się do Boga tak często jak ona, a do tego nie sądziłem, by Stwórca obdarzyłby ziemię taką aurą tylko dla nas dwoje, więc raczej się nie obrazi jeśli spróbujemy pójść szybciej i nie zamarznąć, ale moja towarzyszka nie przyjmowała żadnych argumentów do wiadomości.
-Jeśli tak bardzo zależy ci na sensownych uzasadnieniach, to proszę- rzekła mi, kiedy wyraziłem swoją opinię.- Mój biedny konik Rupert jest zmęczony i nie może się zbytnio forsować, prawda Rupert?
A konik zarżał jakby na potwierdzenie, a potem wrócił do swoich codziennych zajęć jak na przykład grzebanie nosem w śniegu.
-Widzisz?- zapytała z uśmiechem Sally.- Przyznaje mi rację.
A to zdradziecki bydle...
-Nie. On po prostu się śmieje z ciebie i twoich głupich argumentów i mnie, bo tak strasznie marznę, a jemu jest ciepło- odparłem naburmuszony, a potem wyprzedziłem tą parę komediantów i postanowiłem dalszą wędrówkę prowadzić samotnie.
Po chwili jednak dogonili mnie.
-Zaczekaj- zawołała do mnie Sally, a potem złapała mnie za bark.- Nie uciekniesz nam tak łatwo, prawda Rupert?
-Ani mi się waż- ostrzegłem konia przed rżeniem, a potem szliśmy już w jako takim milczeniu.
Po jakimś czasie wreszcie zeszliśmy do doliny, a droga przed nami stała się prostsza i wreszcie nie tak stroma i zdradziecka. Minęliśmy most, za którym znajdowała się ścieżka prowadząca do Starej Gałązki, a potem nasz trakt oddalił się na kilkadziesiąt metrów od rzeki Angerdzkiej.
YOU ARE READING
Pakt z Magiem
FantasyZaledwie siedemnastoletni Martin już trzy razy opuścił swe rodzinne strony, czyli Góry Południowe i udał się w długie podróże praktycznie przez całe Królestwo Calvertu. W ich trakcie nabył doświadczenia, stwardniał, ale jednocześnie stał się podejrz...