Światła w oknach

7 1 0
                                    

Po moich plecach przeszedł dreszcz, gdy zdałem sobie sprawę, że w jednym z pokoi chaty zapalone jest światło; jasne, kontrastujące z czarnym niebem, bijące w oczy, białe światełko wypływające przez oszklone okno, na lewo od drzwi.

Przystanąłem i wlepiłem wzrok w blask, gdy nagle zgasł i pojawił się w drugim oknie, piętro wyżej, tym razem zielony. A potem znów zgasł i pojawił się w trzecim- czerwony, następnie w czwartym- żółty, potem znów w drugim- biały i w trzecim- zielony. I tak w kółko i w kółko, chata rozbłyskała i gasła, a ja stałem przerażony ze stopami przylepionymi do podłoża, nie zdolny do poruszenia się, ucieczki, czy chociaż krzyku, omamiony pięknem tych wszystkich barw, a jednocześnie pełen obaw, co mi przyniesie ta ekscytacja i obserwacja, zamiast biegu prosto do miasteczka i ukrycia się w swoim ciepłym, przytulnym pokoju w karczmie.

I niespodziewanie, gdy już myślałem, że pokaz świateł nigdy się nie skończy, wszystkie okna zgasły, znów stały się czarne i nieprzeniknione...

Wodziłem oczyma pomiędzy szybami, jednocześnie pełen ulgi, że ta magia dobiegła wreszcie końca, a z drugiej strony chciwy dalszych sztuczek i prezentacji.

Nagle coś przyciągnęło moją uwagę do pierwszego okna; tego w którym zapaliło się pierwsze, białe światło. Czyżby to był... nie... a jednak! Płomyk świecy, ale nie taki normalny, czerwono-żółty, ale... zimny, niebiesko- zielony.

A potem włosy stanęły mi dęba, zacząłem się trząść od nadmiaru emocji tej nocy, cofnąłem się o krok z przestrachem, a czubek miecza wycelowałem w okienko, w którym dojrzałem świecę. Ale oprócz świecy był tam też Biały Cień.

Opowieści karczmarza nie oddały w pełni jego grozy. Zimny, bił od niego trupi blask. Cały był biały, lekko zielonkawy przy rozmazujących się konturach. Nie miał włosów, ani nosa, czy uszu. Ręce trzymał wzdłuż boków, cała jego sylwetka była masywna, zwalista i lekko zgarbiona. Obok niego chłodne światełko świecy lewitowało w powietrzu idealnie komponując się z blaskiem upiora. Biały Cień nie miał oczu, a jednak świdrował mnie wzrokiem, tak bardzo, że poczułem się wręcz nagi, nagi w otaczających mnie ciemnościach, oskubany z wszelkich tajemnic... Przejrzany na wylot.

Spojrzałem okrągłymi oczyma na upiora, a potem nagle, nadal powoli się cofając, z cichym okrzykiem potknąłem się o jakieś trawsko wystające z mokrej ziemi i upadłem, a uderzenie o glebę zabrało mi powietrze z płuc.

I nagle, mimo że Biały Cień nie miał ust, usłyszałem jego głos, cichy, mrożący krew w żyłach, niczym warkot jakiegoś dzikiego zwierzęcia, a jednocześnie spokojny i wyrafinowany.

-Czego tu szukasz, wędrowcze?- zapytał, a ja zdałem sobie sprawę, że przypominał mi coś albo kogoś z mojego życia, z moich wspomnień... Ale kogo?- Może przybyłeś podziwiać mnie i mój przybytek? A może szukasz śmierci?- i nim zdążyłem mu odpowiedzieć, zniknął. Rozmazał się, a potem ulotnił, jak białe, lodowate powietrze.

Oddychałem głośno i nieregularnie, starając się uspokoić oszalałe ze strachu serce, a potem nadal wpatrując się w okienko, w którym objawił mi się Cień, podniosłem się z ziemi i sięgnąłem po miecz, który wypadł mi z dłoni w trakcie upadku.

W pokoiku, gdzie pojawiło się kilka minut temu białe światło, a potem upiór, nadal lewitowała i lekko trzęsła się w powietrzu, świeca. Dostrzegłem z lekkim zdziwieniem, że nie była ona zrobiona z łoju albo nawet ze zwykłego białego wosku, ale z jakieś czarnej, nieznanej mi substancji... Mogłem się tylko domyślać z czego. Podejrzewałem jednak, że w tej ciemnej mieszance znajdowała się też krew.

I niespodziewanie świeca zmieniła swoje położenie- przesunęła się o około pół metra w prawo, w stronę drzwi. Zmarszczyłem brwi. Co jeszcze mnie tu spotka? Mówiące białe cienie, milczące czarne, lewitujące świece, głośny wiatr, który teraz znów ucichł...

Pakt z MagiemWhere stories live. Discover now