Rozdział 1

2.3K 86 4
                                    


Zimne powietrze wdzierało się przez otwarte okno w moim pokoju. Odłożyłam laptopa i wstałam, żeby je zamknąć. Zerknęłam za śnieżnobiałą firankę i dostrzegłam ciemne auto stojące na moim podjeździe.

Znowu on.

Znowu nas kontrolował. Moją mamę a przede wszystkim mnie.

- Cholera - mruknęłam pod nosem zamykając z trzaskiem okno.

Ominęłam Bruno, mojego rottweilera, który rozłożył się na środku szarego, puchatego dywanu i wyszłam z pokoju. Mój dom wypełniony był tym całym nowoczesnym badziewiem. Nie muszę kłamać, niczego mi nie brakuje. Razem z mamą mieszkamy same w tym pustym domu, które pełni funkcję wyłącznie sypialnianą. Żadna z nas nie chce przebywać w tym miejscu. Całe to bogate wnętrze jest przytłaczające. Dawno temu rodzinna atmosfera przestała tu istnieć. Chwilę, w których pragnęłam tu być zniknęły wraz z moim tatą.

Zniknęły, bo przecież trudniej powiedzieć, że umarły razem z nim. A jednak tak było. Kiedy odszedł, umarły uczucia, ciepła atmosfera i umarł uśmiech na twarzy mojej mamy, Annie. Jedyną istotką, której okazywane są uczucia w tym domu jest Bruno. Mój pies, którego dostałam od ojca na piętnaste urodziny, kroczył teraz przy mojej nodze posyłając mi pytające spojrzenie swoich brązowych oczysk.

- Spokojnie, idziemy przepędzić z podjazdu jednego dupka - rzuciłam schylając się i głaszcząc psa po grzbiecie.

Zeszłam po schodach, przeszłam przez ogromny salon i weszłam na chwilę do kuchni. Wyjęłam z jednej z szuflad smycz, którą od razu przyczepiłam do obroży Bruno. Przeszłam z psem do przedpokoju i otworzyłam drzwi wychodząc na podwórze. W chwili, w której znalazłam się przy furtce drzwi samochodu otworzyły się i wysiadł z niego wysoki, dobrze zbudowany brunet. Czy ja powiedziałam dobrze? Nie wiem kogo chcę oszukać. Był zbudowany idealnie. Miał na sobie czarne spodnie, bluzkę w tym samym kolorze, która idealnie podkreślała jego wyrzeźbioną klatę i oczywiście czarną kurtkę. Był przystojny, ale to nie zmienia faktu, że był cholernie denerwujący.

- Długo zamierzasz warować pod moim domem? - warknęłam. - Mam już jednego psa od tego - dodałam spoglądając znacząco na Bruno, który wydał z siebie krótkie warknięcie.

Brunet obrzucił mnie rozbawionym spojrzeniem i podszedł bliżej do furtki zatrzaskując uprzednio drzwi samochodu.

- To moja praca, doskonale o tym wiesz - odpowiedział spokojnie przeczesując palcami swoje włosy.

- Twoja praca zakończyła się trzy miesiące temu - odparłam. - Nikt ci za to nie płaci, więc możesz stąd spadać.

- Raven... - zaczął, kiedy zobaczył w moich oczach łzy.

Alec pracował dla mojego ojca. Właściwie pracował z nim, ale mój tata poprosił go żeby miał na mnie oko. Płacił mu za to. Mój ojciec był kryminalnym. Brał udział w różnych akcjach i strzelaninach. Jedną z takich strzelanin zakończył w trumnie. Alec był przy tym kiedy pocisk przebił mojemu ojcu serce... Kiedy brał ostatni oddech i kiedy ostatni raz patrzył na ten szary świat.

Dlatego nie mogę na niego patrzeć. Przypomina mi o wszystkim. Przypomina mi o tacie.

- Wiesz co, rób co chcesz - rzuciłam odwracając się na pięcie i ciągnąć za sobą Bruno.

- Chcę mieć na ciebie oko - usłyszałam kiedy byłam już praktycznie koło drzwi.

Odwróciłam się zanim weszłam do domu i zobaczyłam na jego ustach delikatny uśmiech. Czy ja będę musiała go znosić codziennie?

***

Odpowiedź na moje pytanie przyszła szybko. Krzątając się rano po kuchni w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia znów dostrzegłam przez okno czarne audi. Westchnęłam cicho. Wytrwały jest.

Wyjęłam z szafki dwie szklanki i nasypałam do nich kawę rozpuszczalną. Zalałam ją do połowy wrzątkiem i dolałam mleka. Chwyciłam w ręce obie kawy i w ciepłych puchatych kapciach poszurałam przed dom. Ledwo udało mi się nie wylać zawartości szklanek, gdy musiałam łokciem otworzyć sobie drzwi. Podchodząc coraz bliżej samochodu coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że mój "ochroniarz" śpi sobie w najlepsze. Uśmiechnęłam się nieświadomie na ten widok. Był w sumie uroczy. Co ja właściwie gadam? Miałam się go pozbyć...

Postawiłam obie kawy na dachu samochodu i zastukałam w szybę. Brunet momentalnie podskoczył na siedzeniu. Idiota tak zatrząsł samochodem, że cudem udało mi się uratować przechylającą się szklankę. Ja to mam jednak refleks. Przybiłam sobie mentalną piątkę. Wylało się tylko odrobinkę.

Drzwi samochodu otworzyły się, a Alec zaczął się przeciągać, żeby zniwelować skutki spania na niewygodnym siedzeniu.

- Nie sądzisz, że to podchodzi już trochę pod prześladowanie? - zagadnęłam podając mu szklankę z gorącym napojem.

- Już ci mówiłem - przerwał biorąc łyk kawy - ja tylko pracuje - dokończył puszczając mi oczko.

Ahh te oczy... Tyle razy widziałam, jak wszystkie dziewczyny wzdychały za nimi kiedy mój ojciec wysyłał go za mną do szkoły, żeby przekazać mi "jakąś bardzo ważną informację". Czytaj: Żeby sprawdził, czy nie zadaję się ze złym towarzystwem. Typowe. Chyba każdy ojciec taki jest. Znaczy chodzi mi o nadopiekuńczość, a nie o wysyłanie za swoją prawie pełnoletnią córką połowy zasobów policji.

- Praca, tak? - mruknęłam podnosząc brwi. - Ciekawe czy policja też by tak uznała - zaśmiałam się.

- Ja jestem gliną, Raven - posłał mi szeroki uśmiech. - Uznaję to za pełną prawdę.

Przewróciłam oczami. No tak. Wyjęłam z kieszeni dresów telefon i spojrzałam na godzinę. Cholera. Była już 7:23, a ja za dziesięć minut miałam autobus. Nie zdążę! Chwyciłam szklankę z dachu auta i bez słowa popędziłam w stronę domu. Usłyszałam za sobą cichy śmiech. Dupek. W biegu wypiłam kawę i dotarłam do swojego pokoju. Złapałam czarne rurki i bordową bluzkę, która kończyła mi się na pępku. Weszłam do łazienki i szybko założyłam czystą bieliznę i ubrałam wybrane ciuchy. Nie miałam zbytnio czasu na pełny makijaż, więc chwyciłam tylko puder i tusz do rzęs. Wepchnęłam te dwa kosmetyki do tylnej kieszeni spodni i znów sprawdziłam godzinę. Dwie minuty do autobusu. Wyleciałam z łazienki jak szalona i zbiegłam ze schodów. W przedpokoju szybko wsunęłam nogi w czarne trampki i chwyciłam z wieszaka torbę i czarną kurtkę. Już byłam przy furtce kiedy autobus przejechał mi przed nosem.

Cholera!

Cholera.

Rzuciłam torbę na ziemię i spojrzałam na Aleca, który teraz opierając się nonszalancko o auto palił papierosa.

- Myślałeś kiedyś, żeby chociaż raz się na coś przydać? - zapytałam poprawiając kołnierz kurtki.

Uniósł arogancko brew. Tak, masz rację. Teraz unoś się ze swoim zranionym ego. Przyglądał mi się przez moment, a potem wyrzucił peta na ziemię.

- Masz na myśli, że potrzebujesz szofera, ta? - mruknął praktycznie do siebie.

- W sumie mogę złapać stopa, ale jeśli trafię na psychola, który mnie zgwałci i potnie na kawałeczki... - puściłam wodzę mojej wyobraźni, ale nie dane było mi skończyć.

- Zamknij się - powiedział patrząc się na mnie z litością w oczach. - Wsiadaj, zanim ja cię zgwałcę i potnę na małe kawałeczki.

Uśmiechnęłam się rozbawiona i podniosłam torebkę z ziemi. Wsiadłam do czarnego audi i spojrzałam na mojego szofera.

- Proszę jechać - powiedziałam poważnym tonem. - Panie Hall, czy chcę Pan żebym spóźniła się na lekcję - idealnie naśladowałam głos mojej mamy.

- Ależ Panno Clark, oczywiście, że nie chciałbym tego - odparł równie poważnym tonem, lecz jego kąciki ust lekko drgnęły.

Był w tym momencie taki słodki... Cholera. Przyłapałam się na tym, że się na niego gapię. Może wizja brutalnego gwałtu i morderstwa była lepszą opcją na próbę dotarcia do szkoły?

SimulationWhere stories live. Discover now