Rozdział 7.

847 48 6
                                        

Moja głowa pulsowała tępym bólem. Obudziłam się lecz nie otworzyłam oczu. Za bardzo się bałam. Starałam się żeby mój oddech był miarowy by móc ocenić sytuację, w której się znalazłam.

Czułam na nadgarstkach mocną taśmę klejącą. Nogi również miałam związane razem.

Panika, którą czułam w uliczce była niczym w porównaniu z tym co czułam teraz.

Bałam się poruszyć. Nie słyszałam nic wokół. Powoli otworzyłam oczy. Znajdowałam się... No właśnie, gdzie? Wokół mnie był sam beton. Pomieszczenie było małe, a jedyną rzeczą, która w nim była to zniszczony materac, na którym leżałam.

Nie spodziewałabym się, że porywacze będą na tyle wrażliwi by martwić się o to czy nie przeziębię się leżąc na gołym betonie.

Urocze.

Drzwi znajdujące się naprzeciw mnie otworzyły się z hukiem. Dwóch mężczyzn weszło do środka i wydali się zadowoleni na widok moich przerażonych oczu.

- Dobrze, że się obudziłaś - powiedział jeden. - Inaczej musielibyśmy ci pomóc - potwierdził swoje słowa strzelając palcami.

Przełknęłam śline.

Jak dla mnie mogłam się nie budzić.

Tych dwóch facetów wyglądało jak mój największy koszmar. Było ogromni, ogoleni na zero i cholernie przypominali mi, że mogę nie dożyć jutra.

Jeden z nich uśmiechnął się do mnie. W innej sytuacji mogłabym powiedzieć, że ten uśmiech był niemal uprzejmy. Jednak byłam prawie pewna, że to właśnie on przywalił mi spluwą.

Podszedł do mnie i nachylił się do mojego ucha.

- Wstajemy, kochanie - szepnął zanim złapał mnie za włosy i szarpnięciem postawił do pionu.

SimulationWhere stories live. Discover now