35.

2.6K 143 11
                                    

W domu zobaczyłam "dywan" zrobiony z róż. Prowadził na górne piętro. Poszliśmy tam,
gdzie prowadziły płatki kwiatów. Doszliśmy do pięknie ustrojonego, pomarańczowego pokoju. To pomieszczenie było i wyłącznie dla Josh'a.
- Jezuu Justin, sam to zorganizowałeś? - spytałam kompletnie zaskoczona,
- Tak to miał być taki prezent. - powiedział uradowany,
- Ale jak i kiedy? - spytałam,
- No wiesz. Były momenty kiedy wychodziłem ze szpitala na jakiś czas. - odpowiedział,
- Boziu Justin, kocham Cię! - krzyknęłam, odkładając małego do kołyski,
- Ja Ciebie też, sunny. A teraz może odwiedzimy naszą sypialnie i Jerrego przy okazji. Chłopak już tęskni. - powiedział, szarmancko się uśmiechając,
- A zasłużył na zabawy? - przygryzłam wargę,
- Pomagał mi przy tym pokoju. - zaśmiał się,
- Chodź. - pociągnęłam go za bluzę.

I tak wylądowaliśmy w naszej sypialni. Tęskniłam za naszymi "bliskimi" relacjami. Czułam ciepło bijące od Jusa na dużą odległość. Będąc razem byliśmy jak takie małe dzieci. Czasu nie było podobnie jak całego świata do momentu gdy sielankę przerwał płacz młodego.
- Justin pójdziesz? Proszę. - spytałam zmęczona,
- Nie mam wyjścia. - uśmiechnął się,
- Dziękuję, kocham Cię! - krzyknęłam, za chłopakiem którego nie było jakiś czas,
- Wróciłem! - krzyknął
- Widzę Bieber. - odpowiedziałam szeptem,
- A właśnie zapomniałbym. Pamiętasz jak na twitterze pisałem Ci, że mam dla Ciebie coś z czego się ucieszysz? - spytał szczęśliwy,
- No tak, gdzieś tam jest to w mojej pamięci. A czemu pytasz? - podniosłam jedną brew,
- Poczekaj. - wyszedł, po czym wrócił niecałą minutę później, - Planowałem dać Ci to wczesniej ale no zapomniałem. - dodał i wręczył mi skórzane pudełko,
- Ale piękny! Boże on jest cudowny! - darłam się ze szczęścia, - Zapniesz? - spytałam podając mu łańcuszek z moim i jego imieniem wygrawerowanym na tle znaku wieczności,
- Jasne, już. A no i z tego co wiem to jest tam jeszcze coś jeszcze co kupiłem niedawno. - powiedział wysuwając rząd białych zębów,
- Justin czy to jest to co myślę? - patrzałam na dwa bilety na samolot do Sydney?
- Tak dokładnie. - odpowiedział,
- A co z małym? - zapytałam,
- Spokojnie skarbie. Kiedy zacznie jeść z butelki, oddamy go na dwa tygodnie mojej mamie, a my odpoczniemy. - siadł na łóżku, - Z resztą te bilety możemy wykorzystać kiedy chcemy. - przytulił mnie, po czym wtuliłam się w jego tors i zasnęliśmy.

Spaliśmy długo. Josh też nie hałasował więc można się było wyspać. Rano obudził mnie telefon. Wyświetlił się nieznany. Hmm pare sekund przemyśleń i naciskam zieloną słuchawkę.

- Halo?
- Sabrina, wracaj do domu. Zaraz po Ciebie przyjadę!
- Co?! Mamo? O co chodzi?!
- Nie masz szacunku do siebie samej żeby w wieku byle 19 lat się puszczać ze sławnymi ludźmi?! Jak ja Cię do cholery wychowałam?! Podobno u koleżanki siedzisz i co starasz się o college?! Ty mała zdziro, w mediach pełno o Tobie i Twoim synusiu! Podawaj mi adres ty mała, puszczalska gnido!!
- Chyba śnisz! Spróbuj tylko wkroczyć w moje i Justina życie to obiecuje Ci, że własnoręcznie ukręce Ci łeb. Żegnam.

Łzy ciekły mi jak wodospad. Upadłam na ziemię w korytarzu, a kiedy synek zaczynał płakać zaczynałam się po nim drzeć. Z pokoju wybiegł Justin. Poleciał uspokoić małego i wrócił do mnie. Razem stwierdziliśmy, że na jakiś czas będzie lepiej jeżeli odpuszczę sobie numery znajomych i zmienię kartę SIM ponieważ moja matka miała nie kolorową przeszłość.

------------------------
Pierwszy rozdział od dwóch dni. Dziękuję wam, że mamy prawie 4K wyświetleń! Zostało 180 wejść i w końcu wyczekiwana liczba 4000 wyjść wbije na to ff 💕 kocham was mocno 💗

Twitter Lover || JB ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz