rozdział 7

46 5 0
                                    

Następnego dnia Kornelia obudziła się wcześnie rano. Dotychczas każdego ranka była zwykłą, miłą Kornelią. Lecz dzisiaj tak nie było. Jej gniew był jeszcze większy. Kiedy wstała z ziemi gniewnie rozejrzała się do okoła. Las był cichy. Było tyko słychać szum drzew i szelest liści. Gdy dziewczyna szła dalej krzaki i korony drzew stawały się gęstrze i gęstrze. Żadnych ptaków i ich ćwierkania żadnych wiewiórek na drzewach. Tylko ona i nikt więcej. Pewnie ją teraz szukają albo nie pewnie cieszą się że nie muszą się z nią męczyć. Tutaj jej nie znajdą. Do tego lasu nie wiele ludzi wchodzi. Każdy normalny się boji. A pozatym nikt nie poszedł by tak daleko. Kiedy była mała słyszała jak inni mówili że w ten las zagłębiają się tylko najwięksi zbrodniarze. Nikt normalny by tu nie wszedł. Ale nowa Kornelia nie boji się jakiegoś lasu. Ona jeszcze chętniej tam idzie wiedząc że nikt nie pomyśi że "mała bezbronna dziewczynka" mogła by tam pójść. Ciekawe czy spotka jeszcze jakiegoś nieszczęśnika który się jej sprzeciwi? Szła i szła jeszcze dosyć długo. Las zrobił się tak gensty że dziewczyna musiała użyć jeszcze brudnego od krwi scyzoryka i rozcinać nim zarośla.
Wkońcu doszła na drugą polanę. Była ona troche większa od tej poprzedniej lecz bardziej wyboista. Kiedy bardziej się do niej zbliżyła zobaczyła pięciu mężczyzn siedzących na kamieniach z boku niej. Schowała się za krzaki. Słyszała doskonale co oni mówią. Dialod toczył się między niskim brodatym ale nie starym panem i wysokim blądynem. A brzmiał on tak:
- Wjechałem tym tirem w tych ludzi zabiłem ich co mam jeszcze zrobić?
-Znaleźć ich dziecko. Nie zabijać go tylko przyprowadzic mi je. Chce mieć ich dziewczynkę!

Ten Jeden DzieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz