rozdział 11

37 4 7
                                    

Kornelia przestała wrzeszczeć stała teraz metr przedl blondynem. Miała lekko zgięte nogi i sapała ciężko. Nie spuszczała swojego strasznego wzroku z jej wroga. Miała ochote go rozszarpać, pociąć na kawałki zatłuc na śmierć, udusić go, zrzucić z dwudziestego piętra wszystko byle by odpłacić mubsie za to co zrobił z jej rodzicami. Wsumie to nie on to zrobił, ale on kazał. To była z większości jego wina. Stali tak przez około dwie minuty.
-No i co myślisz że coś mi zrobisz?
Myślisz że dała byś sobie ze mną rade? Już raz przekonałaś się że pokonać mnie wcale nie jest tak prosto. Radze ci nawet nie próbuj nic zrobić bo wyjdziesz na tym jeszcze gorzej. Pewnie zastanawiasz się gdzie teraz jesteśmy co? Otóż jesteśmy w.. jagby to powiedzieć w.. takim jagby naszym tajnym miejscu pracy. Przykro mi z tąd nie ma ucieczki. Wszystkie drzwi są zabespieczone i tylko my za popocą specjalnych kluczy możemy je otworzyć. Więco o ucieczce nie masz co marzyć. A okna.. tutaj nie ma okien.
-Nagle w całym pomieszczeniu rozbrzmiał wielki huk. Porywacz odwrucił się żeby sprawdzićnco się stało. Kornelia wiedziała.. to jest odpowiedni moment. W ciągu sekundy dziewczyna stała z wyciągnientym scyzorykiem przy blądynie.
-TO ZA MOICH RODZICÓW!
-Wrzasnęła i blondyn opadł z hukiem na ziemię. Dziewczyna przejechała po ścianie scyzorykiem żeby oczyścic go z krwi. Zabrała mu jeszcze klucz i pistolet który miał w kieszeni i poszła dalej zagłębiając się w korytarze budynku.

Kometujcie czy się podoba :)

Ten Jeden DzieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz