Las zdaje się ciągnąć bez końca. Gdzie się nie oglądam, tam drzewa, drzewa i jeszcze więcej drzew. Moja ekipa cicho podąża za mną, ale wiem, że gdybym zrezygnował z tej ich głupiej misji, poszliby beze mnie. Dlatego idę. Muszę ich chronić ze względu na ducha. John ciągnie się z tyłu, nie odzywa się już od kilku godzin. Ciągle na niego zerkam, jednak tego nie zauważa. Wzrok ma wbity w ziemię, ręce trzyma w kieszeniach krótkiej kurtki.
Zastanawiam się, dlaczego to robię. Czemu po prostu nie zrezygnuję, nie ucieknę i nie postaram się umrzeć ze starości w jakiejś pustelniczej chatce? Po kiego licha pcham się do tego przeklętego Londynu, realizując plan szurniętych złodziei? Sądzę, że tym razem przegięli.
Przez nich zginę.
— Naprawdę chcesz uciec? — pyta John.
Właściwie powinienem nazywać go jego dawnym imieniem. Tylko po co, skoro jego duch nawet nie przypomina ciała, które noszę? Zastanawiam się, co Rada Anielska, czy jak ich tam nazwał John, wymyśliła. Nadal przecież nie wiem, dlaczego obciążyli mnie tak okrutną klątwą. Niezbadane są wyroki Boskie.
Nie mogę mu odpowiedzieć głośno, więc wzruszam tylko ramionami.
— Co się stanie ze mną? Będę musiał za tobą iść, prawda?
Marszczę brwi, bo tak naprawdę nie wiem. Być może. Nigdy się tak nie stało, by właściciel ciała błąkał się obok niego w chwili śmierci.
Idź w cholerę, myślę w końcu.
— Ej, ja to słyszę. Zapominasz, Złodzieju, że przejąłeś mój mózg.
Mija sekunda, czy dwie, a on zaczyna się śmiać.
— Nareszcie jakiś pozytyw! Mózg ci się przyda, kolego. Cieszę się, że mogłem pomóc. — Krztusi się. Kiedy mija mu atak, przypominający rechot żaby, dodaje: — Nie dziękuj.
I znowu wybucha śmiechem.
Wzdycham. Przeklęta klątwa.
— Hej, Fex.
To Wat odłącza się od grupy i pobiega do mnie. Jego ogromny plecak odbija się od pleców.
Wat wygląda na jakieś trzydzieści lat, a więc jest dziesięć lat młodszy ode mnie. Porusza się z wdziękiem gazeli, mimo że jest... brzydki, wydziela mało przyjemny zapach potu, a w dodatku jest przypakowany. Gdyby żył sto lat później...
Nie! Nie mogę mu mówić.
— Co to kulturysta? Boks to nazwa jakiejś gry pudełkiem? — pyta John, stając obok mnie.
Nieważne. Nie chcesz wiedzieć.
— Chcę.
— Czy wszystko z tobą w porządku? — pyta Wat, zrównując ze mną krok.
Super. Teraz z jednej strony mam wścibskiego ducha, a z drugiej wścibskiego człowieka.
— A czemu miałoby być źle? — odpowiadam wymijająco. Brzmi to jak burczenie głodnego niedźwiedzia.
John parska śmiechem, słysząc tę myśl.
— No, jesteś jakiś taki zamyślony. I ciągle wyglądasz, jakby cię głowa bolała. Może nie chcesz iść z nami... — mówi Wat, nieświadomy, co dzieje się obok niego.
— Chcesz się mnie pozbyć? — pytam, nie owijając w bawełnę. — Bo naprawdę nie wiem, co cię ciągnie do Londynu. Mam takie głupie wrażenie, że chcesz mnie wsypać, żeby zarobić.
Chyba bardziej przypominam teraz starego Fexa, bo Wat szczerzy się łobuzersko.
— No, martwiłem się, że coś się z tobą dzieje, ale jednak brzmisz znajomo! I nie, nie zamierzam cię sprzedać. Za mało za ciebie dają.
— Uważaj sobie, ciągle jestem wściekły.
Dźga mnie palcem w pierś, po czym odskakuje, sycząc i potrząsając dłonią.
— Au! Aż się zagotowałeś ze złości! — Chichocze, przyciągając uwagę braci. — Tylko chciałem się z tobą podrażnić. — Klepie mnie przyjacielsko po ramieniu. — Po dotarciu do Londynu musimy skołować sobie jakiś mocny trunek, nie sądzisz? Trzeba się rozluźnić. Może też zaprosimy kilka dam...
Nitus i Litus pokrzykują z uznaniem. Uśmiecham się blado i staram sprawiać wrażenie wesołego.
— Lichy z ciebie kłamca, Złodzieju — słyszę.
![](https://img.wattpad.com/cover/64266003-288-k966636.jpg)
CZYTASZ
Pamięć i czas
FantasyW co wierzysz? W zbawienie? Reinkarnację? Potępienie? On wierzył tylko w swoją siłę... to znaczy, kiedy jeszcze pamiętał, kim był. Kiedy jeszcze pamiętał, kiedy był. Zanim, z nieznanemu mu powodu, stał się Złodziejem Ciał. Otwieram oczy... Raz za ra...