Przeżyłem już tyle, że chyba mógłbym siedzieć w ogródku razem z Bogiem i wymieniać się z nim doświadczeniami. Byłem mordowany, katowany, palony, topiony, duszony, truty, czasem stawałem się jedynie przechodniem, którego potrącił samochód. Myślałem, że nie mogę już czuć bólu.
W pewnym sensie miałem rację. Nie bałem się tego, co mogą ze mną zrobić. Byłem ciekawy, czy istnieje jakieś Niebo albo Piekło i wszystko jedno, do którego trafię - ta rzeczywistość zaczynała mnie męczyć.
A jednak czuję ogromny ból. Uświadamiam sobie, że jest związany ze mną. Mną - tym, którego już nie pamiętam, mną zagrzebanym pod stosem osobowości, jakie przyjmowałem.
Choć żyłem tyle lat... czy raczej tyle wcieleń, nadal nie pojmowałem, że w gruncie rzeczy wciąż jestem człowiekiem. Co więcej, nie potrafiłem zrozumieć, co znaczy jedna mała dusza w tym wirze cierpienia.
Teraz, stojąc przed zapłakanym trzydziestolatkiem, staram się odzyskać mowę.
— Ja... nie... to... — jąkam niewyraźnie. Zaczynam się bać, bo coś mnie kłuje w serce.
— To nie jest przenośnia — wtrąca John smutno. — To, co czujesz to żal. Chyba byłeś kimś strasznym, skoro tego nie wiesz... nawet jeśli tego nie pamiętasz.
Zauważam, że unosi się wyżej niż zazwyczaj.
Co się z tobą dzieje?
— Nie wiem. Ale słuchaj, Złodzieju — mówi poważnie — gdybym odszedł, masz mu pomóc. Zrobisz to.
— Nawet gdybym miał znów umrzeć — przyrzekam na głos, zapominając o Wacie.
Czemu miałbyś odejść? Po raz kolejny doznaję olśnienia - John stał się dla mnie kimś więcej, niż właścicielem tego ciała. Stał się powiernikiem. Tylko on znał moją przeszłość.
— Nie wiem, czemu, ale czuję się dziwnie, jakbym nie mógł się skupić...
— Co? Znowu umrzeć? O czym ty znowu chrzanisz, Fex? - wścieka się Wat.
— Uważa cię za wariata — komentuje mój niewidzialny przyjaciel.
Słusznie. Gadam z niewidzialnym duchem, któremu ukradłem ciało. Nie brzmi wariacko?
Wstaję, podchodzę do mojego zastępcy i kładę mu rękę na ramieniu.
— Nieważne. Teraz musisz mi wyjaśnić, o co chodzi, Brachu — mówię.
Wat kiwa głową, a jego oczy robią się smutne. Wzdychając, siada na jednym z łóżek, ja obok niego. John uważnie obserwuje nas z góry – unosi się przy suficie.
Miał może z osiemnaście lat, gdy popełnił błąd z córką właściciela ziemi jego rodziny. Wszyscy zostali zmuszeni do przeprowadzki. Osiem osób wyruszyło pieszo do najbliższego miasta w poszukiwaniu pracy. Dotarła tylko połowa. Wattus czuł się tak winny, że postanowił zgubić swą duszę już na zawsze. Zresztą, przecież już to przecież zrobił, jak tłumaczył rodzicom i młodszej siostrze. Zaczął kraść. Z początku były to małe rzeczy, lecz zuchwałość młodzieńca rosła wraz z doświadczeniem. Wkrótce wyszkolił również siostrę. Okradali rezydencje, restauracje, przechodniów na ulicach w większych miastach.
Zdawało się, że nikt ich nie odkryje.
Pewnego dnia Wat wraz z siostrą zaczaili się na mały pałacyk na przedmieściach Londynu. Zakradnięcie się tam nie było trudne, a rabunek szedł im, jak z płatka.
Chłopak dorósł, a skończywszy dwadzieścia pięć lat, przyrzekł sobie, że będzie chronił jedyną osobę, jaka została mu na świecie - Ban. Rodzice wyparli się ich, gdy rodzeństwo zaczęło przynosić pierwsze zdobycze. Zmarli niedługo później z głodu. Wat nie wiedział co robić, więc nie zrobił nic. Dalej kradł.
Kiedy ich worki już zapełnione były złotem i kosztownościami, zakradli się na tyły pałacyku, gdzie zostawili konie, ukryte w cieniu drzew.
Wtem zatrzymała ich kobieta. Była piękna, a w dodatku odważna, skoro nie przestraszyła się złodziei. Dumnie wyprostowana, trzymała w dłoniach rewolwer. Celowała nim w Wata.
Oczywiście, później okazało się, iż właścicielka pałacyku specjalnie wpuściła do swojego domu rodzeństwo. Słyszała o kradzieżach, jakich dokonywali i chciała ich zatrudnić. Wat i Ban przystali na tę propozycję, słysząc proponowaną za robotę sumę.
Bardzo długo ukrywali się w dworku kobiety, żyjąc w luksusie, na jaki normalnie nie byłoby ich stać. Wkrótce między właścicielką a Watem narodziło się głebokie uczucie.
Po jednej z akcji jednak wszystkie złudzenia legły, niczym domek z kart.
Bo pracodawczyni zdradziła. Porwała Ban, chcąc w ten sposób szantażować swego kochanka. Problem polegał na tym, że Wat naprawdę pokochał tę jasnowłosą piękność. Znów zmuszony był uciekać, ratować skórę. Nie miał pojęcia, co robić.
Tymczasem kobieta posyłała mu listy. Nieważne, gdzie się znajdował - zawsze znajdywał go jakiś posłaniec. Nieraz jego ręce splamiły się krwią, a wszystko po to, by ratować siostrę.
Między misjami Wat planował, jak ocalić Ban i uciec od kochanki - której nie potrafiłby zabić.
— I tak znalazłem się tutaj — mówi cicho, z pochyloną głową. — No, jeszcze jest ten fragment, kiedy usłyszałem o człowieku, który ratuje przestępców, by z nimi kraść. Wiedziałem, że muszę do was dołączyć.
— Jak długo to trwa? — pytam.
— Trzy lata. Odszukałem ciebie zaledwie pół roku po zdradzie Katies.
— Wat, jesteś pewny, że ona...
— Jasne, że żyje! — wrzeszczy Wat. Patrzy na mnie ze złością i zmęczeniem.
Zaciskam zęby. Jak mogłem nie wiedzieć? Przecież od zawsze wyglądał na smutnego i znikał co jakiś czas. Teraz wiem, że to przez te zlecenia.
— Przepraszam, że nie wiedziałem, powinienem był...
— Daj spokój — mówią John i Wat jednocześnie. Duch dodaje: — To ja powinienem przepraszać. Ciebie tu wtedy nie było.
Krzywię się.
Może i John ma rację, ale nadal mam wyrzuty sumienia. Nie jestem już pewien, czy jest to oddziaływanie tego ciała, czy może mojej pierwotnej duszy.
Kim byłem? To pytanie bardziej niż zwykle nie daje mi spokoju. Wiem, że ten, którego nie odnajduję, czułby pogardę. Pogardę dla tego łajdaka, próbującego znaleźć jakąkolwiek pomoc.
Ale nim nie jestem. Zmieniłem się na przestrzeni wcieleń. Tak jakby każda śmierć zaszczepiała we mnie fragment zmarłej duszy.
— Chyba wraca ci pamięć — szepcze John, schodząc z sufitu. — Ciekawe.
Może to dzięki tobie? — pytam w myślach. Może to nie był przypadek...
— Kto wie — bąka. Już o tym najwyraźniej myślał.
— Fex? — Głos Wata znów sprowadza mnie na ziemię. — Pomożesz mi? Błagam cię. Wiem, że jestem gorszy od wielu ludzi, ale choć raz w życiu muszę zrobić coś odważnego i dotrzymać obietnicy.
Jego oczy wypełniają się łzami. Patrzymy na siebie w ciszy, aż w końcu kiwam głową, a on wstaje, pociąga nosem i wychodzi z pokoju.
Wiem, że to dlatego, bym nie widział, jak płacze.
![](https://img.wattpad.com/cover/64266003-288-k966636.jpg)
CZYTASZ
Pamięć i czas
FantasíaW co wierzysz? W zbawienie? Reinkarnację? Potępienie? On wierzył tylko w swoją siłę... to znaczy, kiedy jeszcze pamiętał, kim był. Kiedy jeszcze pamiętał, kiedy był. Zanim, z nieznanemu mu powodu, stał się Złodziejem Ciał. Otwieram oczy... Raz za ra...