Od zawsze uważam, że Londyn jest piękny w tym wieku. Zakurzonymi ulicami idą pracownicy fabryk, dżentelmeni, kobiety w długich, kolorowych sukniach. Dorożkarze krzyczą na tłum, nie dający im miejsca do jazdy, a konie ze zniecierpliwieniem rżą i przebierają kopytami. Oszałamiają mnie te wszystkie zapachy, dźwięki oraz widoki. Po dwóch tygodniach spędzonych w lesie i na prowincji, czuję się nie na miejscu. Jestem po prostu przytłoczony tłumem i własnym smrodem.
Podobnie reagują moi kompani. Wat ciągle rozgląda się w obawie przed strażnikami. Litus, który w tej chwili nie może bawić się w robienie pętelek na sznurówkach butów, sięga do kieszeni po przetarte sznurki. Nitus ściąga z głowy zabawną czapkę i ściska ją w palcach. Jedynie John wygląda na rozluźnionego, pozer jeden, stoi z założonymi rękami, wpatrując się w plac pełen ludzi.
— Co? Zazdrościsz mi tego, że nikt mnie nie widzi? — szepcze, a mimo to go słyszę. — I vice versa.
Znów ma ten swój "wisielczy humor". To jeszcze bardziej denerwujące niż nagłe wybuchy śmiechu i drwiny. Zresztą, on to potrafi zrobić tak nagle - raz jest paskudnie drwiący a raz poważny, cichy. Wtedy niemal się go boję.
Tak, dobrze słyszysz, palancie, myślę sobie do niego. Nie wiem, czy słucha mnie w tej chwili. Ogólnie czuję się dziwnie, gadając do siebie.
— Hej, chłopaki, idziemy. Musimy się gdzieś zakwaterować — mówię.
Ruszamy w poszukiwaniu jakiegoś pensjonatu. Zauważam, że Wat robi się coraz bardziej spięty.
— Rozluźnij się — mruczę do niego. — Jeszcze trochę, a wybuchniesz. Chyba nie chcesz kogoś postrzelić?
Zerka na mnie, a ja uśmiecham się krzywo.
— Co ty, Fex. Nie wszyscy są tobą — śmieje się. Bracia do niego dołączają.
Litus i Nitus są świetnymi włamywaczami. Potrafią okraść każdego. Był kiedyś taki facet, w jakimś mało znaczącym miasteczku na północy. Mówił jak Szkot i nawet nosił kilt, a nam się wtedy akurat nudziło, więc założyłem się z chłopakami, że okradną go z sukienki. Chwilę z nim gadali. Wat i ja przyglądaliśmy się z rosnącym zainteresowaniem, jak Nit wymachuje rękami. Nikt z nas nie zauważył momentu, w którym Lit zdjął mężczyźnie dwumetrowy kawał płótna, zostawiając go gołego od pasa w dół. Tak, golusieńkiego. On też się nie zorientował, dopóki Litus nie odszedł z kiltem przewieszonym przez ramię niczym sznur. Padaliśmy z Watem ze śmiechu. Po chwili dołączył do nas jego brat, w ręku trzymając woreczek z monetami. Nazwaliśmy to "zabawą w bajarza". Oczywiście, Szkot zrozumiał, że został oszukany. Wypiliśmy z nim tyle piwa, iż musieliśmy siłą przekonywać go do pozostania w odzieniu.
W każdym razie, mimo talentu do kradzieży bracia nie błyskali inteligencją. Zwykle tylko śmiali się z żartów Wata oraz moich.
— Chyba moich — prychnął John. — Ty jesteś tylko nędznym subbutem.
Chyba substytutem, ty nędzny nędzniku — warczę w myślach.
— Nędzny nędzniku?
Na nic więcej nie zasługujesz - wyjaśniam.
John prycha i więcej się nie odzywa.
I dobrze, myślę. Siedź tak.
Patrzy na mnie zabójczym wzrokiem, jednak obaj wiemy, że niewiele może zrobić jako duch. Odwracam się do moich wspólników.
— Hej, Wat, a słyszałeś to? Marysia mówi do służącej "idź do rzeźnika, zobacz czy ma cielęce nogi". No, to służąca leci, a jak wraca, to mówi "Nie wiem, nie widziałam." Marysia pyta, czego nie widziała, a na to służąca "No nie widziałam, czy ma cielęce, bo miał buty na nogach"*.
CZYTASZ
Pamięć i czas
FantasíaW co wierzysz? W zbawienie? Reinkarnację? Potępienie? On wierzył tylko w swoją siłę... to znaczy, kiedy jeszcze pamiętał, kim był. Kiedy jeszcze pamiętał, kiedy był. Zanim, z nieznanemu mu powodu, stał się Złodziejem Ciał. Otwieram oczy... Raz za ra...