[2]

22 3 1
                                    

Początek będzie naprawdę nudnawy, lecz na późniejsze rozdziały mam większe plany.

- No i co? - zapytałem mojego brata przyrodniego, gdy staliśmy przed szkołą.

- No i to, że masz nie psuć mi życia. Nie przyznawaj się do mnie, ja nie przyznaję się do ciebie. Jasne? - odparł.

- Jasne - prychnąłem obojętnie. Nigdy nikt mnie nie chciał. Ludzie zawsze nie zwracali na mnie uwagi, więc się do tego przyzwyczaiłem. I zniknąłem.

- Z daleka - Wyznaczył przestrzeń między nami. I tak nie miałem zamiaru za nim chodzić. Arogant.

Poprawiłem niedbale plecak i ruszyłem w stronę domu. Bezmózgi ćwiczyli pewnie teraz na jakieś zawody. Kroki stawiałem pewne, wzrok natomiast wbijałem w stopy. Miałem naprawdę silny charakter, lecz przez to, co spotkało mnie w życiu stałem się nieczuły.
Z oddali usłyszałem piski... pierwsze, co przyszło mi na myśl to bójka między dziewczynami.
Pewnie jedna złamała drugiej paznokieć. Zaśmiałem się pod nosem i lekko uśmiechnąłem. Nie przestawałem iść. Póki nie usłyszałem, czego naprawdę dotyczy kłótnia.
Szybkim krokiem zawróciłem i dotarłem do dwójki... koleżanek. Wokoło stały gapiące się bezmózgi.

- Puść mnie! - głos jednej z nich rozpoznałem.

Sytuacja nie wyglądała najlepiej. Tleniona blondynka szamotała się z obezwładnioną szatynką. Westchnąłem i przewróciłem oczami. Przedarłem się przez nastolatków. Chwyciłem blondynkę za ramiona i z niewielkim użyciem siły, ściągnąłem z drugiej dziewczyny.

- Zostaw mnie, wielkoludzie! - krzyknęła, próbując się wyrwać. Mierzyłem metr osiemdziesiąt siedem. Byłem tylko nieznacznie wyższy od pozostałych chłopaków.

Puściłem szarpiącą się dziewczynę. Ona otrzepała ramiona, poprawiła włosy i wzięła swoją różową torebkę.

- Phi! Za kogo ty się uważasz?! - krzyknęła, patrząc mi prosto w oczy.

- A ty? - odparłem. - To nie ja rzuciłem się na dziew...

- Nie wiesz o co chodziło! Nie mieszaj się! - przerwała mi. Naburmuszyła się i odeszła, tupiąc przy tym nogami oraz wysoko unosząc głowę.

Nabuzowany hormonami tłum odszedł. Z niechęcią podałem dziewczynie dłoń i pomogłem wstać. Cały czas starałem się na nią nie spoglądać.

- D... Dzięki - uśmiechnęła się i otarła jedną łzę. Przyglądałem się temu bez emocji.

- To o co poszło? - zapytałem po chwili.

- To była Angel. Ona uwielbia rozwiązywać wszystko przemocą - zaśmiała się. - Mogę wrócić z tobą?

- Czemu nie? - odparłem, wzruszając ramionami. - Gdzie mieszkasz?

- Niedaleko Farmy R & J - odparła z rosnącym uśmiechem. - A ty?

- Też niedaleko - byłem oszczędny w słowach. - Nie odpowiedziałaś na pytanie.

- Ach, no tak - podrapała się po karku w geście zdezorientowania. - Angel myślała, że ukradłam jej smartfona. Nie zrobiłam tego.

- Aha - odparłem. Naprawdę byłem oszczędny w słowach.

- Co cię tu sprowadza? - zapytała - Bo wiesz, mało osób lubi deszczowe miasteczka.

- Matka chciała odpocząć od miejskiego stylu życia - Na wspomnienie mojej zastępczej matki, kąciki ust nieznacznie się uniosły.

- Farbowałeś włosy? - zapytała po chwili, wpatrując się w moje białe z czarnymi pasemkami włosy.

- Nie, taki się urodziłem - odpowiedziałem, drapiąc się po podbródku.

- To tu - Wskazała na malutki domeczek, ze zniszczoną farbą i zerwanymi zasłonami. - Do jutra! Tak w ogóle, to jestem Sarah - Posłała mi szczery uśmiech.

Jak można być tak wesołym?

***
- Poznałeś już jakichś znajomych? - Amanda powitała mnie w progu drzwi.

- Tak - powiedziałem i odłożyłem plecak. - Chyba się przejdę, zwiedzę okolice.

- Jasne, kochanie - Była szczęśliwa. Myślała, że stałem się jednym z "normalnych". Że w końcu złapałem dobry kontakt z innymi.

Wyszedłem i udałem się do małego lasku, który znajdował się trochę dalej. Usłyszałem krzyk.

- Salvein! Ukatrupię cię! - Ujrzałem, jak w moją stronę biegnie rudzielec. John.

Stałem w bezruchu. Na mojej twarzy nie widniały emocje. Gdybym chciał, mógłbym mu coś zrobić. I sprawiłoby mi to przyjemność. Ale nie chciałem być taki, jak Perry.
- Czego chcesz? - John zaczął spowalniać.

Nie odpowiedział. Gdy znalazł się wystarczająco blisko, pchnął mnie do tyłu i uderzył w nos. Nie broniłem się. Czekałem, aż skończy. Rzucił się na mnie i zaczął okładać pięściami. To cholernie bolało, ale postanowiłem to przetrwać. Prawy sierpowy, lewy sierpowy. Przeciwnik od dawna leżał. Tym leżącym byłem ja.
Okładał mnie dalej. Nagle złapał za moje włosy i uniósł lekko głowę.

- A to za to, że dobierałeś się do Angel! - krzyknął, po czym walnął moją głową o asfalt. - O mój Boże...

Słyszałem tylko, jak uciekał. Poczułem tę woń, która mówiła, że cały asfalt wokół mojej głowy był zakrwawiony. Na głowie miałem poważną ranę. Podniosłem się i wyplułem krew. Znów upadłem. Nie potrafiłem wstać. Zostałem na ulicy, dławiąc się własną krwią i zwijając z bólu.
Podparłem się, a wszystko zaczęło się zamazywać.

- Nie, nie teraz - szepnąłem i spróbowałem wstać.

Udało się. Nie mogłem wrócić w takim stanie do domu. Chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę jakiejś ścieżki, czekając na uspokojenie. Wszystko mnie bolało, a głowa pulsowała. W ustach poczułem kolejną dawkę dziwnego smaku. Splunąłem. Krew.
Chciałem znaleźć coś, co mi pomoże. Nagle dostałem wiadomość. Odczytałem ją prędko.

Amanda: Skarbie, jadę do sklepu z Adamem. Wrócimy za godzinę.

Zawróciłem w stronę domu. Mogłem tam spokojnie opatrzyć rany.

Witajcie ponownie.
Rozdział trochę nudny, ale to dopiero początek. Na razie nie ma większych zagadek, ani nic, następny rozdział pewnie też taki będzie - ale, bohater musi nawiązać najpierw jakieś konkretne relacje. Potem już będzie "z górki".

TenebrisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz