Witam w kolejnej części, mam nadzieję, że się spodoba :) Dziękuję za to, że jesteście, czytacie, bo bez Was to nie miałoby sensu. Dziękuję także za poprawianie moich błędów - zawsze więcej się nauczę, przy okazji wiem, gdzie "zjadłam" przecinek, albo gdzie źle złożyłam zdanie. Więc, nie przedłużając.
- Wiesz co... ja odpadam - powiedziałem i w tym samym momencie kucnąłem, zamykając oczy.
- Za dużo jak na jeden raz, co? - Skrzyżowała ręce na piersi, po czym zmarszczyła czoło.
Nie odpowiedziałem, starałem jedynie wszystko sobie poukładać. Byłem pół-demonem, istotą, w którą nadal nie wierzyłem. Zawsze łatwo akceptowałem wiele rzeczy, więc tym razem było podobnie. Zerwałem się na równe nogi i westchnąłem.
- Możesz mówić dalej. Będę słuchał - Nadal miałem wątpliwości. Po części, nie wiedziałem jak, lecz cieszyłem się z powodu wyjaśnienia mojej odmienności... jeśli był to prawdą.
- Nasi ojcowie chcieliby powrócić na Ziemię. Dlatego zostaliśmy stworzeni - odparła. - Nie chcę ich spotkać. Muszę ci o tym powiedzieć, bo możesz coś spaprać. Oni nie mogą wrócić na naszą planetę, rozumiesz?
- Masz jakieś inne dowody na to, że mówisz prawdę? - zapytałem po chwili ciszy.
- A ten dalej swoje! - parsknęła.
- Wybacz, Gemma, ale ja naprawdę chcę wiedzieć, czy mnie nie okłamujesz. To, że zabiłem Nathan'a... jest wystarczająco przytłaczające.
- Myślisz, że ja nikogo nie zabiłam? Myślisz, że miałam łatwo? - syknęła, wpatrując się we mnie.
- Nie to miałem na myśli. - Podrapałem się po karku.
Widziałem, że jej gniew wzrastał i z każdą chwilą jej mina rzedła.
- A oprócz demonów na Ziemi? Anioły też są? - zapytałem, chcąc rozładować atmosferę.
- Wiesz, zależy, jaki punkt widzenia obierasz... Demony to upadłe anioły. Potocznie nazywane także diabłami. Anioły kiedyś schodziły na Ziemię... ale, gdy Victorius otworzył to przejście, Niebo przestało w jakikolwiek sposób kontaktować się z Ziemianami. - Uśmiechnęła się blado.
- Więc? Teraz na Ziemi zostały demony, ich dzieci i ludzie? - Głowa ponownie zaczynała mnie boleć. Jednak, hej! Przecież, dopiero co zabiłem Nathan'a. Tsa, tym właśnie postanowiłem się pocieszać.
- No, po aniołach pozostały półanioły. Jednak jest ich mało, ukrywają się przed wszystkimi - odparła, znacznie zmieniając swoje nastawienie do tej rozmowy.
Z oddali usłyszeliśmy cichy szelest. Gemma spojrzała na mnie porozumiewawczo i ręką nakazała oddalić się. Ona natomiast podeszła bliżej ciemnej strony lasu. Cały czas powtarzałem sobie w głowie to, co mi powiedziała. Anioły, półanioły, diabły, demony, pół-demony... Victorius, Szatan, Lucyfer, Samael, zabiłem Nathan'a...
- Kryj się! - Do moich uszu doszedł wrzask, po czym zza krzaków wyłonił się... no właśnie. Stanąłem jak wryty, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa, nie mogąc się poruszyć.
Ujrzałem ogromną bestię, która znacznie mnie przerastała. Trzy metry wysokości, być może pięć długości. Stwór stawiał swe jaszczurze łapy powoli, spokojnie i dostojnie. Uniósł swój wielki łeb i obdarzył przelotnym spojrzeniem Gemmę. Jego ogon chwiał się, raz w prawo, raz w lewo. Monstrum, wysoko unosząc głowę, ruszyło w mą stronę. Z oddali można by go wziąć za jelenia, jednak nie. To nie był jeleń. Stwór ten posiadał jedynie rogi, a reszta jego ciała...
- Zachowaj spokój - powiedziała szeptem Gemma. Jej podbródek drżał, a ona sama wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć.
Ja momentalnie zbladłem, moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Jednak, nadal stałem. Kreatura podeszła bardzo blisko, dzieliło nas paręnaście centymetrów. Z nozdrza stwora wydobyły się kłębki dymu. Tak, dymu. Zacisnąłem szybko powieki i starałem się nie wdychać ohydnego odoru. W duchu śmiałem się z siebie, myśląc ironicznie o tym, że tenże stwór był nałogowym palaczem.
- Jednak się spotykamy. - Donośny głos odbił się echem na całej polanie.
- Jednak - powtórzyłem za monstrum, uspokajając się trochę.
- Nie jesteś podobny do Samaela, mój drogi. Nie wyczuwam go od ciebie. - W tym momencie stwór zamknął oczy i posłał kolejny kłębek dymu w mą stronę.
- Czym jesteś? - Strach nagle zniknął. Gemma nadal wpatrywała się przerażona we mnie i to coś.
- Czym? Niegdyś byłem przyjacielem twego ojca. Jednak porzucił mnie, zajmując się swym królestwem. - Zaśmiał się pod nosem. - Jestem Bies.
- Bies? - O ile dobrze pamiętałem, to słowiański demon, często brany za diabła.
- Dobrze pamiętasz, mój drogi. - Bies uśmiechnął się, ukazując swe przeżółkłe kły. No tak, zapomniałem, iż Bies potrafił wkradać się także do czyichś umysłów.
- Czyli... nienawidzisz mojego ojca? - spytałem niepewnie.
- Nie, wręcz przeciwnie. Wiem, że jeszcze kiedyś dostąpi mi miejsca na swym diabelskim dworze. Teraz ważny jesteś ty. - Przemówienie przerwało mu kichnięcie. - Samael chciał, abym cię pilnował.
- Nie potrzebuję twojej opieki. Samael nie jest nawet moim ojcem - odparłem.
- Potrzebujesz, Tenebris. Może i nie jest twym ojcem, jednak jest biologicznym ojcem. Tego nie zmienisz. Jestem od ciebie znacznie starszy, mój drogi, za niedługo większość nadnaturalnych spróbuje cię wyeliminować... - rzekł.
- Wy... Wyeliminować? - zapytałem, nie wierząc w jego słowa.
- Tak, w y e l i m i n o w a ć - przeliterował słowo. -Teraz wszyscy wiedzą, że istniejesz. Ukazując swoją postać, ukazałeś swoją... jakże potężną moc.
Zdezorientowany i zrezygnowany, spojrzałem w stronę Gemmy. Ona wzruszyła niepewnie ramionami, po czym podeszła do Biesa.
Mam nadzieję, że się podobało! Następny rozdział postaram się wrzucić w następną sobotę :)
Pozdrawiam i miłego weekend'u życzę! ^^
CZYTASZ
Tenebris
Fantasy"To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia" Krzyknął. Rzucił nią o ścianę. Skuliłem się i z kąta pokoju obserwowałem. Zgrzyt. Pisk. Jęk. Rubinowa ciecz spływała powoli po tej samej ścianie. Lecz Jej już tam nie było. Widziałem tylko...