Rozdział 1

7.5K 323 140
                                    

Od razu pragnę uprzedzić, że w pewnych momentach narracja będzie dziwna (wstawki z napisem AUTOR i AKCJA). Nie chodzi w tym o mnie, tylko o autora wewnątrz ff i rzeczy, które opisuje. Mam nadzieję, że zorientujecie się, co jest grane 😉

*AUTOR*

Chcę ustalić jedno: ja to tylko spisałam. Na początku nie chciałam się nawet podjąć tego zadania, ale człowiek, który podzielił się ze mną cząstką swego życia, był zbyt niesprawiedliwie potraktowany przez los, by przejść obok jego historii obojętnie. Matka zmarła przy porodzie, ojciec zginął na jego rękach, jego uczniowie zostali zamordowani... Takich rzeczy nie życzy się nikomu.
To nie będzie stuprocentowa prawda, ale interpretacja jego słów, z zupełnie innej perspektywy.
Niech Moc mi towarzyszy, kiedy będę wtajemniczać was w fragment życia pewnych osób.
Jeśli chcielibyście mnie poznać, bo np. spodobało wam się to, co przestawiłam, znajdziecie mnie gdzieś na Kessel.

*AKCJA*

Dokładnie nie pamiętam pierwszego dnia u mistrza Luke'a. Znam tylko przebłyski: gdy pierwszy raz go zobaczyłam oraz kiedy posadził mnie obok bardzo miłego chłopca, Bena.
No a co ja niby miałam pamiętać w wieku 4 lat? Z trudem teraz, 12 lat później, przypominam sobie twarze rodziców. Od kilku miesięcy zastanawiam się jakiego koloru były włosy mamy: kasztanowe (jak moje) czy czarne? Ręki nie dałabym sobie uciąć (głupio to brzmi w stosunku do mistrza Luke'a).
No ale wracając: cała nasza grupa, czyli ja i pięć innych osób, awansowaliśmy niedawno na starszych padawanów, co jest bardzo ekscytujące, chociaż nie możemy tego aż tak okazywać. Wiecie; Jedi, spokój i takie tam.

Do popołudniowych zajęć z władania mieczem świetlnym zostało jeszcze kilka minut, a ja (jako, że wszędzie jestem za wcześnie) z nudów zaczęłam oglądać podwójny zachód słońca. Naprawdę, jakbyśmy nie mogli trenować w jakichś bardziej przyjaznych miejscach niż Tatooine.

 – Co, znowu pierwsza? – zagadał mój przyjaciel, Ben. Popatrzyłam na niego. Jego ciemne oczy zawsze były radosne, mimo tego, że twarz okalały mu czarne włosy, co nadawało mu lekko mroczny wygląd.

 – Jak zwykle. – wzruszyłam ramionami, na chwilkę wracając wzrokiem do pustynnego krajobrazu.

 – Patrz, czego się nauczyłem! – powiedział podekscytowany i wyciągnął zza paska swój treningowy miecz świetlny, który rozbłysnął delikatnym fioletem. Złapał go lewą ręką i wyciągnął jak najdalej przed siebie. Prawą dłoń natomiast ułożył tak, jakby chciał coś chwycić. Pot zaczął mu spływać po czole.

 – No? – ponagliłam go, ale i tak czekałam na rozwój wydarzeń. Ben opuścił lewą rękę, jednak miecz pozostał w powietrzu.

 – Panie Solo. – usłyszeliśmy za plecami. Przestraszeni, podskoczyliśmy lekko, a chłopak zdekoncentrował się i jego broń upadła na piasek. To był Luke, wuj Bena. Zajęcia już się zaczynały.

 – Przepraszam, mistrzu. – wydukał jego siostrzeniec.

 – Padmé, powiedz koledze, czego nie wolno robić. – zwrócił się do mnie (Tak, nazywam się Padmé. Na Naboo to bardzo popularne imię.).

 – Nie możemy używać mieczy świetlnych bez zgody mistrza. – spojrzałam na przyjaciela. Nie okazywał skruchy, ale czego można oczekiwać po synu szmuglera i księżniczki - pani generał?

 – Dlatego Ben dziś przypomni nam poprzednią lekcję. – wbił wzrok w siostrzeńca, który uśmiechnął się tak samo, jak jego ojciec (wiem, bo Han Solo i Leia Organa - Solo często odwiedzają naszego mistrza i swego syna).

Przyjaciel |Star Wars|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz