Tatiana

586 70 4
                                    

- Co to ma niby znaczyć, że nie mogę? - zapytałam cicho. Ja naprawdę nienawidzę udawać niewiniątka. Ale mając metr pięćdziesiąt wzrostu, długie rude włosy i wielkie zielone oczy inaczej nie mogłam. Czarna magia jest czasem przydatna...

- Przykro mi maleńka, ale szef nikogo teraz nie przyjmie. Nawet ciebie... - odparł ochroniarz.

Gdybym tylko chciała, mogłabym wysłać go w zaświaty lub do lochów. To pierwsze lepsze. Zrobiłam słodką minkę.

- Proszę spróbować jeszcze raz... I powiedzieć, że to od Tatki - jeżeli tego nie zrozumie to rozsadzę cały ten bar, pub czy cokolwiek to jest.
Mężczyzna spojrzał na mnie i westchnął. Już po chwili usłyszałam pukanie do jakiegoś pokoju.
Poprawiłam czar i spokojnie czekałam.

I czekałam...

I czekałam...

W końcu usłyszałam ciężkie kroki i ujrzałam tego samego mężczyznę co wcześniej.

- Szef mówi, że możesz, ale masz przekazać tej całej, jak jej tam było, Tarce, iż następnym razem ma przyjść osobiście.

Pokiwałam głową i szybko wbiegłam na górę. Tarce!? Odpłacę sobie za coś takiego następnym razem.
Stanęłam pod dużymi dębowymi drzwiami i zapukałam.
Nic... Znowu to zrobiłam, tym razem mocnej. Gdy znów nie dostałam odpowiedzi, spróbowałam otworzyć drzwi.
Zamknięte. Jakże by inaczej! Oddaliłam się lekko i z całych sił kopnęłam je. Wyleciały z zawiasów z dość dużym hukiem.

Weszłam do pokoju a tam ujrzałam następującą scenę: Brandon (tak brzmi imię "szefa" tej całej bandy) leżał wywalony na sofie. Obok niego jakąś dziewczyna masowała mu plecy. Obaj popatrzyli na mnie z przerażeniem w oczach. No tak, nadal wyglądam jak mała dziewczynka.

- Wypad - warknęłam w stronę dziewczyny, która wybiegła na dwór.
- Hej, hej... Spokojnie mała, n...

- Mała? Mała tak? Czekaj bo aż się poryczę ze śmiechu - rzuciłam z sarkazmem.
Pstryknęłam palcami i całe zajęcie znikło. Oprócz bandaża.

- Coś nie do śmiechu ci jest. A może ZETRZEĆ twoją buźkę na proch? - zarzuciłam lekką propozycją. Niestety Brandon chyba nie wyłapał żartu.

- Cze-cześć T-tatka... J-j-ja nie-e chciał-łem - wyjąkał. Rzuciłam mu znużone spojrzenie. - Et-to... Więc c-co chcesz?

Chciałam się z nim jeszcze trochę pobawić. Naprawdę ubóstwiam wprawiać ludzi w zakłopotanie.

- Ciebie - mruknęłam, poruszając sugestywnie brwiami. Bladą twarz chłopaka oblał gorący rumieniec. - Żartuje. Chce dobrej pomidorowej, papierów o podziemiach mojego zamku i troszkę proszku.

Kiwną głową i natychmiast zszedł z mojego pola widoku. Gdy się odwróciłam już go nie było. Jedynie dziura po drzwiach przypominała mi co zrobiłam. Z cierpiętniczą miną zajęłam się naprawą. Nie było to aż tak trudne jak się wydaje. W końcu magia ułatwia wszystko.

Rozejrzałam się po pokoju. Kamienny stolik tu, kamienna szafa tam, kamienny mózg z kamiennymi flakami w komplecie!
Te dwa ostatnie skreślić.
Drewniane (!) łóżko stało na samym środku pokoju. Chociaż jest to raczej sofa... lub nie... W każdym razie takie duże okrągłe coś.
Na jednej ścianie były wykute półki. Na nich w równych rządkach poustawiane księgi i książki. Tak, jest między nimi różnica. W rogu znajdowało się dość duże biurko.
Żadnych ozdób, niepotrzebnych kurzo-zbieraczy. Prawie jak w domu!

Rozsiadłam się na łóżko-sofie, gdy poczułam zapach pomidorowej. Po chwili do pokoju wszedł Brand i dał mi talerz.
- Robiona z rosołu z wczoraj?

Smoczy TurniejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz