Jesienny... cz.11

343 30 27
                                    


*****

Mała terenówka, z zamkniętą przyczepą do przewozu zwierząt, zaparkowała na podwórzu koło stajni.

Kierowca przywitał się z Jonaszem i wyciągnął z szoferki jakieś dokumenty. Stajenny przerzucił je po czym pokwitował odbiór „przesyłki". Wymienili z kierowcą kilka uwag i przeszli ku tyłowi przyczepy. Otworzyli drzwiczki i rampę.

Jasnowłosa dziewczynka z uwagą obserwowała ich poczynania, siedząc na parapecie kuchennego okna. Z otwartą buzią i przyklejonym do zimnej szyby noskiem przypatrywała się, jak mężczyźni wyprowadzają z pojazdu kucyka...

Zwierzę, nie mając jak się odwrócić w wąskiej przestrzeni, wycofywało się z niej tyłem, wyraźnie przestraszone i zdezorientowane. Niepewnie stawiało krótkie nogi na pochyłej rampie.

Dziecko za szybą zaczęło podskakiwać i coś wołać, wskazując rączką na to, co działo się na podwórzu. Pojawił się obok niej wysoki mężczyzna i z uśmiechem podniósł małą, by mogła widzieć wszystko lepiej.

Tymczasem kasztanowaty kucyk stał już na śniegu, przestępując niepewnie z nogi na nogę. Wyciągał szyję, węszył i rozdymał chrapki. Duże ciemne oczy z rezerwą obserwowały obce dla nich otoczenie.

Mężczyzna i dziecko zniknęli w głębi domu.

Jonasz łagodnie klepał klaczkę po karku. Obejrzał ją dokładnie, sprawdzając stan kopyt, przesunął dłonią po grzbiecie, potem po podbrzuszu, obejrzał uzębienie i znów poklepał zwierzę po szyi. Podpisał jeszcze jeden papier przyniesiony przez kierowcę. Terenówka z przyczepką odjechała.

Mężczyzna i dziewczynka, teraz ciepło ubrani, stanęli na ganku. Mała podskakiwała jak piłeczka. Próbowała wyrywać się do przodu, ale ojciec mocno trzymał jej rączkę.

– Spokojnie, Nadia – upominał łagodnym tonem. – Nie krzycz i nie skacz, bo konik się spłoszy. Musi nas poznać, oswoić się z nami i przyzwyczaić do nowego miejsca. Dopiero tu przyjechał i na pewno jest troszkę zdenerwowany.

­– Chcę na nim pojeździć! Tatuś! Proszę! – Jęczała, wieszając się na ramieniu ojca.

– Dzisiaj nie, skarbie. Ale możesz go pogłaskać. Tylko bez pisków i krzyków. Czekaj! – Powstrzymał rozochoconą dziewuszkę. – Najpierw pozwól się powąchać...

*****

Nie chciała podjeżdżać pod dom taksówką, więc wysiadła z niej przy głównej szosie.

W nocy spadło trochę śniegu, ale na szczęście boczna droga, wiodąca do posiadłości, była przejezdna. Koleiny, wygniecione kołami w niezbyt grubej warstwie puchu, pozwalały swobodnie poruszać się tędy pieszo, bez konieczności brnięcia w zaspach. Ada uznała to za dobry znak. Czyli ktoś jest w domu. Mogły to oczywiście być jedynie ślady kół półciężarówki Jonasza, ale nawet jeśli tak, to o tej porze powinien być w pracy, więc w razie, gdyby nie zastała w Krymanowie gospodarza, nie będzie musiała pokonywać drogi powrotnej na nogach. Ponowny półtora kilometrowy spacer byłby już wtedy wątpliwą przyjemnością. O tej porze roku ściemniało się dość wcześnie a marsz przez las po ciemku, o żadnej porze roku nie jest przyjemny.

Teraz jednak, oprószone świeżym puchem drzewa tworzyły bajkową scenerię. Mróz nie był wielki. Z pewnością nie dochodził nawet do dziesięciu stopni. Lekko szczypał w policzki, a śnieg pod stopami skrzył się w zimnym, zimowym słońcu.

Ada wciągnęła solidny haust rześkiego, mroźnego powietrza i roześmiała się na głos.

Właśnie uświadomiła sobie, jak bardzo kocha to miejsce. I jak bardzo za nim tęskni...

Jesienny nokturn [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz