Warszawa cztery tygodnie później
Artur jeszcze nigdy nie widział go tak wściekłego. David był blady ze złości i wyglądał jakby miał za chwilę skoczyć prawnikowi do gardła. Całe szczęście, że dzieliło ich solidne dyrektorskie biurko.
– Co to znaczy, że z nią nie rozmawiałeś? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Nie oddzwoniła. Zostawiłem jej kontakt, ale się nie odezwała, a jak...
– Kurwa mać, Artur! Wyraźnie ci powiedziałem, nie dzwoń tylko jedź i powiedz jej! Miałeś tam pojechać i wszystko jej wyjaśnić! A nie zostawiać jakiś pierdolony kontakt! Mówiłem, ale musiałeś zrobić po swojemu!
– Zażyczyłeś sobie, żebym ciepnął wszystko i jechał w ciemno na jakieś zadupie – obruszył się prawnik, zachowując jednak kamienną twarz i chłodny spokój mimo wybuchu Davida. – Oczywiście, że zadzwoniłem. Musiałem się chociaż dowiedzieć, czy mam po co się tam tłuc. Nie rozumiem, o co się wściekasz? Skoro nie oddzwoniła, to widocznie nie była zainteresowana twoją propozycją.
David podniósł się z fotela nachylił nad biurkiem ku siedzącemu po drugiej stronie mężczyźnie. Dłonie zacisnął z całej siły na krawędziach mebla inaczej nie zdołałby się powstrzymać żeby nie złapać Artura za fraki i nie wyrżnąć w zęby.
– Wyjdź – powiedział tonem tak spokojnym, że aż przerażającym. – Wyjdź, bo nie ręczę za siebie.
Prawnik przezornie nie podjął polemiki z poleceniem. Wstał bez słowa i skierował się do drzwi. Ale ciekawość nie pozwoliła mu wyjść. Zatrzymał się z dłonią na klamce i spojrzał na Davida, który teraz stał przy oknie, tępo wpatrując się w wirujące za szybą płatki pierwszego tej zimy śniegu.
– David?
Mężczyzna drgnął, ale nie odwrócił się.
– Co się właściwie stało? – zapytał prawnik.
Dłuższą chwilę czekał na odpowiedź i kiedy już zwątpił, że w ogóle ją uzyska David powiedział:
– Zniknęła.
Artur cofnął się od drzwi.
– Jak to, zniknęła?
– Po prostu, zniknęła. Wyjechała.
– Dokąd?
– Nie wiem. Rozpłynęła się w powietrzu jak kamfora.
– Ludzie nie rozpływają się w powietrzu, Davidzie.
– Skoro taki jesteś tego pewien, to znajdź ją, dupku – warknął ze złością.
Przełknąwszy inwektywę, Artur cofnął się od drzwi i podszedł do kolegi.
– Aż tak ci zależy? – zapytał.
David spojrzał mu w twarz. Choć oczy nadal płonęły mu gniewem rysy ściągnęły niepokój i troska.
– Jak cholera. – Westchnął ciężko i oparł czoło o chłodną szybę. – Jak cholera... – powtórzył cicho. – Zostaw mnie. Chcę być sam.
*****
Warszawa cztery tygodnie wcześniej
W środku nocy dworzec świecił pustką. Niewiele osób decydowało się na podróż o tak nietypowej porze, chyba że wymuszały ją okoliczności.
Wysoki, szczupły mężczyzna stał na peronie i obserwował nielicznych wysiadających podróżnych, wyraźnie szukając kogoś wzrokiem.
Zauważył Adę, gdy tylko wytaszczyła z wagonu swoje dwie walizy. Szybkim krokiem ruszył w jej kierunku. Ona też go zauważyła. Stanęła i z daleka uśmiechnęła się niepewnie. Odpowiedział uśmiechem, a chwilę później miażdżył ją w uścisku jak w imadle.
CZYTASZ
Jesienny nokturn [ZAKOŃCZONE]
RomanceBywa czasem tak, że świat się nam wali na głowę i wydaje się, że nigdy już nie zaświeci słońce. Los jest przekorny i lubi kpić z marzeń, ale także z obaw i smutków...