R13

336 34 18
                                    

Jennifer:

Moim oczom ukazał się wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o blond włosach i grzgywce lekko opadającej na czoło.
Moje tęczówki wypełnił strach, źrenice powiększyły się, a serce z przerażenia o mało nie wyskoczyło z klatki piersiowej.

-No, no kogo my tu mamy- odezwał się, a w mojej głowie zaczęły rodzić się same czarne scenariusze.

-Przepraszam, śpieszę się- odsunęłam się od jego ciała i chciałam jak najszybciej pójść dalej, uciec od tego "psychopaty", poprostu zniknąć i wyjść z tego cało.
Jednak gdy tylko niepewnie wysunęłam nogę w przód, ten zastawił mi drogę swoim rozbudowanym ciałem.
Chwytając kurczowo moje nadgarstki i uniemożliwiając im jakikolwiek ruch.
Ułożył swoje usta w ten obleśny uśmieszek, po czym przysunął się bliżej mojej twarzy, tak abym mogła poczuć jego niezbyt świeży oddech i wyszeptał cicho:

-Ależ do kąd to moja ślicznotko? Jesteś mi coś winna, pamiętasz?

-Zostaw mnie Ty zboczeńcu!- próbowałam się wyrwać, jednak na próżno. Jego dłonie na moich nadgarstkach zacisnęły się jeszcze bardziej, a już po chwili w moich uszach rozbrzmiewał jego szyderczy śmiech.

Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym pożądania i dalej śmiejąc się, powiedział:

-A więc tak chcesz się bawić?

Zlustrował moje ciało w każdym najmniejszym milimetrze, dosłownie pożerał je wzrokiem.
Bałam się, nie wiedziałam co robić...

Boże ratuj!

Po krótkiej chwili wgapiania się w mój dość spory dekolt, zwinnie odwrócił moje ciało tyłem do siebie i stosując "chwyt policyjny" pchnął do przodu.

Wydałam z siebie tylko cichy jęk bólu, oczy znów się przeszkliły, a zaraz po tym spod powiek zaczęły spływać małe, przezroczyste kropelki.

Czemu tu nikogo nie ma?!
Do cholery!
Czy w tej pieprzonej posiadłości nie ma żadnych ludzi? Ochroniarzy? Nikogo kto by mógł tędy przechodzić?
Nawet zwykłej sprzątaczki?!
Kurwa!
Jak zwykle, ja i to moje pierdolone, opaczne szczęście...

Chciałam wołać o pomoc, krzyczeć, drzeć się w niebo głosy, ale nie mogłam...nie dawałam rady.
Jakby wszystko ugrzęzło w jednym miejscu i nie mogło wydostać się na wolność.

Dotarliśmy do jakiś drzwi, nie wiem gdzie jesteśmy, nigdy nie byłam w tej części domu.
Właściwie to nie byłam nigdzie oprócz pokoju, zdaje się Michaela i korytarza.

Poczułam jak lekarz na chwilę uwalnia moje ręce z uścisku i podchodzi do drzwi wsuwając w ich zamek klucze.

,,Jennifer masz okazje, uciekaj! No uciekaj Jennifer! Na co czekasz? Biegnij! No dalej!"- myśli same nachodziły do głowy.

To co działo się wtedy w moim umyśle, było nie do opisania...ale piekło miało się dopiero rozpętać.

W końcu udało mi się otrząsnąć sparaliżowane strachem ciało i wykorzystując chwilę, rzuciłam się do ucieczki.

Niestety, nie dobiegłam zbyt daleko, już po kilku krokach niemiłosiernie trzęsących się nóg poczułam jak masywne ciało blondyna opada na moje plecy z niesamowitą siłą.

Upadłam przygnieciona twarzą do podłogi wyłożoną ciągnącym się w nieskończoność puprpurowym dywanem, a na mnie On...ten pieprzony doktorek.

Po moich policzkach znów zaczynają sączyć się łzy.
Z błyskawiczną siłą dociera do mnie, że to koniec.

Wszystkie możliwe nadzieję umarły.

You are Not alone ~MJ~ ||ZAWIESZONE||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz