Biegnę ciemną, pustą ulicą, która ma wrażenie sprawiać cichej, lecz bicie mojego serca na tą ciszę nie pozwala. Gdyby mogło, zaraz wyskoczyłoby mi z gardła. Żadna z latarni nie jest zapalona, nawet z okien domów nie dochodzi najmniejszy promyk światła. Moja głowa pulsuje, a wszystko wokół wygląda jakby się kręciło. W oddali nic nie widać przez rozmazującą obraz mgłę. Jest zimno, mogłabym nawet rzec, że aż mroźno co nie sprzyja mojemu strachu, który opętał całe moje ciało. Prawie nic nie widzę, a moja wyobraźnia przetwarza wszystko, czego mogłabym się przestraszyć. Dosłownie mam wrażenie, że coś zaraz przede mną wyskoczy.
Nie mogę się doczekać, aż to wszystko minie - odzyskam telefon, wrócę do domu i będę mogła robić to, co dotychczas, czyli denerwować wszystkich dookoła. Jeden z głównych atutów, który u mnie dominuje i tak naprawdę jest on już 'czymś naturalnym'. Czuję się niekiedy dziwnie z myślą, że urodziłam się tylko po to, aby stwarzać problemy. Podbiegam do skamieniałej ruiny, której widok sprawia, że jeszcze bardziej drżę. Obok mnie jest jedna wielka łąka, a za nią las. Trawa jest chyba wyższa niż ja, więc myślę, że łatwo można by się w niej zgubić. Powiew wiatru powoduje gęsią skórkę na mojej skórze, przez co odruchowo ocieram o swoje ramiona ręce. Opieram się plecami o mur i przymykam oczy, czekając. Po prostu czekając, aż każda z tych potwornych minut minie.
Słyszę szelest, dochodzący do mojego prawego ucha. Szybciej odjadę tu na zawał, niż doczekam się odzyskania telefonu. Jest tu cholernie ciemno, próbuję wyszukać wśród tego ciemnego natłoku człowieka, ale ta kompletna niewidoczność mi na to nie pozwala. Mam ochotę się poryczeć, ale i tak tego nie zrobię. Jest mi zbyt zimno, żeby dodawać sobie jeszcze ciarek wynikających z płaczu. Poza tym to mi i tak nic nie da.
Siedzę już tutaj jakieś dwadzieścia minut i mogę stwierdzić, że nic nie czuję. Moja szczęka wraz z resztą ciała drżą i uniemożliwiają mi wykonanie normalnego ruchu. Wilgotna trawa przemoczyła już chyba całą tylną część mojego ubioru.
-Pierdolę to - szepczę do siebie, podnosząc się i oplatając rękami. Idę do domu. Zrobiłam z siebie idiotkę, wierząc że ten mężczyzna się tu pojawi i grzecznie odda mi telefon. Co ja sobie myślałam? Ludzie są okropni i nie należy im ufać. Ja jestem jedną z nich, lecz i tak nie przestanie mnie to wkurwiać.
Mój natłok myśli powoduje, że chce mi się płakać i uderzać w coś zarazem. Muszę wyładować te emocje, bo nie wytrzymam, tłumiąc je tak dalej w sobie. Otwieram prędko drzwi do domu, próbując zaświecić światło.
-Co do cholery? - mówię uderzając we włącznik. Biegnę do salon,u chcąc ujrzeć ojca, który śpi na kanapie. Tyle, że jego kurwa jak zwykle nie ma. Podchodzę do schodów, natykając się na jakąś karteczkę, leżącą na podłodze. Pochylam się i drżącą ręką biorę ją do dłoni, odwracając.
Następnym razem pilnuj tego, jak zamykasz swój dom.
Czytając treść zamarłam, czując jak nogi się pode mną uginają. Ktoś tu się wkradł. Ktoś tu jest. W mojej głowie nie pojawia się nic oprócz przekleństw na całe to dzisiejsze gówno. Wybiegam na górę, otwierając drzwi do swojego pokoju, w którym jest okropnie zimno. Zauważam otwarte okno, przez które ogromny wiatr dostaje się do pomieszczenia. Wyglądam za nie, nie widząc nic, oprócz krzaków znajdujących się na podwórku. Zamykam je gwałtownie i pospieszając z jednego do drugiego pokoju zabezpieczam wszystko co się da, w końcu wracając do siebie, gdzie przykucnęłam i schowałam się w kącie. Serce wali mi jak oszalałe. Myśl o tym, że jakiś wariat dalej pląta się po tym domu, wprawia mnie w bezradność. Nie wiem co mam robić, gdyż on na pewno jest silniejszy i nie dałabym sobie z nim rady. Ma doprecyzowaną najmniejszą część planu, więc przeciwstawianie się mu jest czymś więcej, niż tylko ryzykiem.
CZYTASZ
Pamiętaj || Daniel Sharman
Fanfiction"Są chwile, które nigdy nie wrócą, lecz w pamięci będą trwać wiecznie." Wieczność. Czy każdy z nas potrafi ją wystarczająco zrozumieć? Co jeśli obudzisz się z zupełną pustką w głowie? Zadaj sobie pytanie, ile tak naprawdę o sobie wiesz. Potrafisz od...