Rozdział 1

141 14 0
                                    

Myślałam, że zaraz zwymiotuję, słysząc jak ten chłopak jęczy przez sen moje imię. Nie wiem czy to przez ilość alkoholu w moich żyłach, czy przez to jak okropna była z nim ta noc. Po prostu, któraś z tych opcji wprawia mnie w odruch wymiotny. Ześlizgnęłam się z łóżka, ogarnęłam i zeszłam na dół. Wszędzie na podłodze walały się szkła po rozbitych butelkach, coś co przypominało jedzenie i zużyte kawałki papieru toaletowego. Ludziom naprawdę niekiedy odpieprza na tych imprezach. Teraz właśnie śpią, porozwalani po kanapach lub na dywanie od którego śmierdzi piwem. Dusząc się w tym smrodzie wyszłam na zewnątrz, udając się do swojego auta, którym zaparkowałam z drugiej strony budynku. Tam jest mniejsze prawdopodobieństwo powybijanych szyb i uszkodzenia zderzaka. Wsiadam na miejsce kierowcy, zapalam auto i włączam ogrzewanie. Październik potrafi być naprawdę zimnym miesiącem. Jesień to zdecydowanie najgorsza pora roku, bo nie dość, że ciągle pada deszcz, to jest okropnie ponuro. Te wszystkie liście i dzieci skaczące po nich są irytujące, a na samą myśl o tym jaka panuje pogoda, przechodzą mnie dreszcze. Auto powoli się nagrzewa, a mnie czeka jeszcze godzina drogi do domu. Świetnie. Nie lubię jeździć tak daleko, ale zmusili mnie do tego, a przecież nie mogę być tą sztywną. Odkąd skończyłam piętnaście lat nie opuściłam chyba żadnej imprezy, na którą mnie "zapraszali". W sumie, po prostu przychodziłam, a oni nie mieli nic do gadania. Raczej wyszło to na ich korzyść, bo beze mnie nie ma zabawy. No, przynajmniej mężczyźni nie mają.

Przyśpieszyłam trochę, mimo znaku, który ograniczał tą prędkość. Przede mną jest pusto, nie jedzie nikt, więc po co mam stać w miejscu? Nie wiem kto ustalał te przepisy. Pewnie jakiś palant, który miał nasrane do głowy swoimi ulubionymi liczbami. Przejeżdżam obok stacji benzynowej, gdzie stoi kontrola policyjna. Może nie zauważyli. Nie, kurwa każą mi się zatrzymać. Staję na podjeździe, gdzie niewiele starszy człowiek ubrany w czarny mundur podchodzi do mojego auta. Uchylam okno i spoglądam na niego.

-Dzień dobry. Pani przypadkiem się gdzieś nie zgubiła? - wyciąga swój notes i długopis.

-Nie sądzę - maluję na twarzy swój sarkastyczny uśmieszek, który ma mu pokazać, że niestety nie ma nade mną przewagi. Może według prawa, ale nie według mnie. Gdzież te przepowiednie, że każdy człowiek jest równy?

-Otrzymuje pani mandat w wysokości 300 zł za złamanie prawa, dotyczącego przekroczenia prędkości w ruchu drogowym - podaje mi kartkę, po czym wyrywam mu ją z ręki i wpycham do schowka.

-Ależ dziękuję bardzo, teraz pozwoli mi pan jechać? - fukam. Piorunuje mnie spojrzeniem, po czym wystawia prawą rękę, uwalniając mi drogę. Staram się przypadkowo nie przekroczyć jakiegoś przepisu. Mogą się jeszcze o Bóg wie co przyczepić. Jednak.. był to jeden z przystojniejszych policjantów z jakimi miałam kiedykolwiek do czynienia, a było takich przypadków sporo. 

Wjeżdżam na wolne miejsce pod swoim domem, zakładam na ramię torbę i wchodzę do środka. Z kuchni niesie się zapach jedzenia, które przygotowała zapewne moja matka. Zdejmuję buty i wybiegam na górę, po czym wchodzę do swojego pokoju. Mam ochotę zwariować. Łóżko pościelone, książki schowane, ubrania poskładane. Ile razy do jasnej cholery mam komukolwiek wmawiać, żeby nie wchodzić do mojego pokoju? Czy mam na drzwiach zawiesić tabliczkę z napisem "jeśli wejdziesz, nie przeżyjesz"? Staram się uspokoić z myślą, że gdzieś za parę dni i tak się stąd wynoszę.

-Sarah! Obiad! - krzyk mojej matki jeszcze bardziej doprowadza mnie do szału. Nienawidzę tych pieprzonych obiadków rodzinnych. Przewracam oczami i schodzę na dół, po czym siadam przy stole. Wyjęłam z kieszeni telefon, który chwilę później zaczął wibrować.

Dzisiaj o 16 przy remizie.

Ughh... Ten łysy palant chyba nigdy się nie odczepi. Zawraca mi głowę już od paru dni. 

Pamiętaj || Daniel SharmanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz