Arleen przesuwała opuszkami palców po chropowatej powierzchni ściany skupiając spojrzenie na Colinie, który stał w odległości kilku metrów od niej. Wyglądał zupełnie inaczej niż na co dzień. Jego włosy, które zdążyły urosnąć od ich pierwszego spotkania sterczały w każdym kierunku. Marszczył brwi i mimo, że z pewnością chciał to ukryć - bez problemu można było stwierdzić, że w pewnym momencie po prostu się popłakał. Między drżącymi wargami trzymał już czwartego, a może piątego papierosa. Był bardzo zdenerwowany.
- Wszystko w porządku? - zapytała przerywając trwającą już od ponad pół godziny ciszę. Colin odwrócił głowę w jej kierunku i lekko nią kiwnął.
- Nic mi nie jest - odparł zachrypniętym głosem wypuszczając z ust chmurę trującego dymu. Oblizał wargi strzepując nadmiar popiołu i w końcu spojrzał w jej stronę. Początkowo nie zwrócił nawet uwagi na to w czym przyszła, ale kiedy dostrzegł białą koszulkę z małym drzewem wyhaftowanym na piersi oraz buty z rozwiązanymi sznurówkami zrozumiał, że mimo tego jak późno przyjechała do Stratford, z pewnością bardzo się spieszyła. W końcu pojawiła się tutaj w piżamie, nieuczesana, nie pomalowana i ze starym, niezmienionym opatrunkiem na palcu.
- Czemu przyjechałaś tak późno?
- Moja mama - westchnęła przypominając sobie minę Estelle, kiedy obudziła ją kilka minut po czwartej. Mimo tego jak bardzo wyluzowaną matką była nie chciała nawet słuchać o tym, że Arleen właśnie w tej chwili musi wyjść z domu. Nawet nie chciała słuchać jej argumentów. - Nie była przekonana o tym czy to dobry pomysł żebym tu przychodziła.
Colin skinął lekko głową. To on odebrał telefon od Arleen, więc dlatego też i on stał tu teraz z nią. Prawdę mówiąc był zadowolony, że w końcu mógł wyjść na zewnątrz, pooddychać świeżym powietrzem oraz odciąć się od wszystkich rozmów, które odbywały się za murowaną ścianą, w pokoju, który znajdował się tuż za plecami Arleen.
- Jak czuje się Justin? - spytała skupiając spojrzenie na jego brudnych adidasach.
- Źle - odparł szczerze Colin. - Myślę, że przyjął to najgorzej z nas wszystkich. Jest wściekły na cały świat i prawdopodobnie właśnie w tej chwili obwinia o wszystko nawet papieża.
- Gdzie teraz jest?
Colin rzucił niedopałek papierosa na ziemię i przygniótł go czubkiem buta.
- On, Spike i Nora poszli do babci Evana.
Arleen natychmiast spojrzała na twarz blondyna zaciskając usta w prostą linię. Wiedziała, że to głupie - czuć zazdrość właśnie w takim momencie, w takiej chwili. Ale mimo wszystko wciąż czuła się źle myśląc o tym, że Justin znowu spędza czas z Norą, a nie z nią. I była na siebie wściekła, że nadal ma do niego tak ogromną słabość. Nawet po tym wszystkim.
- Colin... jak to się stało? Mam na myśli Evana.
Blondyn wsunął drżące ręce do kieszeni swojej bluzy i na moment zupełnie zaniemówił. Odwrócił się tak, by Arleen nie mogła zobaczyć jego twarzy. Może dlatego, że chciał odczekać dłuższą chwilę, bo wiedział, że jego głos może się załamać, a może też dlatego, że ostatniego czego chciał to, to by Arleen widziała jego łzy, które zapiekły go pod powiekami. Czy to nie śmieszne, że nawet ci, którzy wydają się bez uczuć w obliczu śmierci dziecka stają się tak bardzo emocjonalni?
- Jakieś dziesięć minut po tym jak Justin pojechał do ciebie żeby spotkać się z Willem, - zaczął spokojnym, cichym tonem - babcia Evana zadzwoniła do Ryana pytając czy przypadkiem nie ma go u nas. Mówiła, że szuka go od kilku godzin i kończą się jej już pomysły gdzie może być, więc my też zaczęliśmy się rozglądać.
CZYTASZ
DIABELSKA DUSZA
FanfictionArleen miała tylko piętnaście lat, gdy przydarzyło się jej coś strasznego i mimo tego, że później starała się pozbierać i uciekała od starego życia - nic nie było takie jak dawniej. Kto ją tak zranił? Dlaczego ktoś pomógł jej uciec z piekła? Co napr...