Rozdział 5

199 32 11
                                    

- Uspokój się! - krzyknąłem, kiedy dziewczyna szamotała się w dzikich konwulsjach spowodowanych szokiem. Coraz mniej owadów wyłaziło z ust Charisse, lecz i tak wydzierała się, jakby była obdzierana ze skóry.
- Złapcie ją za ręce i nogi, i przyciśnijcie do podłogi z całej siły, albo odgryzie sobie język!
Pozostali w szoku wykonali moje polecenie, a Charisse zaczęła się powoli uspokajać. Ostatni robal wyszedł przez nos dziewczyny, a potem ona bez sił wysapała:
- Chcę do domu. W coś ty nas, Romey wpakował?
Cisza rozeszła się po pokoju, a ja po przemyśleniu pewnych kwestii zapytałem:
- Nie chcę nic mówić, ale minutnik się cofnął i zatrzymał. Teraz teoretycznie mamy równo dwadzieścia cztery godziny.
Charisse z jękiem podniosła się do pozycji pół-siedzącej i spróbowała rozpoznać w ciemnościach kontury minutnika. Jedyne, co z siebie dała, to cichy i zrezygnowany jęk.
- Czyli co? - zapytał Damon - Według tego gościa, co dzwonił, dopiero teraz zaczęła się rozgrywka? No to chyba są jakieś żarty.
- Zaraz żygnę - Charisse przewróciła się na bok, kurczliwie trzymając się za brzuch. - Czuję te robaki w gardle, trzewiach... wszędzie!
- Uciekajmy stąd! - Sarah nerwowo ciągnęła za drzwi, lecz one ani drgnęły - Co się tak gapicie?! Pomóżcie mi!
- To nie ma sensu, oni nas stąd nie wypuszczą. Chcą, żebyśmy wyszli sami.
- Gówno mnie obchodzi, czego oni chcą, nie mam zamiaru tu siedzieć.
- Poczekajcie - Charisse dźwignęła się na nogi i podeszła do drzwi, które były zamknięte, a do których mieliśmy poniekąd odnaleźć klucz.
Lekko nacisnęła klamkę i pociągnęła drzwi do siebie drwiącym ruchem:
- To było cały czas otwarte, barany. Czemu ich wcześniej nie sprawdziliście?
- O to samo moglibyśmy zapytać ciebie, Char.
- Damon, podaj mi latarkę, rozejrzę się trochę... - kiedy tylko przekroczyła próg, poleciała do przodu i wpadła w dziurę w podłodze, która jak później się okazało, była szybem.
Jedyne, co usłyszeliśmy, to krótki, lecz przerażający krzyk dziewczyny, a później tępy odgłos łamiących się kości.
Wszyscy ostrożnie podbiegliśmy do szybu, świecąc w otwór latarką - z przerażeniem oglądaliśmy obrzydliwy horror: Charisse nadziana na niewysokie druty tak, że jej wnętrzności mogliśmy z dokładnością widzieć i nienaturalnie powyginane i połamane kończyny.
Nikt nie szczędził sobie wyrazów przerażenia, a Damon puścił pawia, głośno przy tym oddychając.
- Kurwa mać! - Newt nerwowo wstrząsał rękoma, próbując odpędzić ze wspomnień widok zmasakrowanej przyjaciółki.
Lyra płakała, a Sarah jak otępiała nadal wpatrywała się w dno szybu - nawet nie mrugnęła.
A ja? Miałem wrażenie, że bierzemy udział w wyjątkowo obleśnym telewizyjnym show, próbującym uświadomić, jak zachowują się ludzie w przerastających ich sytuacjach. Ale to działo się naprawdę.
Romey nie przywiązał jakiejś wielkiej uwagi do sytuacji, po prostu odwrócił się i ponowił poszukiwania.
- Nie dam rady dłużej - Damon trzymał się za głowę. - Chcę wyjść. Nie chcę skończyć jak ona.
- Po prostu zepnijmy dupska i weźmy się do roboty.
- Rom, czy Ty słyszysz, co mówisz?! - Sarah była na skraju załamania. - Charisse najpierw pogryzły robaki, a później wpadła do szybu i rozbebeszyła się jak pomidor, a ty się tak beztrosko zachowujesz?!
- To co, mam usiąść w kącie i płakać? Proszę cię, skarbie, stało się. Nic na to nie poradzę.
- Moja przyjaciółka leży tam z wyprutymi flakami, a ty się zachowujesz, jakby nic strasznego się nie wydarzyło. Co jest z tobą?!
- Uspokójcie się oboje, albo wam w tym pomogę - Damon również był roztrzęsiony, ale zachował zdrowy rozsądek. - Jeśli będziemy się kłócić  to na pewno nie przywrócimy jej życia. Po prostu weźmy się do pracy i wynośmy stąd.
Jak powiedział, tak zrobiliśmy. Zamknęliśmy drzwi za którymi rozegrała się przerażająca zbrodnia, by choć na chwilę się od niej odciąć.
Okazało się, że drugie drzwi również była otwarte, choć tam nie było szybu - po prostu zwykły pokój, taki, w jakim się znajdowaliśmy. Niestety, kibelka tam nie umiejscowiono.
Co znaleźliśmy? Nic. Dosłownie. Byliśmy zmęczeni przeżyciami i źli na brak odnalezienia czegoś w rodzaju podpowiedzi. Oprócz tego doskwierał nam brak możliwości opróżnienia pęcherza, co było bardzo uciążliwe, a nikt z nas nie miał zamiaru sikać przy wszystkich gdzieś po kątach. Naprawdę nie mogłem już wytrzymać.
- Mogliśmy wziąć kawę zamiast tego syfu - skrzyżowałem nogi. Nie tylko ja stałem jak pokraka, bo każdy z nas pragnął sobie ulżyć.
- Niby jaka to ma różnicę? To i to napój. To i to daje po mordzie, i pozwala zasuwać.
- Energetyki - zacząłem. - Energetyki są moczopędne. Przez to tak bardzo chce nam się szczać.
- Kawa chyba działa tak samo, Paul, ale teraz mało mnie to obchodzi. Po prostu chce znaleźć choćby wiadro, żeby się odlać.
- Wybaczcie - Newt naprawdę już nie wytrzymywał - ale jeśli się posikam w gacie, to będę walił jak żul, więc chyba lepiej będzie, jak wysikam się do jakiejś szuflady.
- Jasne, nie hamuj się - Romey machnął na niego ręką. - Może ktoś ma jeszcze jakiś pomysł? Dużo lepszy niż jego?
Myślałem wtedy, że oni sobie tylko żartują, kiedy Romey dokończył:
- Okey, w takim razie każdy obiera swój kąt i... niech się dzieje wolą Nieba.
- Nie ma takiej opcji, Rom - Sarah, pomimo, że i jej bardzo się chciało to wyglądała na mało zdesperowaną. - A jeśli karzą nam za to zapłacić? Nie pomyślałeś o tym?
- Kochanie, przed chwilą twoja przyjaciółeczka wpadła w pułapkę i leży tam teraz martwa. Wątpię, że nadal chcą, abyśmy grali czysto. To już nie jest zabawa, tylko walka o przetrwanie. No, chyba że chcesz podzielić los Charisse - droga wolna.
Dobrze wiedziała, że ma rację, choć uparcie broniła swojego, co spowodowało, że i Lyra podzieliła jej zdanie. Nie chciałem nabawić zapalenia pęcherza przez przetrzymywanie moczu, dlatego spojrzałem na dziewczyny wzrokiem typu sorry, ale nie mam wyjścia i udałem się do najbliższego kąta. Czułem się obrzydliwie, no bo kto normalny sika w takim miejscu?
Kiedy już odpinałem rozporek, usłyszałem słabo zrozumiałe wyrazy. Usłyszałem coś w stylu ,,pomocy". Odwróciłem się myśląc, że to któraś z dziewczyn, ale one stały do nas tyłem, zasłaniając oczy.
Kilka sekund przerwy, po czym usłyszałem to samo, lecz w bardzo histerycznej formie. Przyłożyłem ucho do ściany. Właśnie zza niej ktoś krzyczał; zaczął natarczywie o nią walić.
- Ludzie, ktoś tam jest! - w pośpiechu zapiąłem rozporek i ręką przywołałem pozostałych.
Przyłożyli uszy i nasłuchiwali z przerażeniem krzyków po drugiej stronie ściany.
- Cholera, kto to? - Lyra zasłoniła ręką usta w geście niepokoju, po czym po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk stukania, a właściwie rąbania o ścianę, przez którą podsłuchiwaliśmy.
- Nie wiem, ale chce się do nas przebić. Paul, bierz pistolet, najwyżej go nastraszymy.
Wziąłem więc spluwę w trzęsące się ręce i celowałem w miejsce, z którego dochodził stukot.
- Odsuńcie się! - usłyszeliśmy męski głos, był dużo głośniejszy niż ten, który słyszeliśmy wcześniej.
Z przerażeniem cofnęliśmy się pod równoległą ścianę i wszyscy wstrzymaliśmy oddech, kiedy przez ścianę z głuchym łomotem przebiły się ręce trzymające siekierę.
- Kurwa, co jest?! - wrzasnął Damon, cofając się coraz bliżej miejsca, gdzie przed chwilą spełnił swoją potrzebę fizjologiczną. O mało nie wdepnąłem w niewielką żółtą kałużę.
Coraz wyraźniejsza sylwetka pojawiała się, kiedy nieznany nam koleś rozwalał siekierą ścianę z regipsu, torując sobie w ten sposób nas drogę.
- Czego chcesz?! - krzyknąłem, mierząc bronią prosto w faceta, który drążył sobie coraz większe przejście - Kim jesteś?!
Nie wydał się być zbytnio zainteresowany tym, co do niego powiedziałem, dlatego krok po kroku zbliżałem się do agresora:
- Stój, albo strzelę! Odstrzelę ci te łapska, frajerze!
Kiedy wydrążył sobie dostatecznie duże przejście, stanął przed nim, przed co nie mogliśmy go dostrzec przez panujące wewnątrz ciemności.
- Spokojnie, nie chcę wam zrobić krzywdy, już to odkładam - położył siekierę na podłodze. - Dajcie nam powiedzieć...
- Właź, tylko powoli! Ręce do góry tak, żebym je widział!
Powoli przesuwał się w naszą stronę, kiedy tylko przekroczył ścianę, naszym oczom ukazała się mizerna postać wysokiego faceta jeszcze przed trzydziestką. Trzymał ręce w górze, tak jak mu kazałem. Nie rozwarł jednak dłoni i trzymał je w pięściach.
- Pokaż dłonie!
- Nie... Nie mogę.
- Pokaż albo strzelę - powiedziałem to z tak potworną powagą, która przeraziła i mnie samego. - Nie żartuję.
- Masz nienaładowany magazynek.
Oczywiście nie miałem pojęcia, skąd gościu, którego nigdy nie widziałem na oczy wiedział, czy mam naładowaną broń. Jednak nie okazując zdziwienia odpowiedziałem z całą pewnością i zaangażowaniem, na jaką było mnie stać:
- Chcesz się przekonać? Mogę ci przestrzelić mordę na wylot, cwaniaczku. Nie będę liczył - albo pokazujesz łapy, albo zdechniesz w męczarniach, topiąc się we własnej krwi. Nie mam skrupułów. - powolnym ruchem otwierał dłoń, a Romey oświecał ręce latarką.
Upuściłem spluwę, kiedy zobaczyłem, że facet ma takie same rany jak Lyra.
- Proszę, pomóżcie nam. Nie mamy już jedzenia i wody.
- ,,Nam"? Przecież jesteś tutaj sam.
Przez otwór w ścianie przeszło jeszcze siedem osób. Dwóch mężczyzn wieku tego faceta, trójka chłopaków i dziewczyn. Wszyscy brudni, wykończeni i, co gorsza, podrapani do krwi.
- Błagam, pomóżcie.
- Co tu robicie? - zapytała Sarah widocznie rozpoznając dziewczyny stojące za wysokim gościem.
- Chcieliśmy wziąć udział w grze. Wszystko było super, dopóki nie wysiadły nam latarki. Kiedy minęły te cholerne dwadzieścia cztery godziny, myśleliśmy, że nas wypuszczą, nie zrobili tego. Próbowaliśmy wyważyć drzwi, ale one ani drgnęły.
- Skąd macie siekierę?
- O to samo mógłbym was zapytać, panienko.
Zaczynałem tracić cierpliwość. Widziałem, jak ten oblech spojrzał na Lyrę, analizując jej figurę od stóp do głów, zatrzymując wzrok na klatce piersiowej. Odblokowało to we mnie nowe pokłady złości:
- Słuchaj, no. Dziewczyna zadała pytanie. Nie zapominaj, że nie jesteś na swoim terenie, baranie.
- Dobrze, już dobrze. Znaleźliśmy w skrzyni - pasuje?
- Skąd wiedziałeś, że mam nienaładowany pistolet?
- Bo znaleźliśmy takich cztery. Wszystkie były bez nabojów. Dacie nam jeść? Błagam, nie jadłem już parę dobrych dni.
- Zaraz, zaraz - przerwał mu Newt. - Co powiedziałeś? Nie jadłeś już parę dobrych dni? W takim razie, ile już tu jesteście?
- Tydzień.
- Tydzień?! - Damon prychnął. Był wściekły. - Siedem dni?!
- Razem z dzisiejszym będzie osiem.
- Ja pierdolę - Romey kopnął toaletkę z telefonem stacjonarnym, który jak na życzenie zaczął dzwonić.
- Radzę wam odebrać - odparł obcy.

OutRoomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz