Przyjemne dreszcze nie miały zamiaru mnie opuszczać, w sumie, podobnie jak Lyra. Chodziła ze mną krok w krok niczym cień. Nie dawałem sobie jakichś nadziei - myślałem, że po prostu się bała, dlatego nie spuszczała mnie z oka.
- Ludzie, planuję zarządzić przerwę - krzyknęła dziewczyna od Wysokiego.
- Dopiero co jedliśmy!
- Nie mam już siły, ja odpadam.
Kiedy skończyła marudzić, udała się pod ścianę i położyła się na podłodze.
- Mam wrażenie, że też zaraz padnę na dziób - Romey nie wyglądał najlepiej; był wyczerpany i śpiący. - będziesz miał coś przeciwko, jak pójdę się chwilę kimnąć?
Byłem zajęty ponownym studiowaniem kartek oraz dokładnie przyglądałem się ciężarkom. Było mi wszystko jedno, czy Romey pójdzie spać. I tak nic nie robił.
Ulokował się na obrotowym fotelu z odginanym zagłówkiem - uregulował go, po czym opadł bezsilnie i zamknął oczy.
Poniekąd wszyscy byliśmy zmęczeni, ale nie zamierzałem poprzestać, bo mogłem być o krok od znalezienia klucza. Kiedy otrzepywałem dziesięcio gramowy ciężarek, coś zaczęło stukać. Trzy dźwięki i cisza. Siedem serii dudniło w pomieszczeniu rozpraszając mnie i innych. Po siódmym sygnale nastała cisza. Wszyscy oprócz śpiącego jak kamień Romeya przeszliśmy do ściany, zza której najprawdopodobniej dochodził stukot. Opierając ręce na ścianie i przytykając uszy do zimnej powierzchni nasłuchiwaliśmy. Nic jednak ponownego się nie wydarzyło. Kiedy chciałem wrócić do pracy coś pociągnęło mnie do tyłu. Odbiłem się od ściany i poczułem, jak wokół moich nadgarstów zaczyna coś się obkręcać. Pozostali mieli to samo - niewidzialne sznury przykuły nas do ściany, eliminując możliwość ruchu. Mogłem zrobić dwa, ewentualnie trzy kroki, po czym czułem napięcie sznura, którym były obwiązane moje dłonie.
Cisza. Pzeszywająca pomieszczenie cisza wręcz rozrywała moje uszy, przez co odruchowo zasłoniłem je rękoma. Rom nie wiedział, co się dzieje, a my nie mogliśmy do niego podejść. Niczym psy na łańcuchach, szarpaliśmy się, ale niewidzialne siły związały nasze ręce i przywarły do ściany. Nagle drzwi prowadzące do szybu otwarły się powolnie i z przeraźliwym skrzypieniem ukazały dwie sylwetki, których twarze przesłaniały białe maski z ledwie widocznymi otworami na oczy. Romey z przerażeniem opadł na fotel i momentalnie stracił przytomność. Krzyczeliśmy ile sił w płucach, ale i tak chłopak nie drgnął. Przerażające postaci zbliżały się do niego, unosząc niewielkie kombinerki do jego twarzy. Kiedy się przy nim zatrzymały, rozwarli jego usta ukazując nienagannie utrzymane uzębienie. Właśnie wtedy przypomniałem sobie o stronie kliniki dentystycznej. To był koszmar Romeya. I za moment miał się spełnić.
- Musimy go obudzić, oni mu chcą wyrwać zęby! - wrzasnąłem, próbując wyrwać się z sił niewidzialnej mocy. Szamotanina trwała co najmniej pięć minut, kiedy pokój przeszyło obrzydliwe chrupnięcie łamanego zęba. Wzdrygnąłem się przy tym dźwięku i mój wzrok od razu powędrował w stronę przyjaciela, który nawet nie drgnął. W ciągu kolejnych dwudziestu sekund sadyści wyrwali mu więcej niż pięć zębów, a za każdym chrupnięciem każdy z nas przeklinał z obrzydzenia. Kiedy stwierdziłem, że wydzieranie się nic nie da, spuściłem wzrok na moje buty, po którym wił się maleńki robak z wnętrzności Charrise. Wtedy doznałem olśnienia.
- Ściągnijcie buty i celujcie prosto w nich!
- Aha, czyli mam rozumieć, że chcesz, aby pokiereszowali ci gębę tak samo jak jemu?! - warknął Newt. Rozumiałem jego oburzenie, ale jeśli nic byśmy nie zrobili, Rom straciłby wszystkie zęby, albo i więcej.
Sam byłem przerażony i liczyłem się z faktem, że jeśli któryś z oprawców Lawrence'a dostanie, to mogę tego gorzko pożałować. Zebrałem się jednak w sobie i celnie rzuciłem w tył pleców jednego z gości w masce. Obaj zastygnięli w wygiętej pozycji, po czym odwrócili się w moją stronę i ruszyli wolnym marszem. Ich twarze w maskach rodem z horroru wydawały się być jedynie cieniem w ciemnościach panujących w pokoju, co jeszcze bardziej mnie przerażało. Próbując uciec, szarpnąłem raz jeszcze rękoma, co dało znikomy efekt. Im bardziej zaciekle walczyłem z niewidzialnymi sznurami, tym mocniej zaciskały się one na moich przegubach. Byli już jakieś pięć metrów ode mnie, a ja żegnałem się nie tylko z moimi zębami, ale i z całym światem. Lało się ze mnie jak z konewki i czułem, jak przez pot koszulka przylepia mi się do pleców. Im bliżej byli, tym bliżej ściany ja się cofałem. W końcu się z nią zetknąłem i tylko czekałem, aż sadyści pozbędą mnie życia. Przyjaciele krzyczeli do nich, aby mnie zostawili w spokoju, nawet Lyra raz rzuciła w jednego swoim butem. Oni jednak nie zwrócili na to uwagi. Byli dosłownie o krok ode mnie. Zamknąłem oczy i słuchałem przerażająco szybkiego bicia mojego serca, które za moment miało eksplodować. Przysunęli twarze zasłonięte maskami do mojej; miałem wrażenie, że przyglądają mi się z chorą fascynacją. Ich głębokie i skradzione od Lorda Vadera oddechy miały metaliczny zapach, od którego zachciało mi się rzygać. Po długich chwilach obserwacji jeden z nich powiedział robotycznym głosem:
- Imię.
- Słucham? - odparłem drgającym głosem, kiedy odpowiedział:
- Twoje imię.
- Paul... Paul Conroy.
Myślałem, że wypowiedzenie mojego imienia i nazwiska będzie ostatnim zdaniem, jaki powiem w życiu. Oni jednak popatrzyli po sobie i odeszli. Tak po prostu.
Kiedy tylko zniknęli za drzwiami szybu, siła, która przywiązała nas do ściany zniknęła. Osunąłem się po ścianie i upadłem na tyłek, po czym bez ceregieli zwróciłem lunch wyzbywając się odoru z ust kolesi w maskach. Wszyscy z niedowierzaniem przecieraliśmy obolałe dłonie, po czym ruszyliśmy do Romeya, który jeszcze się nie ocknął.
Pierwszy na miejsce dotarł Newt, ale kiedy tylko ujrzał twarz przyjaciela, zatoczył się do tyłu z obrzydzeniem przecierając oczy. Rzeczywiście widok nie był powalający - z ust Romeya wystawało mnóstwo połamanych i ledwo widocznych zębów. Oprócz tego, dookoła ust sączyła się krew z dziąseł, powoli zastygająca na policzkach. Gdyby zrobili coś takiego na żywca, nikt normalny nie wytrzymałby takiego bólu.
- Romey... - poklepałem go po policzku. - Romey, kumplu, wstawaj.
Drgnął dopiero po minucie, wypluł wszystkie szczątki z ust i zaczął głośno kaszleć. Złapał się za brzuch i sapał, kiedy językiem przyjechał po uzębieniu... a właściwie jego braku.
- O kuzfa - usłyszeliśmy. - jak to se stao?
- Dwóch gości w maskach wybiło ci zęby.
- Dlaszeko?
- Nic nie mów - odparł Wysoki, który wreszcie wziął się do roboty. - Mam chusteczkę i ołówek, zaraz ci dam.
Jak powiedział, tak zrobił. Po krótce opowiedzieliśmy mu o całym zdarzeniu, a Lawrence słuchał z rozdziawioną paszczą, co po raz kolejny wywołało u mnie odruch wymiotny. Romey napisał na chusteczce ,,Mają skurwysyny szczęście, że dostanę odszkodowanie za te ubytki". Tym jednym zdaniem rozluźnił atmosferę, pomimo wielu dramatycznych przeżyć, jakie były już za nami. Choć bardziej przeraziła mnie wizja faktu, że jeszcze gorsze dopiero nastąpi.Pierwszy raz odkąd Wysoki razem ze swoim gangiem wkroczyli na nasz teren mieliśmy okazję odwiedzić pokój, z którego przyszli. Byłem przekonany, że zastanę tam niewyobrażalnie zapuszczoną ruderę pełną śmieci i fekaliów. Moim oczom ukazało się przejrzyste pomieszczenie z poukładanymi na stosy workami, domyśliłem się, że z jedzeniem albo brudnymi ubraniami.
Oprócz tego posiadali identyczny stół i znaleziska jak nasze - przewodnik turystyczny, krzyżyk, odważniki, kartki z gotycką czcionką i pistolety. Cztery spluwy lśniły od światła latarki. Zanim cokolwiek zdążyłem powiedzieć i wyrazić moje spostrzeżenia, odezwał się Newt:
- Mówiliście, że jesteście tu już od ponad tygodnia.
- Tak i co z tego? - odparł facet, nie zauważając podejrzeń, które zarzucił im przyjaciel.
- Macie tu cztery gnaty, które błyszczą jak pieprzony zderzak ferrari. Jakim cudem nie udało im się zakurzyć, skoro nie mieliście powodów by je użyć?
Baxter, bo tak nazywał się koleś od Wysokiego, parsknął śmiechem i odparł mimowolnie:
- Niezły z ciebie Sherlock dzieciaczku, ale muszę Cię zasmucić - przenieśliśmy te rzeczy w to miejsce jakieś cztery dni temu.
- Co i tak nie zmienia faktu - zaczęła Sarah - że w tym zapuszczonym ośrodku jest w brud kurzu. W ciągu tych czterech dni pistolety nie powinny tak błyszczeć.
Zanim Baxter zdołał cokolwiek odpowiedzieć, jednym krokiem znalazłem się przy stole i trzymałem w ręce rewolwer. Sprawdziłem magazynek - trzy naboje wyleciały mi na dłoń i obróciłem jednym w palcach.
- Gdzie są pozostałe dwie kulki - zabrzmiało jak stwierdzenie. Załadowałem pozostałe, odblokowałem broń i wycelowałem w Baxtera - Gdzie, do cholery! Mów!
Mężczyzna uniósł ręce do góry, a ludzie z jego grupy stanęli za nim.
- Takie dostaliśmy, przysięgam.
- Szczerze w to wątpię.
- Paul! - usłyszałem, jak Romey woła mnie z drugiego końca pokoju. Stał w drzwiach, których wcześniej nie dostrzegłem.
Z bronią w rękach podszedłem do Romeya, kiedy Lyra z Newtem pilnowali pozostałych trzech pistoletów. Kumpel zasłaniał usta dłonią, spoglądając w głąb pomieszczenia.
- Poświeć mi latarką, bo nic nie widzę...
Strumień światła padł na twarz nieżywego chłopaka. Miał wpakowane dwie kulki - jedną między oczy, drugą poniżej brody, zaraz w tętnicę.
- Wiesz, kto to jest? - niewyraźnie zapytał mnie Romey, któremu przerażenie widocznie malowało się na twarzy. Pokręciłem głową, a on wbił wzrok w podłogę.
- Stary... to Chatt Rogers.
CZYTASZ
OutRoom
Horror,,- Podnieś słuchawkę, teraz. Ach, mam cię. Często nie słuchasz samego siebie? Zbyt często skupiasz się na czymś, nad czym nie powinieneś? Nie chciałeś odebrać połączenia, ale coś Cię do tego namówiło. Co to było? Nie masz czasu, żeby się zastanawia...